Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 maja 2005, 09:53

autor: Michał Bobrowski

Silent Hunter III - recenzja gry - Strona 3

Po drugiej odsłonie Silent Huntera kurtyna miłosiernie opadła. Dostaliśmy do ręki część trzecią, która pokazuje nie tylko, jak podwodniackie życie może wyglądać na komputerze, ale i jak może wyglądać naprawdę.

Po wyborze macierzystego portu od razu mamy możliwość odkryć kolejne smaczki, które wyróżniają Silent Huntera III. Po pierwsze możliwość podejmowania decyzji związanych z załogą – po raz pierwszy w historii symulacji okrętu podwodnego nie będziemy jedynie samotnym supermanem na pokładzie, od którego decyzji zależy każda czynność. Przebywając w bazie mamy możliwość zaokrętować nowych marynarzy czy oficerów, nadać odznaczenia czy awansować wyróżniających się członków załogi. Elementy te, w późniejszej rozgrywce nie są jedynie luźnym dodatkiem – lepiej wyszkolona i bardziej doświadczona załoga znacznie lepiej znosi trudy długich rejsów, jak również szybciej i efektywniej wykonuje otrzymane rozkazy.

Ekran zarządzania załogą.

Innym elementem bardzo zwiększającym „miodność” rozgrywki jest opcja „stoczni”, w której zwiększa się w miarę upływu czasu wachlarz możliwych do poczynienia zmian na dowodzonej przez nas jednostce, a nawet zmianę samego okrętu.

Do obu wspomnianych już elementów (czyli wciągania na listę doświadczonych wilków morskich czy dokonywania usprawnień na okręcie) niezbędne są punkty reputacji (renown), które, co oczywiste, możemy zdobywać w miarę wzrastającego tonażu zatopionych okrętów alianckich (lub tracić w przypadku zatopienia jednostki neutralnej). Innymi słowy – nie walczymy już tylko o medale i awanse! W tym miejscu dochodzimy do kolejnej zalety ukończenia wspomnianej już Akademii Morskiej – dzięki niej już na starcie kariery nasze „konto” wzbogaci się o dodatkowe 1500 pkt)

Czas pożegnać niebo

Po pierwszym uruchomieniu właściwej gry przyznam, że mało nie spadłem z krzesła. Oto mój okręt typu IIC stoi przy nabrzeżu w Wilhelmshaven, orkiestra gra niemiecki hymn, a młode pielęgniarki (zapewne ze służby pomocniczej...) machają i rzucają kwiaty, a wszystko to oprawione w naprawdę śliczną grafikę. Co więcej, programistom z Ubisoftu Romania udało się coś naprawdę niezwykłego – w naprawdę rewelacyjny sposób odwzorowali samo morze, a więc ten element, który jest stałym towarzyszem każdego rejsu – doprawdy przyjemnością samą w sobie jest przełączenie się w tryb kamery zewnętrznej i obserwacja naszego okrętu w różnych porach dnia i przy różnej pogodzie. Inne elementy grafiki też zasługują na pochwałę – same okręty zostały znakomicie odwzorowane, a otoczenie lądowe, czyli przede wszystkim porty, również nie budzą zastrzeżeń. Mówiąc o otoczeniu chcę jednak zasygnalizować jedno spostrzeżenie, jakie nasunęło się mi przy kolejnych rejsach – in minus odnotowuję fakt, że wychodząc czy wracając do portu czuje się, jak jedyny okręt w służbie Krigsmarine Szkoda, że autorzy, nawet na zasadzie atrap nie wprowadzili do portów więcej życia, czyli innych okrętów, statków czy chociażby holowników wpływających, wypływających czy stojących przy nabrzeżu lub na redzie.