Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 lipca 2005, 13:15

autor: Marek Czajor

Medal of Honor: Wojna w Europie - recenzja gry

Wcielasz się w postać amerykańskiego porucznika Williama Holta, służącego w brytyjskim Biurze Służb Strategicznych. Miłośnicy serii połapią się, że to ta sama organizacja, w której służył bohater pecetowego Medal of Honor: Allied Assault...

Recenzja powstała na bazie wersji PS2. Dotyczy również wersji XBOX

Seria Medal of Honor to już prawdziwy klasyk i jednocześnie maszynka do robienia pieniędzy. Najstarsza odsłona cyklu ukazała się na konsoli, której już się nie produkuje (PSX), a najnowsza powstaje na urządzeniu, którego jeszcze nie ma (PS3). Oczywiście sześć lat istnienia na rynku zaowocowało kolejnymi częściami gry i implementacjami na wszystkie liczące się platformy sprzętowe. Popularność serii świadczy nie tylko o jej klasie, ale również o świetności tytułów: oskarowego Szeregowca Ryana i serialu Kompania Braci, z których autorzy Medala garściami czerpią pomysły. Jeśli po ostatnich wyczynach na tropikalnych wyspach Pacyfiku (Medal of Honor: Rising Sun) stęskniłeś się za Europą, właśnie masz okazję powrócić na stary kontynent. Hitlerowcy czekają na łomot.

W Medal of Honor: European Assault wcielasz się w postać amerykańskiego żołnierza – porucznika Williama Holta, służącego w brytyjskim Biurze Służb Strategicznych (OSS). Miłośnicy serii od razu połapią się, że to ta sama organizacja, w której służył bohater pecetowego Medal of Honor: Allied Assault. Biuro, prowadzone doświadczoną ręką generała Williama „Dzikiego Billa” Donovana, specjalizuje się w szkoleniu ludzi do realizacji trudnych, prawie niewykonalnych zadań. Takim komandosem jest właśnie kierowany przez ciebie Holt i jego ludzie. Na przestrzeni lat 1942-1944 zostajesz wysłany w cztery „gorące” rejony Europy i Afryki Północnej, by wykonać 11 skomplikowanych misji, od powodzenia których zależą losy wojny. Tak przynajmniej twierdzi John Millius, autor fabuły gry, słynny scenarzysta takich filmów jak Czas Apokalipsy czy Conan Barbarzyńca.

W dłoniach dzierżyć pepeszę, wsłuchiwać się w granie w tle Katiusz i chrzęst gąsienic T-34. Jak ja o tym marzyłem!

Przed tobą niezwykle ekscytujące wyzwania. W pierwszych etapach przeprowadzasz desant na małe francuskie miasteczko, gdzie masz za zadanie wysadzić w powietrze hitlerowski port i zatopić stacjonujące tam jednostki Kriegsmarine (St. Nazaire we Francji). Następnym celem jest tajna niemiecka baza badawcza, w której musisz odnaleźć i zniszczyć prototypy nowego modelu Tygrysa oraz doświadczalne silniki rakiet V2 (tunezyjska pustynia w Afryce Północnej). Gdy i to udaje ci się uczynić, przerzucony zostajesz na front wschodni, by wspomóc czerwonoarmistów w walce o ich sadyby. Przed powrotem do domu druzgoczesz największe szkopskie działo, przechwytujesz wrogie depesze i niszczysz niemiecką kwaterę dowództwa (przedpola Stalingradu w ZSRR). W ostatecznej rozgrywce generał Donovan kieruje cię z powrotem na zachód, gdzie razem z amerykańskimi żołnierzami próbujesz opóźnić niemiecką kontrofensywę w Ardenach (obszar Belgii). A to wysadzasz kluczowy most, a to złomujesz pluton niemieckich czołgów, a to znów uwalniasz francuskich towarzyszy broni z parszywych rąk. Każda misja jest inna, a jedna ciekawsza od drugiej, dlatego jeśli masz ochotę, możesz je przechodzić dowolną ilość razy (ale tylko te pozytywnie zaliczone).

