Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 30 maja 2005, 09:09

autor: Łukasz Malik

Constantine - recenzja gry

Gracz wciela się w postać Johna, którego filmowy wizerunek stworzył Keanu Reeves. W grze pozostał z niego tylko smolisty nałóg oraz symboliczna ilość złośliwych docinek. Jednak fani filmu powinni być jak najbardziej z gry „Constantine” zadowoleni.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Bohater komiksu Hellblazer, cyniczny okultysta John Constantine, trafił wreszcie na ekrany kin. Na szczęście producenci filmowi zaczęli sięgać po komiksy bardziej dorosłe, mroczne czy po prosu nie powielające schematu „od zera do bohatera”. Kiczowaci super-bohaterowie z podniesionym czołem broniący Amerykę przed UNZ (Ucieleśnieniem Najgorszego Zła), mają przynajmniej konkurencję.

Piekło go pożąda

Opinie krytyków i widzów na temat Constantine nie były miażdżące jak np. w przypadku Catwoman czy Ligi Niezwykłych Dżentelmenów, ale huraoptymistycznych recenzji na próżno było szukać. Pomimo iż Constantine furory nie zrobił, to zarobił wystarczająco dużo i niedługo ruszą prace nad sequelem.

Gra komputerowa powstająca równolegle z potencjalnym komercyjnym przebojem to już standard, nie inaczej było w tym przypadku. Constantine The Videogame wprowadziła rynek korporacja SCI, w naszym kraju dystrybucji podjął się CD Projekt. Oczywiście nie mogło obyć się bez opóźnienia, gra trafiła na polski rynek ponad półtora miesiąca po premierze filmu. Pogratulować refleksu.

Jaś Konstantyn zawsze wyróżniał się na tle innych.

Niebo go nie przyjmie

Gracz wciela się w postać samego Johna, którego filmowy wizerunek stworzył Keanu Reeves. Jego kreacja w filmie budziła kontrowersje, gdyż Keanu tak naprawdę nie za bardzo nadaje się do tej roli (komiksowy Constantine był wzorowany na Stingu). W grze natomiast z komiksowego protoplasty został już tylko jego smolisty nałóg oraz symboliczna ilość złośliwych docinek. Jednak fani filmu powinni być jak najbardziej z gry Constantine zadowoleni. Spotkamy w zasadzie wszystkie pierwszo- i drugoplanowe postacie, które mieliśmy przyjemność poznać w filmie. Niestety tylko kilku aktorów zezwoliło na wykorzystanie swojego wizerunku, nie mówiąc już od dubbingowaniu swojego wirtualnego odpowiednika. Najbardziej brakowało mi zmysłowego głosu Rachel Weisz, zresztą Angela w grze i tak została potraktowana po macoszemu.

Ziemia go potrzebuje

Przez 14 poziomów doszczętnie eksplorujemy miejsca znane z filmu, doszło też kilka nowych lokacji. O ile w kinowym obrazie piekło występowało jedynie w kilku stosunkowo krótkich scenach, to w grze będziemy mogli dokładnie przyjrzeć się temu niedostępnemu (przynajmniej za życia ;-) miejscu.

Gra powiela główny wątek filmu, demony zaczęły masowo pojawiać się w ziemskim wymiarze, co jest sprzeczne z zasadą równowagi. Oczywiście Constantine, wraz z roztrzepanym pomocnikiem Beemanem i nie wylewającym za kołnierz Ojcem Hennessy, będą starali się powstrzymać napływ nielegalnych imigrantów z piekła. Sprawa okazuje się być bardziej poważna, niż mogłoby się wydawać, na Ziemię usiłuje się przedostać syn szatana – Mammon. Twórcy przedstawiają niektóre wątki znane z filmu w innej kolejności lub nieco pozmieniane, nie zapomnieli także dodać czegoś od siebie (tajemnicza śmierć półanioła Elriu z początku gry). Przerywniki filmowe, które prezentują nam fabułę, są dobrze wyreżyserowane, a ich wykonaniu nie można wiele zarzucić.

Studenci w trakcie sesji bywają agresywni.

