autor: Bolesław Wójtowicz
American McGee's Alice - recenzja gry
Kraina Czarów jest w niebezpieczeństwie. Musisz wrócić do niej, Alicjo, i to nie tylko po to by zmierzyć się z okrutną Królową, ale również po to, by odzyskać po przeżytej tragedii spokój ducha i wewnętrzną równowagę.Polecamy lekturę recenzji i samą grę.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
“Złocistym popołudniem
Płyniemy wolniutko,
Bo małe rączki dzisiaj
Sterować chcą łódką,
A łódka małym rączkom
Posłuszna jest krótko.”*
Amerykanie to bardzo dziwny naród, a do tego pełen kompleksów. Ujawniają się one zwłaszcza w ich pełnym zazdrości podejściu do wszystkiego co europejskie. Bo czyż ich uparte wyśmiewanie w wielu filmach średniowiecznej kultury rycerskiej nie jest przypadkiem skrywaniem kompleksu młodego narodu, który nie posiada własnej, dłuższej niż dwieście lat, historii? Albo weźmy na przykład bajki i literaturę dla dzieci. Czy przerabianie przepięknych i bardzo mądrych baśni braci Grimm lub Andersena na lekkostrawną papkę, zjadliwą dla przeciętnego zjadacza hamburgerów wychowanego na MTV, jednocześnie w ten sposób pozbawiając te perełki literatury ich cudownego klimatu, nie stanowi zasłony dla faktu, że sami nie potrafili stworzyć opowieści równie pięknych?
Wiem, może to są zbyt daleko idące wnioski, ale czasami odnoszę wrażenie, że czego by się Amerykanie nie tknęli, powstanie z tego jakiś koszmarek. Bo patrzcie: zazdrościli Francuzom kuchni, stworzyli McDonaldsa, zazdrościli Niemcom Mercedesa, powstał Ford T, zazdrościli Duńczykom dziewczynki z zapałkami, wysłali więc niejaką Dorotę w poszukiwaniu czarodzieja z Oz, zazdrościli Hiszpanom walki byków, powstał futbol amerykański. A może w tym wypadku to było odwrotnie? Nieważne.
Jedyne co im się samodzielnie dobrze udało, to konstytucja.
“Okrutna Tercjo – bajkę?
O, nie! Za gorąco!
Głos słabnie, koncept słabnie
I myśli się mącą!
Cóż jednak znaczy jeden,
Gdy trzy naraz chcą co.”*
Kiedy pierwszy raz, będąc jeszcze dzieckiem, czytałem najpierw “Alicję w krainie czarów”, a następnie “Alicję po tamtej stronie lustra” byłem... przerażony. Tak, to prawda. Początkowo myślałem, że stara, złośliwa ciotka, od której dostałem te książeczki, chciała ze mnie zakpić, wręczając mi pod postacią bajek jakieś horrory. Ze wstydem przyznaję, co pamiętam do dziś, że pierwszą noc po lekturze dzieł pana Lewis Carrolla nie przespałem zbyt dobrze, gdyż cały czas przed oczami miałem uśmiech Kota z Cheshire lub wydawało mi się, że spadam w króliczą norę. Ale z wiekiem strach mijał. Pozostawało tylko piękno tych opowieści. Jeszcze wielokrotnie wracałem do tego dziwnego świata, tylko po to by beztrosko pogonić za białym królikiem, przywitać się z Kapelusznikiem, posłuchać Kota lub poprzekomarzać się z Królową Kier. Wielokrotnie ustawiałem piony na szachownicy próbując rozwiązać zamieszczone w książce zadanie szachowe i dać mata Czarnemu Królowi. Już jako dorosły człowiek raz za razem wkraczałem w ten cudowny świat fantazji, odnajdując tam nie tylko uwolnienie od problemów dnia codziennego, ale również ten dreszczyk strachu i emocji.
Z czasem tamte stare książeczki uległy zniszczeniu, ale na szczęście w księgarniach zawsze można kupić nowe wydania, czasem w lepszym, czasem w gorszym tłumaczeniu.