Przed rozpoczęciem zabawy w trybie dla pojedynczego gracza najpierw wybierasz stopień trudności. Z czterech dostępnych (Recruit, Normal, Veteran i Hero) dwa pierwsze są dość łatwe – idziesz na akcję ze sporym zapasem regenerujących apteczek (med-kit) i dodatkowych żyć (revive), a nieprzyjaciel jest mało odporny na trafienia i niezbyt inteligentny. Sytuacja ulega zmianie od poziomu Veteran, a na najtrudniejszy stopień skuszą się chyba tylko hardcorowcy – bohater musi się obyć bez jakichkolwiek „dopalaczy”, a niemieccy żołnierze posiadają odporność Terminatorów i niemałą inteligencję. Przed każdym zadaniem odbywa się krótka odprawa, na której prezentowany jest główny cel misji, informacje wywiadowcze, zagrożenia itd. Pozostałe dane, a także lokalizację celów drugoplanowych otrzymujesz dopiero na polu walki. Zadania poboczne zlecane są radiowo przez dowództwo lub przez innych żołnierzy i są nieobowiązkowe, jednak staraj się je zrealizować. Po wykonaniu misji twoja postawa jest oceniana przez szefostwo i nagradzana odpowiednim medalem (złotym, srebrnym lub brązowym). Kolor kruszcu zależny jest właśnie od ilości osiągniętych celów drugoplanowych. Jeśli zgromadzisz same złote medale, to po zaliczeniu wszystkich misji w obrębie danego frontu otrzymujesz najwyższe odznaczenie państwowe. Ozdobą mojej kolekcji jest piękny order z sierpem i młotem, zdobyty pod Stalingradem.

Domyślam się, że w pierwszych chwilach zabawy zostaniesz zaskoczony panującym na polu walki chaosem. Jeśli przechodziłeś plażę Omaha w Medal of Honor: Allied Assault, to wiesz już, o czym mówię. Ciągła kanonada, wybuchy, krzyki zabitych i jęki rannych sprawiają, że czujesz się zaledwie malutkim trybikiem w ogromnym mechanizmie wojny. Gra jest niezwykle dynamiczna i dlatego rzadko zdarzają się chwile spokoju, w których możesz się zastanowić nad dalszą drogą, opatrzyć rannych towarzyszy lub zwyczajnie odpocząć. Dzieje się tak dlatego, że praktycznie żadna misja nie ma charakteru skradankowego: nie musisz zachodzić od tyłu strażników, ogłuszać ich, używać pistoletu z tłumikiem, włamywać się cichaczem do pomieszczeń itd. Szkopy mają oczy naokoło głowy i jak tylko pojawiasz się w zasięgu ich broni, walą do ciebie ze wszystkiego, co mają pod ręką. Ty i twoi sojusznicy czynicie zresztą tak samo. Jedynym sposobem, by odsapnąć jest wyjście do opcji, w których możesz rozprostować obolałe palce, przestudiować mapę, sprawdzić cele misji i pogrzebać ewentualnie w ustawieniach.

Sterowanie Holtem wymaga odrobiny treningu (w pierwszych misjach na ekranie pojawiają się podpowiedzi), po którym nie będzie ci już sprawiać problemu. Twoje wirtualne ja potrafi poruszać się w pozycji wyprostowanej, przykucając oraz leżąc w parterze. Oczywiście, najszybciej pokonujesz przestrzeń w pozycji stojącej, ale wtedy łatwo możesz zarobić uziemiającą seryjkę. Lepiej pokonywać pole walki wolniej, po kawałku, z wykorzystaniem nierówności terenu. Najczęściej zalegasz plackiem pod jakimś murem, po czym zrywasz się, biegniesz sprintem do następnej osłony i znów padasz na glebę. W wojsku nazywane jest to „zdobywaniem terenu krótkimi skokami” i w grze sprawdza się znakomicie. Nic dziwnego, że żołnierzy piechoty nazywa się „zającami”, kicanie od jednej osłony do drugiej jest elementarzem tej formacji. Oprócz wymienionych wyżej pozycji, umiesz również skakać, ale ten element wybitnie autorom nie wyszedł. Byle płotek, zasiek, murek na poziomie kolan wielokrotnie stanowią dla ciebie przeszkodę nie do pokonania, podczas gdy w wyżej położone okna wskakujesz bez problemu. Zresztą, kiedy się czołgasz, masz podobne problemy, gdy nie wiadomo z jakiego powodu nie możesz np. przecisnąć się przez wielką wyrwę w murze.

