Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 2 marca 2006, 09:26

autor: Krzysztof Piskorski

Star Wars: Empire At War - recenzja gry - Strona 3

W EaW znajdziesz wszystko, co rozsławiło Gwiezdne Wojny. Dostaniesz szturmowców w białym plastiku, Lorda Vadera duszącego rebeliantów, trójkątne niszczyciele, X-wingi oraz Sokoła Millenium. Całość polana lekkim, RTS-owym sosem i dopięta na ostatni guzik.

Pogłębieniu przyjemności, która płynie z walk, służy cinematic camera. Otóż, kiedy naciśniesz spację, znika interfejs, a kamera zaczyna latać pomiędzy walczącymi siłami i ustawia się w różnych, bardzo ‘filmowych’ kątach. Pole widzenia staje się pseudo panoramiczne. To dobre rozwiązanie dla graczy, którzy często operowali kamerą, by dla przyjemności pooglądać sobie bitwę z różnych perspektyw. Szybko złapałem się na tym, że po wydaniu rozkazów automatycznie stukam w spację, żeby obejrzeć trochę malowniczej akcji ze świata SW.

Szturmowcy polują na jawów.

O ile walki naziemne są bardzo przyjemne i absorbujące, o tyle bitwy kosmiczne to po prostu poezja! Właśnie tutaj cinematic camera pokazuje zęby. Odwzorowanie jednostek w stosunku do filmów jest praktycznie idealne, efekty wybuchów – wyjątkowo dobre. Takie smaczki jak odpadające pod ciężkim ostrzałem kawałki gwiezdnych niszczycieli (jeśli można nazwać kawałkiem coś, co ma kilkadziesiąt metrów) dodają wszystkiemu ‘błysku’.

Bitwy gwiezdne toczą się dokładnie tak, jak w filmowej trylogii – imperialne kolosy lecą powoli, siejąc wokół ogniem turbolaserów. Między nimi śmigają myśliwce oraz bombowce rebelii. Co chwila z nadprzestrzeni wylatują posiłki. Tutaj nie ma punktów wsparcia. Przestrzeń jest otwarta, jednak nie oznacza to, że nie można stosować taktyki. Pozostają zawsze mgławice, w których da się schować, pola asteroidów czy majestatyczne walki manewrowe. Co prawda można narzekać na limit jednostek, który w przestrzeni częściej daje się we znaki, ale poza tym faktem bitwom gwiezdnym nie jestem w stanie nic zarzucić. Wyglądają fenomenalnie, są tak samo absorbujące jak starcia naziemne.

Zwycięstwo często wymaga mądrego użycia wszystkich statków. Kanonierki i lekkie krążowniki muszą osłaniać kolosy, których wielkie działa nie są w stanie trafić malutkich bombowców. Myśliwce osłony muszą walczyć z wrogimi myśliwcami oraz torpedowcami. Tymczasem największe statki toczą pojedynki ze sobą oraz z orbitalnymi bazami wroga.

Przyjacielska wymiana ognia na orbicie.

Teraz wiesz, jak gra wygląda od kuchni, więc napiszę parę słów o ilości zawartego w niej gameplay’u. Jak na dzisiejsze czasy jest ona bardzo przyzwoita. Masz do dyspozycji dwie kampanie, z których każda liczy kilkanaście misji. Część z nich to różne zadania kosmiczne i naziemne, część wymaga użycia tylko bohaterów. Pomiędzy misjami możesz rozwijać technologię, opanowywać kolejne planety, budować nowe jednostki. Gdy nauczysz się już dobrze wykorzystywać wszystkie oddziały, kampanie nie będą trudne, ani długie. Jednak po ich skończeniu zostaje jeszcze tryb ‘podbój galaktyki’ (ciekawe scenariusze różniące się układem sił oraz ilością włączonych do gry planet) oraz starcia w przestrzeni i na ziemi, w trybie multiplayer lub z komputerem. Grania jest więc solidna dawka, choć oczywiście ludzie starej daty przyzwyczajeni do gier, które starczały na miesiące, mają prawo narzekać. Jak dla mnie, do pełni szczęścia brakuje tylko losowego generatora galaktyk.