autor: Dawid Mączka
Torino 2006 - recenzja gry
Torino 2006, niespełniony sen polskich sportowców, deweloperów i wszystkich graczy, którzy zechcieli zagrać w tę grę. Słaba oprawa audiowizualna, mała ilość dyscyplin, zbyt łatwa, a do tego niesamowicie krótka. Czy ktoś chciałby zagrać w taką grę?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
W 1924 roku we francuskim Chamonix miał miejsce Olimpijski Tydzień Sportów Zimowych, który potem został przemianowany na Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Mogę założyć się o swojego Razer Diamondbacka, że ludzie tworzący tę wspaniała imprezę nie spodziewali się, że dokładnie po 82 latach powstanie gra Torino 2006 i całkowicie zbezcześci tradycję igrzysk. Życie nauczyło mnie, że dobra gra oparta na znanej licencji jest równie częstym zjawiskiem jak pojawienie się komety Halley’a nad Ziemią, czy krótkie przemówienie Fidela Castro. Mimo to, podszedłem do najnowszej odsłony gry traktującej o Zimowych Igrzyskach bez jakichkolwiek uprzedzeń, i mimo najszczerszych chęci srogo się zawiodłem. Gra prezentuje równie wysoki poziom jak forma naszych sportowców na tegorocznej Olimpiadzie, mówiąc krótko: żenada. Nie chciałbym jednak całkiem negować gry już na samym początku recenzji, toteż muszę przyznać, że ma ona także i swoje plusy.
Na początku większości recenzji pojawia się fragment mówiący o warstwie fabularnej gry, Torino 2006 nie pozwala mi jednak na zastosowanie takiego zabiegu. Chciałbym jednak zatrzymać się przy licencji tejże gry. Wiadomo nie od dziś, że gry tworzone na znanych licencjach mimo wielu obietnic są produktami niszowymi, które kupują wyłącznie fani bądź nieświadomi rodzice swym świadomym pociechom. Autorzy Torino 2006 stworzyli małego potworka, który ładnie wygląda jedynie na pudełku, będącym najbardziej klimatycznym elementem całej gry. Jest logo tegorocznych igrzysk, jest nazwa miasta i... prawdę mówiąc na tym kończy się licencja tej produkcji. Nie uświadczymy tutaj reklam sponsorów na bandach czy choćby prawdziwych nazwisk zawodników. Tutaj nie ma nawet pozmienianych nazwisk sportowców ani poprzekręcanych imion, po prostu nasi przeciwnicy nazywają się kolejno Computer 1, 2, 3, 4 itd. Oczywiście obok każdego „zawodnika” widnieje flaga kraju. Dlaczego tworząc grę na niesamowicie potężnej i chwytliwej licencji, nie ma prawdziwych nazwisk zawodników? Jak nie wiadomo dlaczego, wiadomo, że z braku pieniędzy. Wyobraźcie sobie, że moglibyście pokonać Adama Małysza na dużej skoczni, czy Hermanna Maier’a w slalomie gigancie. Torino nam na to nie pozwala, a przyjemność z pokonania anonimowego przeciwnika nie daje dużej satysfakcji.
Na całość gry składa się kilka trybów rozgrywki. Przyszedł czas na kolejną po „niepełnej” licencji bolączkę produktu, a mianowicie liczbę dyscyplin zawartych w grze. Możemy wziąć udział w jednym z 15 konkursów, na które składa się tak naprawdę 8 dyscyplin. Alpine Skiing czyli Zjazd Alpejski możemy podzielić na downhill i super G – gdzie będzie liczyła się prędkość i zręczne palce – oraz slalom i slalom gigant – te dwa tryby są bardziej nastawione na taktykę podczas jazdy niż na samą prędkość. Łyżwiarstwo szybkie możemy podzielić ze względu na długość toru, kolejno 500, 1000 i 1500 metrów. Na biathlon składa się bieg i strzelanie. Bobsleje dzielą się na czwórkę męską i zjazd kobiet. Saneczkarstwo nie dzieli się na żadną podkategorię podobnie jak Cross-Country Skiing, czy Kombinacja Norweska. Skoki Narciarskie odbywają się na małej oraz dużej skoczni. Już wymieniłem wszystkie dyscypliny. Autorzy gry zrezygnowali z chociażby: hokeju na lodzie, curlingu czy jazdy figurowej. Dlaczego do gry, posiadającej tak wielki potencjał, zostało wprowadzonych tak mało dyscyplin? Zapewne znowu z przyczyn finansowych.