autor: Karolina Talaga
Fahrenheit - recenzja gry - Strona 3
Fahrenheit to gra niezwykła. A może nie gra? Dzieło francuskiego studia Quantic Dream to pewien rodzaj interaktywnego filmu. Bez wątpienia jednak jest to produkcja, obok której nie można przejść obojętnie.
Muszę przyznać, że miłośnicy klasycznych przygodówek mogą się poczuć trochę rozczarowani, ponieważ w omawianym tytule nie pojawiają się typowe, skomplikowane zagadki czy logiczne łamigłówki. Fahrenheit to pewnego rodzaju samograj, w którym zamiast skupiać się na rozwiązywaniu kolejnej zagadki, koncentrujemy się na podejmowaniu decyzji, śledzeniu historii, tym samym jakby niezauważenie popychamy grę do przodu i kształtujemy w wybranym kierunku.
Omawiana produkcja jest również pozbawiona inwentarza. Zatem o napakowaniu sobie kieszeni wszelkimi rzeczami, jakie uda nam się zauważyć, a później próbami ich użycia, nie ma mowy. Zamiast tego w odpowiednich momentach pojawia się ikona sugerująca, że dany przedmiot może być użyty. Takie rozwiązanie nie jest oczywiście wadą tej produkcji, ot po prostu Fahrenheit nie jest klasyczną grą przygodową, w której schowanie drabiny czy żywego zwierza do kieszeni stanowi normę. ;-)
Kolejną sprawą, która może nie przypaść do gustu zwolennikom klasycznych przygodówek, jest pojawiająca się podczas rozgrywki spora dawka elementów zręcznościowych. Przyznaję, że owe momenty często do łatwych nie należą, trzeba się wykazać niezłym refleksem, a przede wszystkim koordynacją ruchów. Generalnie, wszytko sprowadza się do klikania w kombinacje klawiszy, które w danym momencie widzimy na ekranie (wzorem konsolowego Shenmue) lub naprzemienne, szybkie uderzanie w klawisze lewo-prawo. Czasem może pomóc obniżenie poziomu trudności w opcjach gry lub przedefiniowanie klawiszy, czasem pomogą nam dodatkowe życia. Jednak w wielu scenach trzeba stać się prawdziwym wirtuozem klawiatury, a w dodatku gry nie można zapisać w dowolnym momencie, co sprawy nie ułatwia. Obawiam się, że elementy zręcznościowe mogą skutecznie odstraszyć wielu graczy, zatem na ich obronę przytoczę jeden argument. Moim zdaniem wszystkie momenty zręcznościowe w Fahrenheicie mają swoje uzasadnienie, nie pojawiają się ot tak po prostu. Kiedy nasi bohaterowie muszą użyć siły, wykonać jakiś fizyczny wysiłek, walczyć czy uciekać, wówczas my musimy również w pocie czoła powciskać klawisze. Czyż nie jest to po prostu doskonałe podbudowanie realizmu gry?
Grafika Fahrenheita stoi na dość przyzwoitym poziome, jednak to nie ona jest najważniejsza. To, co zachwyca najbardziej, to ruchy kamer, montaż oraz motion capture. Te elementy gry to istny majstersztyk. Do tego dochodzi jeszcze w niektórych scenach dzielenie ekranu na dwie lub trzy części (tzw. MultiView – zabieg znany widzom telewizyjnego serialu 24 godziny). Dzięki tej symultanicznej kompozycji w wielu momentach obserwujemy jednocześnie działania kilku postaci, rozgrywające się w tym samym czasie w różnych miejscach, np. widzimy naszego bohatera w hotelowym pokoju, jego brata w kościele oraz skradającą się pod pokój Lucasa policję. Te elementy niesamowicie budują napięcie gry.