autor: Krzysztof Gonciarz
Tekken 5 - recenzja gry - Strona 3
Rok 2005 przyniósł „czarnuli” więcej killerów, niż wszystkim pozostałym platformom razem wziętym. Pieczętująca 10-lecie serii, piąta część Tekkena utwierdza tylko w przekonaniu o wciąż zdecydowanej hegemonii Sony na rynku konsol.
Pośrednią kontynuacją znanego z T4 Tekken Force jest dodatkowa mini-gierka zatytułowana Devil Within. Jest to dość prosty beat’em’up TPP, w którym wcielając się w Jina zwiedzamy dość ascetycznie wymodelowane, laboratoryjne poziomy, połączone ze sobą w pewien rozsądny ciąg fabularny. Wiem, że krytykowanie czegoś, co jest w 100% tylko i wyłącznie dodatkiem nieco nie przystoi, ale i tak należy powiedzieć, że coś tu delikatnie rzecz biorąc nie wypaliło. Gra jest sztywna, śmiertelnie monotonna i zdecydowanie zbyt uproszczona. Atrakcją jest co prawda odpowiednik DMC’owego „devil triggera”, po odpaleniu którego młody Kazama zamienia się w Devil Jina (tę właśnie postać we „właściwym” T5 odblokowujemy kończąc całą mini-gierkę), ale w żadnym stopniu nie ratuje to sytuacji. Nuda. Gdyby nie właśnie możliwość wygrania nowej postaci (która jest swoją drogą bossem na całej długości), prawdopodobnie nikt by sobie nie zaprzątał tym bonusem głowy.
Zupełnie w innym nastroju odnieść się należy do Arcade History. Pod nazwą tą ukryte są arcade-perfect porty automatowych wersji trzech pierwszych części Tekkena. Innymi słowy kawał historii gier wideo zebrany do kupy i dopalony prawie zerowymi loadingami wynikającymi z przepustowości PS2. Mówię wam, rewelacja! To niesamowite, jak grywalne są wciąż te tytuły. Zapuścić „trójkę” i nie rozegrać przynajmniej 10 walk wydaje się być niewyobrażalne, ludzie nie są aż tak odporni na wirtualny miód. Ten extras to genialny prezent zarówno dla weteranów, jak i totalnych newbie, którzy dostają tym samym idealną okazję do odrobienia zaległości.