Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 kwietnia 2005, 11:19

autor: Maciej Kurowiak

Brothers in Arms: Road to Hill 30 - recenzja gry - Strona 2

Wcielasz się w rolę dowódcy jednostki, bez żadnych ogródek wzorowanej na tej z „Kompanii Braci” czy „Szeregowca Ryana”. Bohater jest targany licznymi rozterkami i pomiędzy poszczególnymi misjami możemy wsłuchać się w potok jego myśli o życiu i śmierci...

W niektórych misjach do osłony otrzymujesz czołg, co znacznie ułatwia natarcie, ale też trzeba na niego uważać, gdyż Niemcy także będą starali się go zniszczyć. Problem pojawia się, gdy na naszej drodze pojawią się niemieckie czołgi. Na standardowym poziomie trudności można jeszcze spróbować dokonać spektakularnej akcji a la Master Chief: zajść czołg od tyłu, doskoczyć do włazu, wrzucić do środka granat i uciec gdzie pieprz rośnie. Niestety, prawdopodobnie zdarzy się, że tego typu działania będziesz powtarzał wielokrotnie, gdyż tutaj w Brother in Arms, tak na prawdziwej wojnie, trup ściele się gęsto i łatwo stracić głowę. Naziści, zanim zdejmiesz z ich barków ciężar egzystencji, lecząc przy tym ich weltschmerz, będą walczyć do samego końca, wydzierając się przy tym niemiłosiernie i ostrzegając innych żołnierzy.

Umiera się często, tak często, że można miejscami stracić cierpliwość. Już na standardowym poziomie trudności frontalne wejście pod ogień karabinu maszynowego, skończy się natychmiastowym zejściem. Podobnie niebezpieczna jest konfrontacja z wrogiem w bliskiej odległości – celna seria i dostajemy pośmiertnie medal za odwagę. Sprawdzają się techniki znane z gier FPP, dobre miejsce i celne oko zdziałają cuda, ale oczywiście w ograniczonym zakresie, gdyż nie stosując jakiejś taktyki nie ruszymy się ani na krok. Akcje „na wariata” absolutnie nie wchodzą w rachubę. Najczęściej giniemy z własnej winy, ale zdarzają się też sytuacje, gdy po prostu nasi ludzie, zamiast ukryć się we wskazanym miejscu, pobiegną kilka centymetrów dalej, gdzie zostaną skoszeni przez ukryte działko. To samo może stać się z czołgiem, który zamiast obrać wskazaną trasę, postanowi dojechać do celu swoją własną drogą, co jest równoznaczne z samobójstwem.

Wypada też napisać kilka zdań o opcji multiplayer, gdyż nie jest ona w Brothers in Arms wstawiona na odczepkę, ale stanowi znakomite uzupełnienie kampanii dla jednego gracza. Gracze posiadający Xbox Live mogą zagrać w trybie sieciowym. W takiej rozgrywce może uczestniczyć od 2 do 4 graczy i każdy kontroluje jeden odział. Do wyboru mamy różnorodne misje, z których większość to zadania w rodzaju – Alianci muszą gdzieś dotrzeć, a Niemcy powinni ich powstrzymać itd. Nie jest to może najbardziej odkrywcze rozwiązanie, ale zawsze pozwala przedłużyć nieco żywot gry. Tych, którzy Xbox Live nie mają, może ucieszy fakt, że Brothers in Arms posiada opcję gry także przez System Link – możemy więc podłączyć kilka konsoli razem lub pograć przez Internet z innymi graczami za pomocą specjalnego programu. Oprócz powyższych jest jeszcze możliwość gry dla kilku graczy przez podział ekranu – wystarczy tylko podpiąć więcej niż jeden pad.

Od strony graficznej Bracia prezentują się bardzo solidnie. Trudno powiedzieć, by grafika zwalała z nóg, ale na pewno jest wykonana z bardzo dużym pietyzmem, szczególnie jeśli chodzi o dopracowanie postaci. Animacja jest pierwszorzędna – żołnierze poruszają się realistycznie, biegają, chowają się, klęczą. Przy wspólnych akcjach, gdy trzeba gdzieś przebiec razem z odziałem, wrażenie jest niesamowite i bardzo, bardzo sugestywne. Kolorystycznie gra utrzymana jest raczej w ponurych barwach – ciągła mżawka, kropelki deszczu, wszędobylskie błoto sprawiają, że łatwiej jest zrozumieć ciągłe narzekania żołnierzy. Świetne są także efekty związane z walką i ostrzałem – uderzający w ziemię pocisk dużego kalibru wyrzuca piach „osiadający” na kilka sekund na ekranie. Naprawdę trudno tu doszukać się jakichś większych błędów, gdyż grafika sprawia wrażenie „skrojonej na miarę”. Może miejscami napotkamy dziwnie rozmyte tekstury lub tu i ówdzie coś chrupnie, ale nigdy nie jest to regułą i w Brothers in Arms zwykle wszystko wygląda i działa jak należy.