Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 6 lutego 2006, 10:28

autor: Łukasz Kendryna

Shadow of the Colossus - recenzja gry - Strona 2

Wcielamy się w postać młodzieńca, który podejmuje się niemożliwego. Aby ocalić swą ukochaną od śmierci, zmuszony będzie stawić czoła szesnastu kolosom. Tylko tylu i aż tylu...

Kolosy wykonane zostały według podobnego konceptu, każdy „zbudowany” jest z tych samych materiałów: elementów skalnych i tych porośniętych sierścią, a dodatkowo wszystkie prezentują ten sam styl. Nieprzypadkowo użyłem tu słowa „styl”, ich projekty są prawdziwą sztuką, a same przypominają ruchome rzeźby. Swym gabarytem przytłaczają gracza, a siła z nich bijąca pomnaża odbierane piękno. Dodatkowo wszystkie elementy otoczenia, zabudowania i rozległe przestrzenie prezentują się równie okazale. Kolory wykorzystane do grafiki są zgaszone, mdłe i nieco przypominają te z Matrix: Reaktywacja (wszechobecne odcienie zieleni). Efekt końcowy jest zaskakująco dobry, mocny klimat wciąga gracza i na długo nie pozwala o sobie zapomnieć. Wszyscy z was, którzy macie dość fluorescencyjnych kolorów, w SoC poczujecie się jak ryba w wodzie.

Po odnalezieniu kolosa i stanięciu u jego stóp jesteśmy zmuszeni opracować plan eksterminacji. Czasami wystarczy zwykła wspinaczka, niekiedy należy wykorzystać elementy otoczenia, a z rzadka nie obejdzie się bez naszego wierzchowca. Moment bycia na szczycie przeciwnika i wraz z nim przemieszczanie się to ekstremalna rozrywka, której nie znajdziesz w żadnej innej grze. Taktyki przygotowane przez twórców nie powtarzają się i są mocno przemyślane, przez co dają niezwykle dużo frajdy. Porośnięte sierścią odcinki ciała wrogów pokonujemy zwyczajnie chwytając się i wspinając, jednak czasami natrafiamy na kamień i skalne bloki, te pokonujemy skacząc i łapiąc się krawędzi. Kombinacja tych elementów przysparza sporo trudności i zapomnij o bezproblemowym eksplorowaniu powierzchni wroga.

Czy to ptak...? Czy samolot...? Nie, to kolos!

Dobrze, ale jak takie monstrum pokonać przy pomocy samego mieczyka i łuku...? Już wyjaśniam. Każdy z napotkanych kolosów ma na sobie specjalne słabe punkty – wizualnie przypominają tatuaże – które pojawiają się w momencie dobycia miecza. Gdy dotrzemy blisko takiego miejsca wbijamy w jego środek ostrze i obserwujemy jak tryska czarna krew. Zazwyczaj jest kilka takich punktów, a do „skasowania” jednego wymaga się kilku uderzeń. Często twórcy ulokowali je w trudno dostępnych miejscach (np. na brzuchu) i poświęcimy dużo czasu, nim wpadniemy na pomysł dotarcia do niego. Dodatkowym elementem utrudniającym zadawanie obrażeń jest fakt, iż podczas ataku nasz bohater nie trzyma się podłoża, przez co łatwo możemy zostać strąceni (a to powoduje powtórzenie długich sekwencji wspinaczki). Drugą bronią jest łuk, który służy do wabienia przeciwników i zajmowania ich uwagi.