Ty go kontrolujesz

Constantine to typowy przedstawiciel gry akcji z elementami przygodowymi, typowa jest także główna wada gatunku czyli liniowość. Jednak Max Payne pokazał, że świetna historia i urzekający klimat wystarczą, żeby stworzyć przebój zapadający w pamięci graczy. Niestety w Constantine zabrakło tego drugiego. Co prawda twórcy skutecznie budują napięcie grozy: słyszymy tajemnicze głosy, widzimy demony dosłownie na sekundę pojawiające się w naszym wymiarze; gdy otwieramy drzwi wybiega z nich przerażona i krzycząca kobieta, podłogę i ściany pokrywają plamy krwi oraz zmasakrowane ciała, za oknem szaleje burza, na kilku monitorach pojawiają się napisy „You In Hell”. Niestety czar szybko pryska, gdy z głośników rozbrzmiewa dynamiczna muzyka, a my już wiemy, że w naszym kierunku biegną hordy potworów. Constantine zmienia się w ubogiego kuzyna Painkillera, z banalnymi do pokonania i mało zróżnicowanymi przeciwnikami. Na 14 poziomach spotykamy jedynie 18 rodzajów wrogów (wliczając w to bossów!) to zdecydowanie za mało.

Niezbędnik okultysty

Arsenał pomimo oryginalnych nazw i wyglądu jest jak najbardziej standardowy, Wiedźmia Klątwa to zwykły pistolet, Krzyżownik to odpowiednik karabinu maszynowego strzelającego gwoździami wyjętymi z ciał męczenników. Święta Strzelba to nic innego jak udziwniony shotgun, a Smoczy Dech to miotacz ognia. Do naszej dyspozycji oddano także broń dodatkową – bomby z wodą święconą, piszczącego Żuka z Amityville (paraliżuje demony na kilka sekund) i wreszcie najpotężniejszy artefakt, czyli Całun Mojżesza, który po zapaleniu zabija wszystkie demony wokół nas. Jednak to nie koniec, Constantine posługuje się także potężną magią, ma w swoim arsenale kilka czarów obszarowych pozwalających zmierzyć się w jednej chwili z hordami przeciwników. Do dyspozycji gracza oddano także nieodzowny w większości nowopowstałych gier akcji tryb bullet time. Niestety, ogranicza się on do efektownego obrotu o 180 stopni z mocno ograniczoną swobodą celowania. Z tego powodu jest praktycznie bezużyteczny, aczkolwiek wykonane w jego udziałem egzekucje są bardzo efektowne.

Gracz specjalnej troski

Nie dość, że trudno zginąć w walce, to jeszcze trudniej zginąć pokonując jakiekolwiek przeszkody, gdyż John automatycznie skacze, wspina się, czołga etc. Pewnie autorzy chcieli uniknąć frustracji graczy usiłujących po raz enty przeskoczyć przepaść, ale taki jest przecież urok gatunku.

Z pojawiającymi się dość często zagadkami też nie powinno być problemu, zdawkowe wskazówki znajdziemy w dzienniku, a John często też głośno myśli podpowiadając graczowi rozwiązanie danego problemu. Autorzy udostępnili także „ prawdziwe widzenie” czyli dar Constantine’a, który odkrył w sobie po pierwszej wizycie w piekle. Pozwala on dostrzegać rzeczy, o których nie śniło się zwykłym śmiertelnikom, np. demony ukryte w ciałach ludzi.

Oprócz tego, w grze ważne przedmioty lub miejsca świecą jaskrawym światłem bądź zaznaczone są charakterystyczną jarzącą się spiralą.

Gorące pozdrowienia z Los Angeles.

Gorąca wycieczka

Największą zaletą Constantine The Videogame są poziomy rozgrywające się w piekle. Pomimo iż wykonano je bardzo skromnymi środkami (mała ilość polygonów, praktycznie jednolite tekstury o brunatnym zabarwieniu) to robi ono świetne wrażenie, które potęgują filtry nakładane na obraz: delikatne ziarno oraz drganie powietrza. Sama wizja krainy potępionych nie odbiega zbytnio od tej, którą mieliśmy okazję podziwiać w filmie. Piekielne poziomy to nie tylko otwarte przestrzenie przedstawiające strawione ogniem metropolie. Świetnie prezentują się komnaty potępionych, w których na ścianach wiszą ruchome obrazy z uwięzionymi w nich grzesznikami. Do początkowych poziomów rozgrywających się na naszym ziemskim padole również nie można się przyczepić, zostały dość ciekawe zaprojektowane i znajdziemy w nich kilka ciekawych urozmaiceń. Przykładowo, w bibliotece znajdującej się w ziemskim wymiarze, będziemy musieli utorować sobie drogę, aby przejść dalej w jej piekielnym odbiciu. Ten patent z dwoma równoległymi wymiarami, znany chociażby z Soul Reavera, w Constantine świetne się sprawuje – z pozoru tak nudne i monotonne miejsca jak biblioteka, z piekielnej perspektywy wyglądają dużo ciekawiej. :-)

Niestety na końcowe poziomy chyba twórcom zabrakło czasu lub chęci (albo jednego i drugiego), po oczach kłują nieostre i monotonne tekstury i sterylne wnętrza.

