Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 23 marca 2006, 09:03

autor: Marek Czajor

Urban Reign - recenzja gry - Strona 3

Brad Hawk mówi o sobie: profesjonalista. Mimo, iż nikt nie wie, skąd pochodzi i mało kto mu ufa, zapotrzebowanie w okolicy na jego usługi jest ogromne, ponieważ potrafi zdrowo przyłożyć.

Podobnie jak ja, tak i wy zapewnie w walce używać będziecie głównie ciosów specjalnych. Są najbardziej skuteczne i rażą zazwyczaj kilku wrogów naraz. Na początku macie dostęp tylko do jednego specjala, lecz w miarę przechodzenia kolejnych etapów gry wzbogacicie się o jeszcze trzy techniki. Opis aktywowania każdego nowo zdobytego ataku wyświetlany jest na bieżąco na ekranie, bezpośrednio po jego odblokowaniu. Używanie ciosów specjalnych nie jest oczywiście bezwarunkowe, gdyż wtedy zabawa w ogóle nie miałaby sensu. Najpierw musicie podładować specjalny biały wskaźnik, znajdujący się pod paskiem energii. Utrzymywanie go w dobrej kondycji (poprzez aktywną walkę i... otrzymywanie ciosów) umożliwia na tyle częste wykonywanie specjali, by nie martwić się zbytnio o wynik potyczki.

To nie zdenerwowany hydraulik, tylko kolega Napalm 99 – jeden z trudniejszych bossów.

Wprawdzie, tak jak wyżej pisałem, w trakcie bójek nie możecie używać przedmiotów wypełniających areny (skrzynek, krzeseł itd.), ale możecie za to zdobyć na wrogu i spożytkować jego broń: gazrurki, sztachety, łomy, kije baseballowe, noże, młotki itp. Przyłożenie sztachetą jest bardziej skuteczne niż pięścią, dlatego warto korzystać ze „sprzętu” jak najczęściej. Ponadto dość skuteczną techniką (ale nie na późniejszych etapach) jest wybicie się ze ściany w górę i zaatakowanie rywali z powietrza. Po definitywnym znokautowaniu przeciwnik gubi niekiedy butelkę z płynem regenerującym, reperującym wasze nadwątlone zdrowie. Po zwycięskiej potyczce zostajecie nagrodzeni punktami umiejętności (ability points), którymi wzmacniacie poszczególne grupy zdolności ofensywno-defensywnych Brada.

Czas powiedzieć parę słów o gangsterach, rządzących w zapadłych miejskich dzielnicach. Brnąc coraz głębiej w fabułę gry, zaliczając misję za misją doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że Green Harbor zamieszkują sami bandyci. Co zlikwidowałem jakiś gang i obiłem jego bossa, zaraz pojawiał się kolejny, jeszcze bardziej liczny i niebezpieczny. Przestępcza lista jest długa: Zapowie Dwayne’a Davisa, Piekielny Legion Glena Klugera, banda Karateków Kadonashiego, Wyjęci spod Prawa Napalma 99, Pluton Cieni Douglasa McKinziego i inni. Oprócz członków gangów po mieście włóczą się awanturnicy twojego pokroju, gotowi służyć muskułami każdemu, kto im zapłaci. Większość z nich po pewnym czasie przechodzi na twoją stronę, a po przejściu mniej więcej 1/3 gry możesz liczyć na ich pomoc w walce (steruje nimi komputer), a nawet się w nich wcielić.