Medal of Honor: European Assault jest pierwszą grą serii, w której dowodzisz własnym, czteroosobowym oddziałem. W zależności od rejonu walk masz w składzie brytyjskich komandosów, słynnych z działań w Afryce „szczurów pustyni”, radzieckich partyzantów (z kobietą w składzie!) oraz amerykańskich desantowców ze 101 Dywizji. Bez względu jednak na narodowość, zachowanie oddziału i sposób dowodzenia nim są identyczne. Możesz wydać dwa rozkazy: idź do punktu (wskazujesz cel) i wróć do mnie. Taka jest teoria, w praktyce nieraz nie masz czasu troszczyć się o swoich chłopców, dlatego pozostawiani sami sobie, muszą sobie jakoś radzić. Czynią to nieźle i ogniowo są dla ciebie poważnym wsparciem, jednak często odbija im szajba i potrafią zrobić harakiri atakując samotnie uzbrojony po zęby bunkier. Wynik takiej walki łatwo przewidzieć. Stan zdrowia członka oddziału odzwierciedlany jest przez kolor gwiazdki nad jego głową: zielony (zdrowy), żółty (ranny) lub czerwony (ledwo dycha). Ciężko rannych kumpli leczysz zielonymi med-kitami, przy czym jest z tym sporo zabawy – są tak ruchliwi, że ganiasz za nimi nie mogąc użyć apteczki. Warto zaznaczyć, że oprócz własnego oddziału, w akcji pomagają ci sojusznicze wojska, których przydatność równie duża jak twoich ludzi, nie możesz jednak ani nimi dowodzić, ani leczyć ich żołnierzy.

Chłopcy z oddziału to łebskie kozaki, ale brawura niekiedy odbiera im rozum.

Mapy, na których toczysz boje są znacznie większe, niż w innych grach spod znaku Medal of Honor, ale wcale nie tak olbrzymie, jak chwalili się autorzy w zapowiedziach. Owszem, do przejścia jest szmat terenu, pole walki jest dość szerokie i na pierwszy rzut oka wydaje się, że podstawowe założenia misji można osiągnąć wieloma drogami, ale to złudzenie. Prawda jest taka, że sprytne porozmieszczanie w okolicy wspomnianych wyżej nieprzekraczalnych murków, płotków i zasieków niejako „zagania” gracza w jedyne miejsce, z którego da się dotrzeć do głównego celu (primary). W ten oto sposób po raz kolejny prysł mit o wielotorowości gry, leziesz znowu tam, gdzie każą ci panowie z EA Games (choć przyznaję, że tę liniowość ładnie zakamuflowali). W zasadzie tylko zadania dodatkowe (secondary) możesz zaliczyć w dowolnej kolejności, choć wybór masz wśród tych, które są aktualnie aktywne (uaktywniają się najczęściej podczas eksploracji nie odwiedzanego wcześniej kawałka mapy). Jak już wspomniałem, są to cele nieobowiązkowe, np. likwidowanie nazistowskich oficerów, odnajdowanie ważnych dokumentów, likwidacja stanowisk ogniowych wroga itd., ale ich wykonanie wpływa na końcowe statystyki, oceniające twoje dokonania w grze, no i za wykonanie większości z nich otrzymujesz dodatkowe życie.

