Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 1 lipca 2005, 17:10

autor: Adam Kaczmarek

Battlefield 2 - recenzja gry - Strona 3

Bliski Wschód i Azja. Niedaleka przyszłość. I trzy strony konfliktu toczące zmagania o każdy metr kwadratowy wirtualnych pól walki. A do tego olbrzymi ładunek grywalności. Oto BF2 w pigułce.

Czym byłby Battlefield 2 bez gry drużynowej? Prostym i zwykłym shooterem online. Drużyna to jest to, co tygrysy lubią najbardziej, a czego mi wiecznie brakowało we wszystkich tytułach, w które miałem okazję zagrać (może oprócz Operation Flashpoint). Tu rozwiązano ten problem wyśmienicie. Gdy wczujecie się w rolę członka zespołu, to biada wam. :-) Nie oderwiecie się od monitora przez kilka ładnych godzin, dopóki nie poczujecie ssania w żołądku z powodu głodu. Gra zespołowa została maksymalnie dopracowana, a polega ona na dzieleniu się na oddziały, posiadające w swoich szeregach maksymalnie 6 osób. Wspólne patrolowanie okolic, masowa ofensywa, dramatyczna obrona z kompanem u boku... ech, tego nie da się opisać. Poziom adrenaliny wzrasta, gdy zostaniemy wybrani dowódcą oddziału i musimy wypełniać zadania nakreślone przez komendanta.

Oczywiście jest możliwość bycia „samotnym wilkiem”, ale granie w ten sposób mija się z celem. Naszym towarzyszom wymiernych efektów to nie przynosi, a sami jesteśmy narażeni na ostrzał i brak reanimacji po otrzymaniu kulki. Przyłączenie się do oddziału nie boli, a wielu graczom z pewnością ułatwi dowodzenie, nie wspominając już o tym, że komendant będzie miał szersze pole manewru. Jednym z ważniejszych czynników potęgujących moc drużyny jest oznaczenie dowódcy jako chodzącego spawnu. Wystarczy przy wyborze miejsca odrodzenia wcisnąć na mały, zielony punkcik i już pojawiamy się przy naszym przełożonym. Oczywistym jest, że musi on żyć, gdy chcemy się odrodzić. Dlatego warto zauważyć, że szef zespołu nie jest jedynie kolejnym żołnierzykiem a wędrującą nadzieją. Nadzieją, która pozwoli nam odebrać przeciwnikowi kolejną flagę bez konieczności długiego dojazdu na miejsce walki.

Co w trawie piszczy?

Dynamice gry nic nie można zarzucić. Pod warunkiem jednak, że w batalii bierze udział odpowiednia ilość osób. Pełnię możliwości tytułu zobaczymy przy 32 graczach wzwyż. Wtedy rozpoczyna się prawdziwa wojna. Ostrzały, pojedynki śmigłowców (Cobra vs Havoc – dla fanów starcie z cyklu „muszę w nim uczestniczyć”), bombardowania, wybuchy i zwykłe nawet pojedynki PvP. Chciałoby się rzec „jest ostro”. Bo jest. Nie ma 10 sekund, żeby nic się nie działo. Jeśli my nie giniemy, giną koledzy oddaleni o 50 metrów. Nie ma kampowania. Każdy gracz przesiadujący dłużej niż minutę w jednym miejscu zostaje zdjęty. Miodność kipi we wszystkich starciach na odkrytej powierzchni. A już zupełną frajdę sprawiają walki zespołów w miastach. Jeśli dodam, że w grze mogą uczestniczyć aż 64 osoby, to w tej chwili powinien przed waszymi oczami rozciągać się obraz piekła rozgrywającego się na każdej mapie dostępnej w grze. Pod względem szybkości gry seria ewoluowała i to bardzo mocno. DICE niczym lekarz wstrzyknął w jej mechanizmy środek pobudzający.

To, jak wyglądamy

Oprawa audiowizualna budzi we mnie mieszane uczucia. Od strony graficznej nowy Battlefield prezentuje się bardzo dobrze. Miałem okazję testować go na dwóch kartach z rodziny Nvidii – FX5600 i 6600GT. Na pierwszej mogłem spokojnie pograć na niskich detalach, a w niektórych przypadkach podwyższyć poziom szczegółów na średni. Ilość wyświetlanych klatek wahała się od 30 do 50. Natomiast przy GT ustawienia high dały pozytywny rezultat i cieszyłem się bardzo ładnymi teksturami. Niby Battlefield 2 chodzi na FX5600, ale pewnych siebie ostrzegam przed wyjątkami.