Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 2 grudnia 2005, 11:34

autor: Karolina Talaga

Fahrenheit - recenzja gry - Strona 4

Fahrenheit to gra niezwykła. A może nie gra? Dzieło francuskiego studia Quantic Dream to pewien rodzaj interaktywnego filmu. Bez wątpienia jednak jest to produkcja, obok której nie można przejść obojętnie.

Pisząc o Fahrenheicie, nie sposób pominąć muzyki. Muzyka w tej produkcji to arcydzieło! I nic dziwnego, w końcu za jej skomponowanie jest odpowiedzialny sam Angelo Badalamenti. Dla niewtajemniczonych przypomnę, że jest to pan, który ma na swoim koncie stworzenie muzyki do około sześćdziesięciu filmów, wśród nich znajdziemy: Miasto zaginionych dzieci, Niebezpieczne związki, Dark Water – Fatum oraz większość obrazów Davida Lyncha: Twin Peaks, Blue Velvet, Zagubiona autostrada czy Mulholland Drive. Po wymienieniu tych kilku tytułów chyba nie muszę pisać nic więcej, oprócz tego, że muzyka jest niesamowicie klimatyczna, budująca napięcie i powodująca ciarki na plecach. Ponadto, poza muzyką Badalamentiego, w omawianej produkcji posłuchać też można utworów rockowego zespołu Theory of a Deadman oraz wielu piosenek innych wykonawców, tj. Teddy’ego Pendergrassa, Martiny Topley Bird, Niny Simone, Bobby’ego Byrda, Patrice Rushen czy Bena E. Kinga. Wszystko to sprawia, że cała ścieżka dźwiękowa gry jest wyjątkowo udana, zasługuje na uwagę, pochwałę i na wydanie soundtracku.

Ogólnie cały dźwięk w grze stoi na bardzo wysokim poziomie, a aktorstwo osób, które użyczyły głosów głównym bohaterom, jest wyjątkowo dobre. Tak naprawdę ciężko mi znaleźć produkcję, do której bym mogła to porównać. To nie są po prostu dobrze odczytane kwestie, to po prostu kawał niezłego aktorstwa. Dzięki niemu w wypowiedziach naszych bohaterów słyszymy prawdziwe emocje, doskonale odpowiadające danej chwili. Bohaterowie Fahrenheita żyją, są ludźmi z krwi i kości – podbudowuje to niesamowicie napięcie, realizm gry oraz możliwość utożsamienia się z postaciami.

Na uwagę zasługuje również doskonałe tempo i rytm gry. Nie ma momentów, w których moglibyśmy się zacząć nudzić. Raz twórcy pozwalają nam się nacieszyć wykonywaniem zwykłych, codziennych czynności, tj. prysznic, skorzystanie z toalety, oglądanie telewizji, słuchanie muzyki, jedzenie pizzy czy picie lampki wina z sąsiadem, a za chwilę serwują nam dynamiczną scenę akcji czy walki rodem z Matrixa i Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka, podczas której nasze palce zaczynają boleć od intensywności i prędkości, z jaką wciskamy klawisze. Proporcje między nazwijmy to odpoczynkiem, a niezwykle dynamicznymi momentami są doskonale wyważone. Dlatego też o nudzie w Fahrenheicie nie może być mowy.

I jeszcze jedna ważna sprawa. Niedawno byliśmy obserwatorami światowej afery wokół gry Grand Theft Auto: San Andreas, która rozgorzała po ujawnieniu faktu, że we wspomnianej produkcji istnieje możliwość odblokowania za pomocą specjalnego moda scen seksu. W obliczu wspomnianych kontrowersji, muszę to napisać: w Fahrenheicie jest seks! :-) A na dodatek, aby go pouprawiać nie trzeba żadnych modów z „gorącą kawą” (vide GTA:SA). Ot, po prostu i zwyczajnie albo sceny seksu pojawiają się jako konieczny element rozgrywki, albo jak w życiu, :-) trzeba dobrze przeprowadzić rozmowę, zaaranżować miły klimat, grając np. przyjemną melodię na gitarze i... do dzieła. Ach, i cieszmy się, że jesteśmy mieszkańcami Starego Kontynentu. Amerykańska wersja gry, nosząca tytuł Indigo Prophecy, została pozbawiona scen zbliżeń seksualnych i kąpieli pod prysznicem. Zamiast nich gracz może posłuchać miłej muzyczki i pooglądać otoczenie, gdyż we wspomnianych momentach kamera „lata” po ścianach.