Mówiąc o mapach, nie sposób nie wspomnieć o ich miernej przydatności operacyjnej. Niby są zaznaczone na nich pagórki, rzeki, budynki, bunkry i drogi, ale jednocześnie brak wielu istotnych punktów terenowych. Najgorsze jest jednak to, że nijak nie można wyczytać, którędy prowadzi droga do celu. Często bywa tak, że na mapie w danym miejscu figuruje biała plama, a w rzeczywistości miejsce to jest wielką górą lub polem pełnym nieprzekraczalnych przeszkód (głazów, rowów, zasieków itp.). Nie wiem, czy historyczne sztabówki równie były niedokładne, ale jeśli tak, to współczuję ówczesnym dowódcom. Oprócz mapy do określania kierunku ataku służy ulokowany w lewym dolnym rogu radar, który jednak jest niewiele lepszy od mapy. Zaznaczone są na nim: cel główny (żółta strzałka), cele poboczne (niebieskie strzałki), nieprzyjacielscy oficerowie (czerwone krzyże) oraz członkowie twojego oddziału (gwiazdki). Na podstawie radaru możesz określić kierunek, w którym należy się udać, ale z powodu braku zaznaczonych konturów budynków i innych elementów otoczenia i tak nie wiesz, gdzie znajduje się przejście. Wygląda na to, że szukanie właściwej drogi jest jednym z elementów taktyki, zaserwowanej nam przez autorów. Na szczęście misje nie mają limitu czasowego, dlatego możesz sobie troszkę pobłądzić, najwyżej zarobisz przypadkową kulkę.

Karabiny stacjonarne mają tą zaletę, że amunicja do nich się nie kończy, ale grzeją się diabelnie szybko.

Wraz ze swoją grupą macie do dyspozycji ponad 20 rodzajów broni (podręcznej oraz stacjonarnej – na stanowiskach ogniowych), której wygląd, działanie i skuteczność są zgodne z realiami historycznymi. Arsenał obejmuje pistolety, karabiny maszynowe (ogromny wybór) i snajperskie, bazookę oraz kilka rodzajów granatów. Sprzęt do destrukcji znajdujesz w skrzynkach porozmieszczanych w różnych zakamarkach planszy, a także zdobywasz na zabitych szkopach. W tym drugim przypadku musisz się jednak pospieszyć z podniesieniem broni, gdyż upuszczona przez denata spluwa po chwili znika i jest nie do odzyskania. W odróżnieniu od innych części serii, możesz teraz przenosić jednocześnie tylko dwie sztuki broni palnej plus granaty (obsługiwane osobnym przyciskiem). Jest to spore utrudnienie rozgrywki, gdyż w wypadku posiadania większego arsenału stawia cię przed wyborem, co zostawić, a co z sobą zabrać. Bywało nieraz tak, że wystrzelałem całą amunicję z obu spluw i musiałem szmat drogi wracać się po porzucony wcześniej karabin. Może to i realistyczne, ale jednocześnie niezmiernie frustrujące. Każda broń oprócz zwykłego trybu strzeleckiego posiada tzw. Iron Sight czyli możliwość dokładnego celowania. W tym trybie nie możesz się przemieszczać, ale widok wroga masz znacznie przybliżony i łatwiej go łapiesz w celownik. Ponadto w tej pozycji masz możliwość wychylania się i ostrzału zza osłony, co jest bardzo przydatne ze względu na błyskawiczną możliwość ponownego schowania się.

Dość kontrowersyjnym novum, wprowadzonym przez autorów jest tryb szału bojowego. Podobno pomysł ten został zrealizowany na wniosek kapitana Dale Dye’a (konsultanta wojskowego serii), który chciał, by w grze umieścić element nieracjonalnego, bohaterskiego zachowania się żołnierzy pod wpływem dużego napięcia nerwowego. W efekcie po prawej stronie ekranu masz pasek adrenaline, który ładuje się, gdy zabijasz nieprzyjaciół, leczysz kumpli z oddziału i zaliczasz cele drugoplanowe. Gdy naładujesz już wskaźnik, zaczyna on migać, a tryb jest gotowy do aktywowania. Po włączeniu wpadasz w szał bojowy (ekran czerwienieje po bokach, włącza się bullet-time), nabywając specjalnych umiejętności: lepiej celujesz (dzięki zwolnieniu tempa akcji), twoje strzały odnoszą większy skutek, a wrogowie fatalnie pudłują. Dzięki adrenaline możesz np. „wyczyścić” z Niemców trudny do przejścia w zwykłych warunkach odcinek terenu. Wielu zapewne stwierdzi, że cierpi na tym realizm rozgrywki, ale mi ten tryb szczególnie nie przeszkadzał. Wskaźnik ładuje się dość długo, a sam szał bojowy trwa krótko (około 10 sekund). W tak ograniczonym czasie i tak cudów nie dokonasz. W czasie zabawy, w ferworze walki wielokrotnie zapominałem o możliwości włączenia tej opcji, mimo że adrenaline migał mi od dawna.

