Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 maja 2005, 12:27

autor: Krzysztof Bartnik

FIFA Street - recenzja gry - Strona 2

Marka EA Big nie bez powodu kojarzy się graczom z efektownie wykonaną, zręcznościową „sportówką”, która niekoniecznie będzie miała coś wspólnego z realizmem rozgrywki, ale na pewno odznaczy się sporymi pokładami grywalności.

W FIFA Street pierwsze skrzypce odgrywa ciekawie zrealizowany tryb „Rule The Street”. Rozpoczyna się od stworzenia przez gracza własnego, unikalnego zawodnika. Oprócz tego, że możemy dowolnie zdefiniować jego wygląd zewnętrzny (od sylwetki ciała po różnorodne twarze, fryzury, ubranie, etc.), rozdzielamy także pomiędzy dostępne umiejętności (szybkość, siła strzału, celność, sztuczki) punkty nazwane „skill bills”. Początkowo, prowadzony zawodnik jest zwyczajnym słabiakiem na boisku. Każde wygrane spotkanie powoduje jednak przyznanie kolejnej, pokaźnej puli punktów do rozdzielenia, tak więc dość szybko nasz gracz zaczyna prezentować „jako-taki” poziom. W trybie „Rule The Street” podróżujemy z kierowanym zespołem po rozmaitych miastach na całym świecie, w każdym z nich możemy zaś stoczyć trzy rodzaje zmagań: mecz z lokalną reprezentacją (służy głównie zwiększaniu statystyk postaci), wyzwać daną drużynę na spotkanie-pojedynek (po zwycięstwie, kapitan rywali jest dostępny podczas ustalania naszego składu), jak i rozegrać mały turniej (składa się z trzech meczów, po wygraniu wszystkich otrzymujemy cenny puchar). Wśród 10 metropolii, do których trafiamy wypada wymienić chociażby Marsylię, Nowy Jork, Rio De Janeiro, Amsterdam, Rzym, Berlin, Barcelonę i Londyn (część jest już dostępna na początku wirtualnej rywalizacji, pozostałe są odblokowywane stopniowo, w miarę osiąganych postępów). Kolejne spotkania rozgrywamy z dwoma ograniczeniami: czasowym (ustawiamy dwie połowy po 3 lub 5 minut) lub bramkowym (rywalizacja kończy się, gdy któraś drużyna zdobędzie 5 bramek). Co jest tradycją w przypadku sportowych gier Electronic Arts, potwierdza się i tutaj – nie zabrakło pełnych licencji na używanie nazwisk czy wizerunków prawdziwych zawodników, dzięki czemu biegamy w grze nie tyle panem Mietkiem spod jednej z nielicznych obecnie budek z piwem, co Ronaldinho, Zidane'm, czy Raulem. W końcu profesjonalista powinien umieć grać wszędzie, a piłkę podbijać głową nawet przez sen (troszkę przesadzam, ale przyznajcie, że za TE pieniądze nie powinno to im sprawiać większych problemów). Oprócz „Rule The Street”, grający mogą również wybrać mecz towarzyski, jednak nie licząc upływającego czasu, nie przynosi on żadnych wymiernych, „growych” korzyści. Przejdźmy teraz do najbardziej emocjonujących aspektów opisywanego tytułu, a są nimi...

„TRIKI” I SAMA ROZGRYWKA

Mnóstwo sztuczek i rozmaitych zwodów. Sztuczki pojawiające się na przemian ze zwodami i zwody występujące na przemian ze sztuczkami. Tak wygląda rozgrywka. A czego tu nie mamy? Przewrotki, potężne strzały z woleja, przerzucanie piłki nad głową, uderzenia barkiem czy piętą, wślizgi, etc. Prowadzony zawodnik może też stanąć na piłce, nagle zmienić kierunek biegu, jak również szpanować licznymi, zapuszczanymi na przeciwnikach z częstotliwością uderzeń wskazówek zegara „siatkami”. Do tego dochodzą możliwości połączenia kopania piłki z break-dance’m (podrzucamy futbolówkę stojąc na rękach), i wiele innych. Szybko, fachowo i bardzo efektownie. Każda z powodzeniem wykonana sztuczka oznacza nabicie specjalnego paska, tzw. Gamebreakera, który z kolei pozwala na odpalenie najlepszych zagrań, praktycznie nie do powstrzymania dla przeciwnika (niestety, działa to w obie strony). Nic nie stoi także na przeszkodzie ku temu, aby wykorzystać otoczenie i omijać rywali uderzając piłką o bandę czy inną ścianę. To właśnie w efektywności, dynamicznej rozgrywce oraz prostocie wykonywania wszystkich tricków tkwi największa siła FIFA Street i te czynniki stanowią w mym przekonaniu główny czynnik motywujący do grania. Bez nich gra szybko straciłaby swój urok, nie byłaby tym samym. A tak mamy arcade pełną gębą, z jednym, prostym celem: strzelić więcej goli, niż przeciwnik. Mnie pasuje. Jak najbardziej.

Pójdę w lewo... A może w prawo...?