Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 2 maja 2005, 10:48

Doom 3: Resurrection of Evil - recenzja gry - Strona 3

Co do tego, że oficjalny dodatek do Doom 3 powstanie, nie było wątpliwości. Pokonanie Cyberdemona i zamknięcie portalu do Piekła tak naprawdę nie rozwiązywało problemu, wszak w otchłani wciąż tkwił Malcolm Betruger – główny prowodyr całego zamieszania.

Śledząc zapowiedzi sprzed kilku miesięcy, ucieszyłem się, że Grabber będzie częściej używany w walce, niż przy odsłanianiu zawalonych klamotami przejść. Ówczesne rewelacje okazały się prawdą. W Resurrection of Evil nie zobaczymy praktycznie żadnych zagadek na poziomie Half-Life 2. Grabber przydaje się tylko i wyłącznie podczas wymiany argumentów z siłami wroga, a robić to można na kilka sposobów. Pierwszym z nich jest rzucanie przedmiotami we wrogów. Bardzo dobrze sprawdzają się przy tym wybuchające beczki, chociaż i zwykłymi pudłami można pokiereszować niektórych przeciwników. Druga metoda to łapanie pocisków energetycznych i odsyłanie ich z powrotem. W tym wypadku, pojedynek z Hell-Knightem czy Mancubusem nabiera zupełnie nowego wymiaru. Trzeci sposób to po prostu schwytanie przeciwnika. Mniejsze okazy wrogiej fauny poddają się temu zabiegowi bez walki – giną, zanim zdążysz je odrzucić.

Doskonały prezent na Walentynki.

Ostatnim wynalazkiem wprowadzonym do Resurrection of Evil jest artefakt w kształcie serca, który pozwoli Ci skorzystać z nadprzyrodzonych umiejętności: spowolnienia czasu, znanego z poprzednich odsłon gry wzrostu siły pięści (Berserk) oraz chwilowej odporności na ciosy wroga. Aby zdobyć te moce, należy wpierw pozbyć się wysłanych przez Malcolma Betrugera Łowców. Artefakt to zabawka niezwykle użyteczna, a przekona się o tym każdy, kto będzie próbował załatwić za jednym zamachem pięciu Revenantów naraz.

Wszystkie te nowości sprawiają, że walka w Resurrection of Evil jest niezwykle żywiołowa. Tam gdzie nie poradzi sobie Grabber, można skorzystać z artefaktu, a w sytuacjach podbramkowych uderzyć w facjaty potworów z dubeltówki. Wojna, śmierć i zniszczenie – to lubię.

Kanały zalane toksyczną substancją to bez wątpienia najlepszy poziom w całym dodatku.

Po kolana w trupach

Specyficznego smaku potrawie dodają nowe mapy. W sumie jest ich dwanaście – jedne małe, inne ogromne – mniej więcej siedem godzin zabawy dla ludzi, którzy od czasu do czasu zatrzymają się, aby podziwiać architektoniczny talent twórców gry. W porównaniu z pierwowzorem więcej tu przestronnych pomieszczeń, głównie w początkowej fazie zmagań, kiedy to zwiedzamy wykopaliska Erebus. Oczywiście, ciasne i ciemne korytarze nadal są w przewadze, wszak to Doom, a nie pocztówka z Karaibów. Jeśli komuś przeszkadzał fakt niemożności równoczesnego trzymania latarki i broni w rękach, to może dać sobie spokój z Resurrection of Evil. Członkowie id Software nie ulegli presji malkontentów i nie wprowadzili w tej kwestii żadnych innowacji.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej