Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 października 2005, 13:08

autor: Piotr Lewandowski

Burnout Revenge - recenzja gry - Strona 4

Wreszcie jest, najnowsza część genialnego Burnouta! Revenge to kolosalna grywalność okraszona najwyżej jakości oprawą graficzną i dźwiękową.

A jak się gra w Burnouta? Jak zwykle, łatwo, prosto i przyjemnie. Auta z ochotą reagują na każde nasze polecenie. Bez problemu można wyczuć dzielące je różnice, ponieważ dostępne w grze modele podzielono na trzy klasy wagowe; lekkie, średnie i ciężkie. Jak już zapewne się domyślacie, jedne nadają się lepiej do Crash Mode, inne do wyścigów. W każdym razie, każdy znajdzie coś dla siebie. Do czego można się przyczepić? Do tego do czego w wielu innych grach wyścigowych, czyli równomiernego oddania odczucia prędkości jazdy. W Burnout Revenge jedziemy albo wolno, albo z prędkością światła. Różnica między, dajmy na to, 220 km/h a 330 km/h, jest niestety zbyt mało widoczna. To wcale nie znaczy, że obraz przesuwa się zbyt wolno – co to, to nie. Jednak o wiele lepiej odwzorowano ten element choćby w Gran Turismo 4. W GT rzadko udawało się poczuć tę prędkość i... ten wiatr we włosach. W Burnoucie sprawa wygląda inaczej, tutaj praktycznie cały czas „noga nie schodzi z gazu” a na liczniku mamy ponad dwie setki. W każdym razie, speed tej gierki jest niesamowity.

Na kolejne zachwyty zasługuje oprawa dźwiękowa. Muzyka to mieszanka rocka i elektroniki w najlepszym wydaniu, bardzo wpadająca w ucho i co najważniejsze, nie za bardzo chcąca z niego wyskoczyć. Pozostałe aspekty oprawy dźwiękowej, czyli ryk silników, odgłosy zderzeń i wszystkie inne stoją na bardzo wysokim poziomie. Widać, że pieczę nad tytułem miał wydawca w postaci Eletronic Arts. Wszystko jest niesamowicie dopracowane. Piękne menu, świetne zajawki prezentujące trasy, po prostu rewelacja. Przy tym zabawy dla samotnego gracza jest co nie miara. Uwaga! Jeśli to wam się znudzi oświadczam, że Burnout Revenge ma świetny tryb multiplayer! Wystarczy tylko Network Adapter, stały dostęp do sieci, gra, konsola, kroplówka z kofeiną, kibelek zamiast fotela i odpływamy. Może przesadzam, jednak od tej gry nie sposób się oderwać. Ona nie ma słabych punktów. Jest zróżnicowana, duża, rozbudowana, kapitalna graficzne i dźwiękowo oraz, co najważniejsze, nieziemsko grywalna! Pierwszy raz od dłuższego czasu mam dylemat, co wsadzić do tacki konsoli. Pro Evo 4 Czy nowego Burnouta? Ja chcę mieć takich dylematów więcej.

The Transporter 2 – jedna ze scenek finałowych.

Czasami człowiek ma dość gier, gdy przeważająca ilość tytułów to bezbarwne gnioty, przygotowywane w pogoni za efektowną grafiką. Czasami trafi się jakaś dobra gierka, którą się zwyczajnie, bez podniecenia, po prostu skończy. Czas upływa, a wielkie, przynajmniej w zapowiedziach hity, okazują się zawodem. Nowy Burnout jest zaprzeczeniem tego wszystkiego. Mimo rozwoju grafiki nie zapomniano w najważniejszym – to jest gra! Ma dawać radość z zabawy, z obcowania z nią mamy czerpać jak najwięcej przyjemności. Sugestywna oprawa ma być tłem, co od jakiegoś czasu stara się bezskutecznie udowodnić Nintendo. Może właśnie takie gry jak Burnout zmienią podejście graczy do rozwoju ich ukochanej rozrywki. Nie liczy się liczba wielokątów składających się na dany obiekt, nie liczy się, że autorzy pracowali nad tytułem 1255 dni i zatrudnili 40 sprzątaczek, orkiestrę dętą i Jurka Engela. Liczy się grywalność, miód, playability, power, a tego wam w Burnoucie nie zabraknie! Słowem, kocham tą gierkę.

Piotr „Bandit” Lewandowski

PLUSY:

  • grywalność, grafika, dźwięk;
  • długość i tryby gry;
  • otoczka.

MINUSY:

  • znaczących brak.