Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 4 października 2004, 09:56

autor: Emil Ronda

Burnout 3: Takedown - recenzja gry - Strona 2

Zręcznościowe wyścigi, które osiągnęły niemalże perfekcję w tym jakże ważnym dla konsol gatunku gier.

Rozpędziliśmy się troszkę na drodze ku zmasowanej, samochodowej destrukcji, a nie wolno zapominać, że wspomniane już „takedowny” (czyli eliminacje rywali na etapach wyścigowych) nie wyglądają wcale gorzej, a emocji przynoszą jeszcze więcej! Oto kamera „zostawia” na kilka krótkich sekund Twój samochód, z efektownych ujęć i w zwolnionym tempie pokazując co właśnie uczyniłeś z tym, który Ci przeszkadzał na trasie. Po chwili jednak znowu wraca w mgnieniu oka na swoje miejsce, by kazać skupić się Tobie ponownie na wijącej się przy szalonej prędkości trasie. Dreszcze dzikiej przyjemności przejdą Wam po ciele nie raz, nie dwa – macie moje słowo!

Oprócz trybu głównego możemy skorzystać z opcji: Race, Time Attack, Road Rage (takedowny się kłaniają) i Crash, czyli tak naprawdę części składowych głównego trybu. Jest jeszcze online, ale nie dane mi było spróbować w nim swych sił (z relacji dwóch, trzech osób mogę jedynie wywnioskować, że jest fantastycznie – prawie brak spowolnień, nic nie krępuje pełnej emocji zabawy). Tryb wieloosobowy jest dostępny także dla 2. Graczy na jednej konsoli i występuje w kilku formach. Race i Road Rage już znacie (w tym pierwszym możemy ustalić ilość konsolowych przeciwników). Team Crush to demolka na punkty, gdzie w tym samym momencie startują obaj gracze i zdobyte przez nich punkty kumulują się do jednego wyniku (kooperacja). Double Impact to podobne zasady ale tu rywalizujemy ze sobą o lepszy wynik. Ostatni tryb wieloosobowy – Party Crash – to znana z poprzedniej części odmiana punktowanej rozwałki z podziałem na tury – każdy gracz startuje oddzielnie (do 8. osób), przy czym mamy także możliwość rywalizacji dwuosobowych drużyn (tych maksymalnie 3).

O oprawie wykład

Wizualia tej gry to istny majstersztyk. Trasy są pełne detali, opracowane zostały z niesamowitą dbałością o szczegóły. Obok serii Gran Turismo to najładniejsze wyścigi na PS2 i wątpię by jakiś inny wyścigowy tytuł aspirował do ich poziomu. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że na PlayStation 2 ładniej na trasie już po prostu nie będzie. Patrząc na przykład pod kontem efektów specjalnych (iskry, rozmycia ekranu) „Burnout 3” w ogóle nie ma sobie równych. Jest niesamowicie efektownie, bez spowolnień animacji i zabójczo szybko. Modele samochodów wydają się nieco odstawać od reszty poziomem, ale nie zapominajmy, że gra musi dać sobie radę z przedstawieniem ich mnogiej do potęgi liczby podczas trybu crash; kogel-mogel którego świadkami wtenczas jesteśmy nie mógłby się prezentować tak „dorodnie”, gdyby wsadzić tu modele samochodów rodem z Gran Turismo (PlayStation 3 jednak już nadchodzi, a wtedy...) W każdym razie wrażenia wzrokowe są bardzo, ale to bardzo przyjemne a większość wspaniałych widoków i trików graficznych jesteśmy w stanie podziwiać dopiero jako widz, a nie uczestnik wyścigu, ze względu oczywiście na efekt ogromnej prędkości.

Wiele osób narzeka na muzykę. Ja nie, chociaż nie jestem fanem typowego amerykańskiego rocka, który tu przygrywa, a za najlepszą ścieżkę dźwiękową w wyścigach uważam tą z leciwego Wipeout 2097 na PSX (jeśli ktoś nie kojarzy – chodzi o wspaniałą „ekektronikę” autorstwa chociażby „Fluke’a”). Czy jednak tu pasowałby elektroniczny beat, jak niektórzy sugerują? No, nie wiem – spierałbym się. Dla mnie jest OK, może trochę ze zbyt małym pokładem energii (i nie mam na myśli głośności). Słyszałem też opinię, jakoby błędem było to, że Criterion zrezygnowało z fajnego patentu z drugiej części, gdy po odpaleniu turbo muzyka wzbierała nagle na mocy. Ja uważam, że w „Burnout 3: Takedown” nie zdałoby to egzaminu z tego względu, że możemy używać turbo w dowolnym momencie, jeśli tylko mamy naładowany choć skrawek paska; w edycji poprzedniej mogliśmy to uczynić dopiero, gdy ten był pełen. Konkluzja taka, że w „trójce” wprawny gracz zdecydowaną większość trasy pomyka na „turbosie”, więc i efekt nie wzbudzałby żadnych emocji – muza po prostu przez 80% trasy byłaby głośniej. Jaki sens? Podkręć „volume” muzy, przycisz efekty dźwiękowe (te są porządne), a będziesz miał to samo.

Przestań czytać (tę recenzję) – biegaj grać!

Dokładnie. Nie marnuj swego czasu, bo albo jesteś już do tej gry przekonany, albo jesteś z innej planety. Musisz dać szansę tej grze – gwarantuję Ci, że ona jej nie zmarnuje. „Burnout 3: Takedown” jest esencją konsolowej rozgrywki. Sterowanie jest banalne w sensie obłożenia przycisków na padzie, ale dojście do wysokiego poziomu jazdy to kwestia pewnego treningu. Każdy wyścig jest pełen napięcia, emocji i silnych wrażeń (przeciwnicy sterowani przez konsolę zapewnią Ci to swa agresywną jak nigdy jazdą). Gra jest pięknie i efektownie wykonana, a tym i swą przystępnością skupia wokół nie tylko graczy. Chcecie przekonać do konsoli kogoś kto jej nie ma, lub zapędzonego w ślepą uliczkę „PeCetowca”? Pokażcie im Burnout 3! Już dawno nie byłem tak pewien żadnej rady, której udzielałem.

Za każdym razem, gdy wyjmuję „go” z „niej”, moja przyjaciółka PlayStation krzyczy, żebym tego nie robił. Dobry jest...ten „Burnout”. Ech, za dużo chyba już gram. Kochanie! Weź z garażu najlepszy „wózek”, jedziemy na relaksującą przejażdżkę! Mam ochotę zapoznać się bliżej z pewnym skrzyżowaniem...

Emil "Samuraai" Ronda