Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 22 września 2005, 11:59

autor: Piotr Bielatowicz

Urodzinowe Przygody Kubusia - recenzja gry - Strona 2

Gra powstała ku uciesze najmniejszych. Gdyby pominąć kwestię dłużyzn i braku rodzimej licencji, Urodzinowe Przygody Kubusia można by zaliczyć do udanych produkcji dziecięcych.

Jaka jest zaś właściwa gra? Do wyboru mamy 4 opcje zabawy. Podstawowy to tryb przygody, który pozwala nam na odtworzenie 5 przyjęć urodzinowych przyjaciół Kubusia – Prosiaczka, Maleństwa (jakby ktoś zapomniał – to ten mały kangurek w niebieskiej koszulce), Tygryska, Kłapouchego i samego Puchatka. Polegają one na opowiedzeniu krótkich historii z imprezowego dnia. Do wykonania zostają nam przydzielone różne proste zadania, typu znajdywanie przedmiotów i używanie ich w oczywistych miejscach (klucza w zamkniętej pół ekranu dalej bramie, deski w zepsutym moście, uniemożliwiającym nam przejście dalej etc.). Przeszkadzają nam w tym okropne Woozle i Hefalumpy (cyrkowe słonie, w przybliżeniu). Walki w grze oczywiście nie ma – zamiast tego odstraszamy trąbiaste stworzenia „znajdując balony i je pękając”. Przez cały czas zabawy zbieramy też poukrywane w otoczeniu garnczki z miodem, które później przydają się np. do odwrócenia uwagi blokujących drogę pszczół. Mechanizm gry jest więc nieskomplikowany, na dodatek każda przeszkoda okraszona jest stosowną ilością komentarzy i wskazówek. Nie będą z nią miały większego problemu nawet jeszcze małe dzieci, byle tylko w miarę dobrze posługiwały się padem – niekiedy odrobina zręczności okaże się mile widziana.

Od strony technicznej gra prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Nie są to może szczyty możliwości PS2, ale ogólne wrażenie jest bardzo przyjemne. Grafika sprawia miłe wrażenie miękkości oraz płynności. Zawodzi nieco tylko wtopienie postaci w otoczenie – wyglądają one jak sztucznie wklejone. Sam Stuwiekowy Las został oddany wiernie według topografii z książkowych mapek i dobranocki – osoba zaznajomiona z serialem Disneya rozpozna bez trudu większość ze znanych sobie lokacji. Stylistyka charakterystyczna dla bajki została zachowana wiernie, za wyjątkiem techniki graficznej: teraz wszystko jest trójwymiarowe bądź prerenderowane. Trochę szkoda, że nie zdecydowano się zostać przy tradycyjnej animacji chociaż w przerywnikach, ale pewnie – poza zwiększonymi kosztami produkcji – pociągnęłoby to za sobą małą utratę spójności gry i filmików. Jakkolwiek grafikę 3D lubię, to jednak namolne wypieranie wszystkiego przez CGI (nawet w kinach) mnie już trochę męczy i poczytuję to koniec końców jako lekki minus. Oprawy AV poza dopełniają wspomniany już dubbing oraz seria prostych melodyjek, które zresztą możemy sobie puścić do posłuchania w kolejnym trybie gry – swoistej szafie grającej. Miły dodatek, ale bardzo słabo rozbudowany, gdyż okazuje się, że piosenek jest jak na lekarstwo, a na dodatek musimy te kilka ukrytych dopiero żmudnie odblokować.

Inną formą zabawy oferowaną przez grę jest tryb dla najmłodszych. Nie, nie przeciętnych użytkowników tej pozycji, ale tych naj-najmniejszych z nich. Nie trzeba w nim robić absolutnie nic, nie ma żadnych ograniczeń czy limitów – ot, może sobie grający dzieciak pozwiedzać dla zabawy/odstresowania cały las. Jest to swoisty odpowiednik free runa znanego z innych gier, szczególnie samochodowych umiejscowionych w mieście (vide NFS: Underground 2 czy seria GTA).