autor: Emil Ronda
Shadow of Rome - recenzja gry
“Shadow of Rome” czerpie garściami z filmu “Gladiator” Ridleya Scotta. Zapożyczeń, a nawet kopii, jest tu bardzo wiele. Gra zaczyna się – podobnie jak film – przedstawiając głównego bohatera podczas krwawych podbojów w Germanii.
Recenzja powstała na bazie wersji PS2.
Shadow of Rome czerpie garściami z filmu Gladiator Ridleya Scotta. Zapożyczeń, a nawet kopii, jest tu bardzo wiele. Gra zaczyna się – podobnie jak film – przedstawiając głównego bohatera podczas krwawych podbojów w Germanii (dzisiejsze tereny niemieckich landów). Mamy tu powszechnie szanowanego i cenionego za osiągnięcia militarne Centurion, który w wyniku ciągu zdarzeń staje do walk jako gladiator. Mamy utratę kogoś z rodziny. Jest też eksponowany w filmie motyw zyskania przez gladiatora sympatii, a wręcz uwielbienia publiczności. Zarówno gra, jak i wspomniany film mają bardzo wiele wspólnego, począwszy od cech ogólnych po niektóre drobiazgi. Wiadomo, co było pierwsze. Czy Capcom (czyli twórcy gry) nie przeciągnęło struny, zbytnio opierając się właśnie na Gladiatorze? Załóżmy, że gra byłaby robiona na licencji owego filmu. Wtedy nie wybaczylibyśmy zepsucia tego tematu, prawda? Ale na licencji robiona nie jest, a możecie też być pewni, że sięgając po Shadow of Rome wcale nie będziecie mieli wrażenia, że macie do czynienia z wirtualną wersją sławnego już filmu. Capcom dało nam coś dużo więcej...
Imperium pogrążone w chaosie
Juliusz Cezar – wielki przywódca rzymskiego Imperium – zostaje zamordowany w niejasnych okolicznościach. Zebrane dowody każą członkom senatu, jako winnego haniebnego czynu, wskazać Vipsaniusa, ojca wspaniałego żołnierza – Agrippy. Ów Centurion prowadzi właśnie działania wojenne w dalekiej Germanii, a gdy złe wieści dochodzą jego uszu, bez chwili zastanowienia wraca do Rzymu. Tymczasem nowo wybrany władca Imperium postanawia uczcić śmierć szlachetnego poprzednika wielkimi igrzyskami gladiatorów. Wisienką na czubku tortu, ku zadowoleniu widowni, ma być publiczna egzekucja oskarżonego Vipsaniusa dokonana przez zwycięzcę turnieju.
Agrpippa wraz ze swym przyjacielem – bratankiem Juliusza Cezara – Octavianusem, postanawia ratować ojca z opresji za każdą cenę. Żołnierz wybiera drogę przez mękę - by znaleźć się jak najbliżej ojca w stosownym momencie; postanawia wziąć udział w zawodach. Octavianus zaś chcąc z całych sił pomóc Agrippie, będzie szukał prawdy i dowodów na niewinność Vipsaniusa spokojniejszą drogą – cichą infiltracją senackiego grona i ich najbliższego otoczenia, oraz zasięganiem języka to tu, to tam.
Mamy więc dwóch grywalnych bohaterów, jak na ostatnią modę w grach przystało. Mamy też dwie, zupełnie różniące się od siebie formy rozgrywki. Tak więc na zupełnie inne sposoby, Agrippa i Octavianus, podejmą się nie tylko misji ratunkowej, ale także ot tak, „przy okazji”, wezmą się za bary z korupcją, oszustwami i brudną polityką. Stawią czoła mrocznym cieniom coraz bardziej oplatającymi rozświetlone przez Juliusza Cezara świetne Imperium.
Fabuła SoR zgrabnie żongluje historycznymi nazwiskami (a wszystkie powyżej wymienione nimi są) oraz faktami, a wyimaginowane przez scenarzystów sytuacje i wątki udanie wplatają się w realia ówczesnego Rzymu, tworząc całkiem interesujący twór fabularny... jak na grę akcji. Jak na jedną z najbardziej brutalnych gier akcji, jakie widzieliście w życiu. W zasadzie, to przygotujcie się na rzeźnię. Łaźnie ludzkiej i zwierzęcej krwi. Las poucinanych kończyn i zbesztanych bez najmniejszej czci ludzkich zwłok.
Rzeka krwi i grad piorunujących ciosów
Głównym nadzieniem rozgrywki i jej najbardziej pochłaniającą gracza częścią są niezwykle brutalne i dynamiczne, gladiatorskie walki Agrippy. Przed każdą z nich zostaniemy wprowadzeni w zasady danej batalii, by po chwili ( jeszcze przed wyjściem na arenę) móc jeszcze pokręcić się po lobby gladiatorów zagadując kompanów o podpowiedzi w taktyce, czy charakterystyki broni.
„Narzędzia”, którymi posługiwać się będziemy wgniatając w ziemię przeciwników, odcinając im ręce, głowy, czy przecinając ich na pół, są naprawdę wyszukane. Jest ich też bardzo dużo, a ich różnorodność powoduje, że przy każdym pierwszym zapoznaniu się z danym przyrządem destrukcji na naszej twarzy pojawia się szyderczy, złowrogi uśmiech zadowolenia. No bo jak oprzeć się pokusie wykorzystania gwarantujących superszybkie cięcia Scimitarów, kopii, kul na łańcuchach (gdy Agrippa zawinie tą potworną bronią tuż nad ziemią, podnosi się obłok kurzu i piachu), halabard, łuków i ognistych strzał, czy też miecza o straszliwiej sile przypominającego legendarnego Soul Edge z serii Soul Blade/Soul Calibur? Wkoło leje się krew, latają kończyny, a na arenie czekają kolejne bronie do wykorzystania, pobudzając naszą wyobraźnię już samym wyglądem. Miło.