autor: Borys Zajączkowski
Half-Life 2 - recenzja gry - Strona 5
Cóż tu dużo pisać? Panie i Panowie: oto druga część kultowego „Half-Life’a”.
Godzi się jednak wspomnieć, że wszystkie te fajerwerki, całe bogactwo rozgrywających się na ekranie zdarzeń nie pada na kolana w obliczu słabszego sprzętu. Gra działa i wygląda genialnie na zupełnie przeciętnym w tej chwili komputerze, jaki już dwa lata temu można było zdobyć za przyzwoitą cenę. Minimalne wymagania gry – TAKIEJ gry – są dziś wręcz zabawne: 1,2 GHz, 256 MB RAM, karta graficzna zgodna z DirectX 7. Jedynie żądanie 4,5 GB na dysku twardym przypomina nam, że nie mamy do czynienia z Pac-Manem. Wymagania rozsądne – 2 GHz, 512 MB RAM, GF 4 Ti – są po prostu rozsądne. Co więcej, gdy przed nami roztacza się oniemiający widok, nad naszą głową lata futurystyczny śmigłowiec, a w pobliskiej rzeczce odbijają się jej brzegi, i wydaje się, że nasz komputer co najmniej cierpi, wystarczy wcisnąć alt-tab, by się w ułamku sekundy przekonać, że to wszystko, to było złudzenie. Kawał dobrej programistycznej roboty.
Polak dziury w całym nie znajdzie?
Ależ oczywiście, że znajdzie. Nazwijmy to: z kronikarskiego obowiązku. Ale i również ze zdziwienia. Bo jeżeli na ścianie można napisać kulami lub wygrawerować łomem „kocham Jolkę”, drewnianą paletę można roztrzaskać na deski, a jedną z nich podnieść i rzucić w kąt, jeżeli filtr dźwięków zmienia się w zależności od rozmiaru i charakteru otoczenia itd., to czemu strzał w wodę przeważnie nie podnosi fontanny bryzgów, a wyrzucony przez okno telewizor nie imploduje? Czemu nie widać rąk głównej postaci obejmujących niesione przez nią przedmioty? Dlaczego nie da się wspiąć na kratę i łapiąc się kolejnych prętów przejść po niej nad przepaścią? Może po prostu dlatego, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a my zapominamy, jak to było kiedyś, gdy spoczywającej na stole szklanki nie był w stanie ani wyszczerbić, ani strącić wybuch rakiety... A może dlatego, żeby nawet w tak dopracowanej grze wciąż się dało coś poprawić? Po to, żebyśmy mogli czekać na kolejne części tej najwspanialszej z najmroczniejszych przygód. A póki co: grzech, hańba i niepowetowana strata nie zagrać w tę.
Odmienną kwestię, nie związaną z samą grą, stanowi proces jej instalacji oraz poziom zastosowanych zabezpieczeń antypirackich. Wspomnieć o tym warto przez wzgląd na „to, co się wyrabia”. Gra przeznaczona jest do zabawy dla jednego gracza, lecz niemożliwe jest jej uruchomienie bez połączenia z Internetem. W dniu premiery, od chwili włożenia pierwszej z pięciu płyt do CD-ROM-u do momentu, w którym ujrzałem menu startowe, upłynęło bez mała półtorej godziny! Konieczność wgrania na dysk 4,5 GB danych, zdekodowania części z nich przed uruchomieniem gry, po nawiązaniu połączenia z firmowym serwerem, a wszystko to przy maksymalnie przeciążonych łączach – wymagało nie lada cierpliwości. No, ale cóż. Warto było.
Borys „Shuck” Zajączkowski
PLUSY:
- za dużo – nie chce mi się wymieniać.
MINUSY:
- nic bardzo ważnego – szkoda się czepiać.