Wszystkie Medale charakteryzują się efektowną, dopracowaną oprawą graficzną. W Medal of Honor: European Assault cieszą oko perfekcyjnie wyreżyserowane introdukcje do poszczególnych misji. Archiwalne, czarno-białe filmy sprzed kilkudziesięciu lat wymieszane z animowanymi scenkami świetnie wprowadzają w klimat gry. Tradycyjnie wygląd okolicy, budynków, bunkrów, schronów, pojazdów i żołnierzy jest na wysokim poziomie. Dochodzi do tego niesamowita gra świateł: smugi pocisków, blask reflektorów, łuny pożarów, efektowne eksplozje (kawałki gruntu i sprzętu śmigają koło uszu). Z lubością ogląda się różnorakie animacje padających żołnierzy (technologia rag-doll to świetny wynalazek), a także efekt rozmazania ekranu, gdy zostajesz ogłuszony wybuchem. Silnik Havoc 2 pozwala podobno na obsługę bez zwolnień jednocześnie 50 żołnierzy na ekranie. W żadnej misji tylu naraz nie spotkałem, ale faktem jest, że gra chodzi płynnie jak diabli. Niestety, niektóre ograniczenia programu w dzisiejszych czasach już trącą myszką. Spróbuj wejść do wody – nie da się. Spróbuj rozwalić granatem jakikolwiek murek, drzwi czy skrzynkę (oprócz beczek z paliwem) – nie da się. Spróbuj potrzaskać szklaną aparaturę kontrolno-pomiarową w fabrykach lub napisać coś serią na ścianie – nie da się. Dodaj do tego znikające ciała ukatrupionych nieprzyjaciół i wzajemne przenikanie przez siebie ciebie i twoich żołnierzy. Brzydko, oj brzydko.

Oprawa audio gry może się podobać zarówno w sferze muzyki, jak i efektów dźwiękowych. Symfoniczne, dość patetycznie brzmiące kawałki z chórkami w tle od razu skojarzyły mi się z Szeregowcem Ryanem. Muzyka nie wpycha się na pierwszy plan, często całkiem milknie, by zaatakować nieoczekiwanie w sytuacjach, gdy: osiągasz newralgiczny cel, otrzymujesz dodatkowe zadanie lub zostajesz zaskoczony jakimś zdarzeniem. Efekty dźwiękowe to już najprawdziwsze mistrzostwo świata. Odgłosy broni, okrzyki żołnierzy, świst kul i grzmot wybuchów – często łączy się to w jedną nieustającą kakofonię dźwięków, że tracisz totalnie orientację w sytuacji. Doskonałe i jakże realistyczne. Radzę, byś w opcjach włączył podpisy do kwestii mówionych (subtitles), bo inaczej połowy informacji i rozkazów, zagłuszanych odgłosami pola walki, po prostu nie usłyszysz. Udźwiękowienie gry jest tak perfekcyjne, że bez trudu wyłowisz uchem różnicę między bieganiem po drewnianych i stalowych schodach, docenisz wierne oddanie głuchego, zniekształconego przez ściany bunkra głosu żołnierzy, kołatanie serca i ciężki oddech po otrzymaniu ciężkich ran i wiele, wiele innych efektów. Jeśli chodzi o kwestie mówione, to oczywiście każdy wojak, w zależności od nacji, mówi w swoim ojczystym języku.

