Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 23 marca 2006, 09:03

autor: Marek Czajor

Urban Reign - recenzja gry - Strona 4

Brad Hawk mówi o sobie: profesjonalista. Mimo, iż nikt nie wie, skąd pochodzi i mało kto mu ufa, zapotrzebowanie w okolicy na jego usługi jest ogromne, ponieważ potrafi zdrowo przyłożyć.

W grze o wojnach gangów zazwyczaj nie ma miejsca na litość, a krew leje się strumieniami. Zdziwicie się, ale Urban Reign grą przesadnie brutalną nie jest. Posiada wprawdzie ograniczenie wiekowe „od 16 lat”, ale nie liczcie na hektolitry krwi, połamane kończyny i agonalne drgawki pokonanych. Wszelkie ciosy, trafienia oraz obrażenia zobrazowane są przez wyładowania świetlne i rozbłyski niczym w kreskówkach o super bohaterach. Jedynie jęki powalonych bandziorów dają do zrozumienia, że to jednak trochę boli. I sprawa najważniejsza: w tej grze nikt nie ginie! Trudno w to uwierzyć, ale jednak to prawda. W związku z tym możecie być odrobinę poirytowani, bo częstokroć potykacie się z przeciwnikami, których już pokonaliście. Po prostu facet dostaje po twarzy, liże rany i potem znowu fika. Po kilku potyczkach z Glenem miałem ochotę połamać mu wszystkie gnaty, by się w końcu gość odczepił.

Jeśli mdlejecie na widok krwi, to mam dobrą wiadomość: w Urban Reign jej nie uświadczycie.

Po ukończeniu gry w trybie story mode odblokowujecie dwie pozostałe opcje zabawy dla pojedynczego gracza: free mission i challenge. Free mission polega na zaliczaniu wybranych aren z jak najlepszą oceną (rank), na którą składają się m.in. ilość zadanych uderzeń i wykonanych combosów, czas trwania walki, poziom odniesionych ran i inne. Jeśli nie spodoba wam się cenzurka wystawiona przez komputer, możecie daną planszę powtarzać dowolną ilość razy. W drugim z trybów – challenge – staczacie określoną liczbę walk z przeciwnikami o rosnących stopniowo umiejętnościach. Po każdej potyczce pasek zdrowia regeneruje się wam do pełna, natomiast wskaźnik energii do zadawania ataków specjalnych – tylko do połowy. Udane występy na arenach oprócz samej satysfakcji owocują kolejnymi bonusowymi wojownikami dla trybu multiplayer.

Rozgrywka wieloosobowa przeznaczona jest dla maksymalnie czterech osób i imponuje bogactwem opcji. Kombinacji jest cała masa: walki przeciwko sobie – każdy na każdego albo w drużynach (brakujących graczy zastępuje komputer), potyczki na pięści lub przy użyciu broni. Można ustawić sobie dowolną planszę, czas i warunki gry, a także wybrać jednego z 60 wojowników. Tych ostatnich jest oczywiście na początku znacznie mniej, dopiero po przebrnięciu przez tryby single player rozbudowujecie bazę walczących. Wśród uczestników walk są gwiazdy Tekkena:Marshall Law i Paul Phoenix. Szczególnie ten pierwszy, stylizowany na Bruce’a Lee może się podobać, lecz techniczna mizeria sterowania dotknęła również jego – wolałem go w Tekkenie.