autor: Krzysztof Gonciarz
The Punisher - recenzja gry
Mówi się, że wyjątek potwierdza regułę. Jeśli więc naszą regułą będzie znana wszystkim szmirowatość wszelkich gier tworzonych „na licencji”, za wyjątek śmiało możemy przyjąć dzieło sygnowane przez THQ.
Max Payne. Dobra, z głowy. Nie wyobrażałem sobie po prostu, by ktokolwiek napisał recenzję Punishera bez używania tego tytułu. To prawie tak, jak w czasach dinozaurów mówiło się na wszystkie gry FPP „doomowate”. Mroczne przygody Franka Castle są w myśl tej zasady zdecydowanie „maxpaynowate”. I bynajmniej nie ma w związku z tym powodów do negatywnego nastawiania się wobec tej pozycji. Mówi się, że wyjątek potwierdza regułę. Jeśli więc naszą regułą będzie znana wszystkim szmirowatość wszelkich gier tworzonych „na licencji”, za wyjątek śmiało możemy przyjąć dzieło sygnowane przez THQ. Dobrze wiedzą już o tym pececiarze. Dziś natomiast potowarzyszymy Frankowi w podróży do mlekiem i miodem płynącej krainy gier na PlayStation 2.
Temat ogólnej historii postaci Punishera oraz jego wyjątkowości w uniwersum Marvela przewałkowany został ostatnimi czasy na dziesiątą stronę we wszelkiego rodzaju mediach nie tylko w związku z grą wideo, ale także średniawym filmem, który jakiś czas temu nawiedził kina. Nikomu nie jest więc obca historia tego toczącego prywatną wojnę samotnika, będącego żywym wcieleniem przysłowia „cel uświęca środki”. Co warte zaznaczenia już na samym początku, gra o przygodach Franka godna jest noszonego przezeń tytułu i nie dewastuje tematyki zbyt lalusiowatym i politycznie poprawnym traktowaniem. Historia zna takie przypadki. THQ pokazało, że się tak wyrażę, jaja. Punisher jest z jednej strony brutalny i zimny, a z drugiej oryginalnie komiksowy i fikcyjny. Bardzo dobrze zbalansowano kreację tej postaci na ekranach monitorów i telewizorów, dzięki czemu pewnikiem nie zostanie ona wyklęta przez żadnego fana papierowego pierwowzoru. Nawet osoby nie mające praktycznie styczności z Frankiem mogą za pośrednictwem tego tytułu poznać (anty)bohatera od ciekawej strony. To twardziel, człowiek o żelaznych nerwach, który wydaje się być autentyczny w tym, co robi. Nie irytuje sztucznością i plastikiem, tak jak na przykład Driv3rowy Tanner.
Szybki rzut okiem na screeny i już wydaje się, że wiesz o tej grze wszystko? Do pewnego stopnia masz rację, szkielet Punishera zbudowany został przecież na sztandarowej klasyce strzelanin TPP i nie wykracza zbytnio poza ten schemat. Na szczęście jednak lukę po braku kultowego bullet time’a wypełniło Volition kilkoma własnymi patentami, wnoszącymi powiew świeżości do gatunku. I tak, bardzo ważnym elementem każdej strzelaniny w grze stały się żywe tarcze, czyli przeciwnicy łapani za fraki i wykorzystywani do ochrony przed ogniem prowadzonym przez ich kolegów.
Przetrzymywanego zakładnika możemy w „wolnej chwili” przesłuchać, korzystając z czterech standardowych metod (szybko stają się nuuuudne), takich jak duszenie czy klasyczna „piącha w ryj”, a także spotykanych raz na jakiś czas specjalnych, perwersyjnie brutalnych chwytów sytuacyjnych. Wrzucenie przeciwnika do pieca krematoryjnego w domu pogrzebowym i kręcenie gałką temperatury, zanurzenie jego nóg w wodzie, w której pływa rekin – takie klimaty. Manhunt wysiada, a obrońcy moralności i strapione matki płaczą.