Piekielna muzyka

Osobny akapit warto poświęcić na oprawę audio gry. Muzyka towarzysząca nam podczas przemierzania ziemskich poziomów dobrze buduje klimat, jest tajemnicza, mroczna i potęguje napięcie grozy, muzyka towarzysząca nam w walce sprawdza się na początku gry, potem mamy jej dość, bo na większości poziomów tylko jeden utwór zwiastuje nadejście piekielnych zastępów. Dużo lepiej prezentuje się muzyka towarzysząca nam w piekle, dynamiczne elektroniczne utwory, wzbogacone chorałami, świetnie ilustrują nieustanną walkę o przetrwanie w tym nieprzyjaznym środowisku.

Zapewne ze względów budżetowych w grze słyszymy jedynie trzech aktorów znanych z filmowego pierwowzoru, mowa tu o Maxie Bakerze (Beeman), Gavinie Rossdale (Balthazar) i Tildzie Swinton (Gabriel). Pierwszoplanową postać dubbinguje aktor o głosie niezwykle podobnym do Keanu Reevesa i, co ciekawe, świetnie mu to wychodzi, oczywiście niektóre kwestie go demaskują, ale całokształt wypada bardzo przekonywująco. Reszta głosów i odgłosów jest poprawna i nie wyróżnia się niczym specjalnym.

Po latach poszukiwań odnaleziono skradziony „Krzyk” Muncha.

Rozgrzeszenie

Gra powstawała równolegle na konsole, niestety w wersji na PC pozostał fatalny system zapisu – pomijając fakt, że nie możemy zachować stanu gry w dowolnym momencie, zapis odbywa się tylko w jednym slocie, na szczęście pozostawiono możliwość ponownego przejścia odkrytego już poziomu. Chociaż i tak przyjemność powtórnego przechodzenia gry tak liniowej i przesyconej skryptowymi wydarzeniami jest zerowa. Jedyną motywacją mogą być skrzętnie poukrywane karty, odblokowujące rozmaite dodatki. Są to w głównej mierze artworki, przerywniki filmowe z gry i okładki komiksów Hellblazer. Znajdziemy też kilka wywiadów z aktorami występującymi w filmie zachwalających, jak to świetnie pracowało im się z reżyserem oraz w jak cudowniej produkcji mieli przyjemność uczestniczyć – jednym słowem standardowe dodatki, jakie możemy spotkać w filmach DVD.

Consantine The Videogame nie jest z pewnością produkcją wybitną, wyróżniającą się w jakikolwiek sposób z natłoku gier TPP. Jednak na tle takich gniotów, jak Catwoman czy pecetowy Spiderman 2, Constantine prezentuje się dość dobrze. Po męczącym dniu w pracy czy szkole, taka mało ambitna i nieskomplikowana gra może się sprawdzić, chociaż wiedziony po sznurku, bombardowany podpowiedziami, jak rozwiązać banalne zagadki, czułem się momentami jak gracz specjalnej troski. Mimo to eksterminowanie potępieńców i sług szatana było całkiem przyjemne. Pozostaje jeszcze jedna kwestia, którą każdy (uczciwy) gracz musi wsiąść pod uwagę – cena. Za 99 złotych, fani gier akcji mogą kupić dużo bardziej grywalnego Punishera, do którego przynajmniej można wielokrotnie wracać, czego o przedmiocie tej recenzji w żadnym wypadku powiedzieć nie można. Z czystym sumieniem Constantine mogę polecić jedynie zagorzałym fanom filmu, reszta wiele nie straci, jeżeli ominie ten tytuł.

Łukasz „Verminus” Malik

PLUSY:

  • przekonywująca wizja piekła;
  • dobre udźwiękowienie;
  • klimat w niektórych momentach gry...

MINUSY:

  • ... niestety tylko w niektórych;
  • liniowa i prosta;
  • z komiksem ma niewiele wspólnego;
  • cena;
  • system zapisu gry.
Constantine - recenzja gry
Constantine - recenzja gry

Recenzja gry

Gracz wciela się w postać Johna, którego filmowy wizerunek stworzył Keanu Reeves. W grze pozostał z niego tylko smolisty nałóg oraz symboliczna ilość złośliwych docinek. Jednak fani filmu powinni być jak najbardziej z gry „Constantine” zadowoleni.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.