Tryb wieloosobowy, krytykowany na długo przed premierą gry, nie został zmodyfikowany i nadal jest przewidziany dla dwóch, trzech lub czterech osób wyłącznie w split-screenie. Trudno zrozumieć brak możliwości zabawy po sieci, skoro w poprzedniej części serii – Medal of Honor: The Raising Sun – ta opcja była już dostępna. W Polsce nie jest to jakaś tragedia, łącza szerokopasmowe na naszym rodzimym podwórku to nadal rzadkość. W cywilizowanych jednak krajach Europy i reszty świata, brak rozgrywki sieciowej w FPS-ie to już zbrodnia. Wracając jednak do tego, co jest – na podzielonym ekranie możesz walczyć w trzech trybach: Death Match, Allies vs. Axis i Free for All. Pierwszy z nich to typowe fragowanie na jednej z 15-tu ciekawie zaprojektowanych map. Tryb Allies vs. Axis stawia przed graczami określone zadania (pięć rodzajów), które wypełniają dzieląc się na dwa teamy. Ostatni tryb jest podobny do poprzedniego z tym, że nie ma tutaj drużyn, a każdy z uczestników stara się osiągnąć cel samodzielnie, na własne konto. Mimo wielu map multiplayerowych zdecydowanie nie polecam zabawy w cztery osoby, chyba że posiadasz ekran na pół ściany. Na moim 29-calowym telewizorze okienko akcji w trybie czteroosobowym było zbyt maleńkie, by dać jakąkolwiek przyjemność z grania.

Ta pani stoi po twojej stronie. Na dworze śnieg i mróz, może by tak towarzyszko coś na rozgrzewkę?

Nie ulega wątpliwości, że nowa odsłona najsłynniejszego FPS-a o II Wojnie Światowej odniesie komercyjny sukces, choć nie jestem pewien, czy również w Polsce. Przejście wszystkich 11 misji to góra trzy, cztery dni intensywnego grania, do tego kilka sesyjek (jeśli jest taka możliwość) multiplayerowych z kumplami i... koniec. A gra nie jest tania. Co gorsza, zabawa z Medal of Honor: European Assault mogłaby być jeszcze krótsza, gdyby nie fakt, że twórcy zrezygnowali z zapisu stanu gry w trakcie przechodzenia misji. Żadnego sejwa w dowolnym momencie, żadnego checkpointa – kompletnie nic. A niektóre, szczególnie końcowe zadania są złożone i zabierają minimum kilkadziesiąt minut czasu rzeczywistego. Mogę sobie wyrazić twoje samopoczucie i miłość do świata, gdy otrzymasz morderczą kulkę na finiszu misji. Trzeba to wszystko zaczynać od początku! Mimo tych mankamentów ja osobiście mam potworną słabość do tej Medal of Honor: European Assault. Według mnie nie ma innego takiego tytułu, w którym sam tylko klimat decydowałby o jego klasie i wartości. Dwóch rzeczy z nowego Medala długo nie zapomnę: ataku niemieckich Królewskich Tygrysów na mały budyneczek w Rocherath (ja byłem w środku) oraz zagrzewania mnie do walki przez radzieckiego towarzysza broni pod Stalingradem „Za matuszkę Rossssiję, za dieduszkę Stallllina, Urrrrraaaa!!! – wrzasnął i poleciał z pepeszą w bój nie patrząc, że ja pobiegłem w drugą stronę. Polecam!

Marek „Fulko de Lorche” Czajor

PLUSY:

  • doskonały scenariusz;
  • klimat, klimat, klimat;
  • wiele misji drugoplanowych;
  • możliwość dowodzenia własnym oddziałem.

MINUSY:

  • gra zbyt krótka;
  • mimo zakamuflowania nadal liniowa;
  • słaba fizyka otoczenia – nic nie można rozwalić;
  • brak opcji rozgrywki sieciowej.
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Brucevsky Ekspert 17 grudnia 2013

(PS2) Medal of Honor: European Assault to bardzo solidny FPS w klimatach II wojny światowej. Nawet dzisiaj warto się nim zainteresować.

8.0
Medal of Honor: Wojna w Europie - recenzja gry
Medal of Honor: Wojna w Europie - recenzja gry

Recenzja gry

Wcielasz się w postać amerykańskiego porucznika Williama Holta, służącego w brytyjskim Biurze Służb Strategicznych. Miłośnicy serii połapią się, że to ta sama organizacja, w której służył bohater pecetowego Medal of Honor: Allied Assault...

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.