Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 31 sierpnia 2004, 06:24

autor: Krzysztof Godziejewski

Harvest Moon: Friends of Mineral Town - recenzja gry

Nim się za tę grę weźmiecie, przemyślcie, czy jesteście gotówi poświęcić jednym haustem ponad 100 godzin waszego życia na poza miejskie życie.

Recenzja powstała na bazie wersji GBA.

Harvest Moon sięga swą historią do roku 1996, gdy nikomu nieznana firma pack-in-video, wypuściła go na Super Famicoma w Japonii. Gra szybko znalazła swoje miejsce w domostwach setek graczy, przez co także zdobyła zainteresowanie inwestorów spoza kraju kwitnącej wiśni. Z początku 1997 Natsume wydał ją na rynku Amerykańskim, gdzie również okazała się sukcesem. Niecałe trzy lata później konsole Nintendo 64, PlayStation i Game Boy Color obfitowały w swoje odrębne części Harvest Moon’a.

Mineral Town jest w podstawach częściową konwersją słynnej Back to Nature na „Soniaka”. Częściową ponieważ BtN była grą trójwymiarową, a ta jest zaledwie grą dwuwymiarową z widokiem z lotu ptaka, przypominającym odrobinę rzut jaki mieliśmy w Pokemonach i Zeldach. Opowieść w której została osadzona gra jest prosta i przyjemna. Parę lat temu, pewien mały chłopczyk zabłądził daleko od domu. Znalazł go samotny starszy pan, który zwróciwszy go rodzicom, zaproponował by czasem go odwiedzano, gdyż jest mieszka sam, i byłoby mu weselej mieć czasem kogoś u boku. Od tego czasu przyjaźń wzrosła, przy okazji której chłopczyk zaprzyjaźnił się z małą dziewczynką z wioski, której obiecał że kiedy będzie dorosły, to ją odwiedzi. Pewnego dnia, gdy dziadek ponownie nie odpisał mu na list, postanowił wyruszyć i dowiedzieć się na własną rękę co się wydarzyło. W tym miejscu wkraczamy do akcji. Na miejscu spotkamy burmistrza, który mówi nam o tym że dziadek odszedł mniej więcej pół roku temu, przepisując nam swoją –już zaniedbaną – działkę.

Gra rozwija się stopniowo, wzbudzając naszą ciekawość. Z początku warto zwrócić uwagę na zmianę sezonów. W MT spotkamy standardowe cztery pory roku, wiosnę, lato, jesień i zimę, w zależności od których mamy odgórnie przydzielaną robotę na farmie. Tak jak w większości gier RPG, z początku czekają proste zadania. Wyrwać chwasty, ściąć drzewko, rozwalić przeszkadzający kamyczek i temu podobne. Posługujemy się do tego odpowiednimi narzędziami: kosą, siekierą i młotem. Każde z nich ma swój poziom, który z czasem używania wzrasta. Tym ostatnim możemy przekopywać jaskinie w poszukiwaniu miedzi. Połączywszy ją wraz z danym osprzętem u Kowala, zwiększy on swój poziom. Im wyższy poziom naszych narzędzi, tym większych możemy się pozbyć przeszkód przy mniejszym zużyciu siły. Jeżeli przestaniemy dbać o odpowiednią linię snu i pracy, nasz bohater przybierze niebieską twarz, czego konsekwencją może być czasochłonny pobyt w szpitalu. Chcąc ulepszyć swoją farmę, wzbogacić dom bądź zakupić nowe zwierzęta, jesteśmy zmuszeni wyruszyć poza nią.

Okolice Mineral Town nie są zbyt obszerne, ale wystarczające by prowadzić szczęśliwe, spokojne życie. Tym samym czekają na nas dwie kopalnie, sporo sklepów, sąsiednie farmy, sąsiedzi, kościół, kowal i wspomniany wyżej szpital. Krótko mówiąc mamy wystarczająco miejsc, wokół których można się zakręcić i coś porobić. W sklepach możemy zakupić nasiona, które zasadzimy na swoim poletku. Na farmach czekają na nas krowy, owce i kurczaki. Z kolei u sąsiadów czekają miłe niewiasty, z którymi można się zaprzyjaźnić, stopniowo zdobyć ich sympatię, a nawet poprosić o rękę. Musimy jednak postępować dość ostrożnie, gdyż w przeciwnym razie szybko znajdą się inni kandydaci na męża. Ślub dostaniemy w kościele, a wino na tańce poślubne czeka na nas w miejscowej winiarni. Podobnie jest ze zdobywaniem sympatii u zwierząt. Jeżeli będziemy je regularnie odwiedzać, głaskać, mówić do nich, krowy będą dawać więcej mleka, a kury składać więcej jaj. Z naszym pieskiem możemy z czasem powędrować na plac, i pograć w frisbee. Twórcy dokładnie zadbali o to byśmy mieli gdzie spędzić czas, podczas gdy nasze uprawy będą rosnąć w siłę. Znajdziemy w zależności od sezonu wyścigi konne, łowienie ryb, walki kogutów i inne zabawy, które w zupełności nam wystarczą. Gra się bardzo przyjemnie, przy czym ułatwieniem w stosunku do poprzednich wersji jest możliwość zapamiętania stanu gry. W poprzednich wersjach byliśmy zmuszeni do powrotu do naszego domu, a teraz możemy to zrobić w praktycznie dowolnym miejscu, w dodatku na dwóch odrębnych slotach.

Grafika w grze stoi również na wysokim poziomie. Poza wspomnianym rzucie z góry, dostaliśmy ładne pogodne tekstury, miłą dla oka kolorystykę i śmieszną animacje postaci. Przy dialogach pokazują się ich imiona i powiększone twarze, wraz z reakcjami. W opcjach możemy je wyłączyć, ograniczając się do samego tekstu. Muzyka także jest miła i wpada w ucho. Całokształt nawiązuje klimatem do dobrych gier z za czasów 16-bitowej ery.

Esencjonując, nowy HM przypadł mi mocno do gustu. Coś co pozornie zawsze wydawało mi się nudą, tudzież zwyczajną stratą czasu, okazało się czymś zupełnie odwrotnym. Przez tę niby spokojną gierkę zawaliłem wiele pobocznych spraw. Nie chciało mi się wychodzić z domu, gdyż liczyło się tylko zachowanie czystości pola i uśmiechu na twarzach moich zwierzaków. Nim się za nią weźmiecie, przemyślcie, czy jesteście gotowi poświęcić jednym haustem ponad 100 godzin waszego życia na poza miejskie życie.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.

Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie
Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie

Recenzja gry

Otwarty świat Rise of the Ronin potrafi wciągnąć, a mocno osadzona w historii i polityce XIX-wiecznej Japonii fabuła zaciekawić. Tym, co zapamiętam z nowej gry studia Team Ninja, jest jednak znakomity system walki, dający masę satysfakcji.

Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem
Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem

Recenzja gry

Czujecie ten podmuch gorąca? To smocze płomienie, w jakich wykuto Dragon’s Dogma 2 – grę, która nie boi się robić rzeczy po swojemu i gdzie najciekawsze przygody czekają na tych, którzy chodzą własnymi drogami. [Tekst recenzji został zaktualizowany.]