autor: Włodarczak Adam
NHL 2004 - recenzja gry
NHL 2004 jest kolejną wersją rozwojową słynnej hokejowej serii zapoczątkowanej przez korporację Electronic Arts Inc. w roku 1994. Tradycyjnie już autorzy dołożyli wszelkich starań, by gra jak najwierniej odpowiadała rzeczywistości...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
EA Sports jest firmą wielbioną przez ogromne rzesze graczy z całego świata. Jakby nie spojrzeć, panowie z tegoż konsorcjum odpowiedzialni są za stworzenie wielu znakomitych tytułów. Trafiają się także gry słabsze, jednak jest to zupełnie normalne gdyż nikt nie robi samych „hitów”. Jak sprawa ma się tym razem?
Schemat wyglądał zupełnie podobnie jak dawniej – wielkie, entuzjastyczne zapewniania marketingowców o kolejnych postępowo – rewolucyjnych zmianach, nowych animacjach, składach, bójkach, etc. Skąd my to znamy? No jasne, że analogiczne teksty wciskane są nam od niemal dziesięciu lat... Odrzućmy jednak na bok te wszystkie przedprodukcyjne zachwyty i przyjrzyjmy się bliżej nowej odsłonie NHL. Wydanie 2004 wylądowało oto w mym starym i zużytym do granic możliwości napędzie.
Przepraszam, gdzie WC?
Instalacja jak zwykle przebiegła bezboleśnie. Z rumieńcem na policzku i śladową ilością śliny w kącikach ust (ta druga wynikła prawdopodobnie z nadmiernego podniecenia nowym produktem), czym prędzej zabrałem się do pierwszego, jakże ważnego odpalenia gierki. Szokiem – chociaż nie, to za dużo powiedziane – niespodzianką, jest brak jakiegokolwiek intro wprowadzającego gracza w klimat gry. Zawsze lubiłem obejrzeć ten krótki filmik, a tu go po prostu nie ma. Jednak przecież nie będziemy czepiać się szczegółów (aczkolwiek mnie takie detale pociągają najbardziej) i zwyczajnie w świecie.. grajmy dalej.
Interfejs, do czego zresztą zdążyłem już przywyknąć, jest mało intuicyjny (najdelikatniej ujmując). Nie rozumiem, dlaczego tacy specjaliści jak programiści z EA Sports, nie mogą zmontować w końcu czegoś porządnego. Czegoś, co przede wszystkim byłoby czytelne, proste jak drut, ale zarazem funkcjonalne. Po co te wszystkie animacje w tle, skoro grzebanie w poszczególnych opcjach przyprawia o garść siwych włosów na i tak wystarczająco już zestresowanej łepetynie? Można to nazwać istną plagą gier sportowych – podobnie sytuacja wygląda choćby w nowej FIFIE, czy też konkurencyjnym PESie (a propos, to jest ten miły wyjątek, o którym wspomniałem na początku).
Trybów siedem
Bawić można się w siedmiu trybach, z czego co najmniej połowa jest do siebie bliźniaczo podobna. Bo jak inaczej określić tryby takie jak sezon w NHL i sezon w trzech „elitarnych” ligach europejskich (Elisernen, SM-Liga, Del)? Wszystko wygląda identycznie, z tą „małą” różnicą, że w tym drugim przypadku prowadzimy kluby niemieckie, fińskie tudzież szwedzkie. Oczywiście w tym miejscu należy oddać twórcom hołd za umożliwienie gry nie tylko na arenach amerykańsko – kanadyjskich, co przecież samo w sobie jest już dużym odejściem od celu głównego, jakim są rozgrywki National Hokey League (wszak już sama nazwa gry na to wskazuje). Poza tym dostępne są naturalnie mecze towarzyskie, play offy, turnieje oraz coś, na co większość z nas czekała z zapartym tchem – Dynasty Mode, czyli nic innego jak zwykły sezon z poszerzonymi opcjami menedżerskimi. Ten tryb zapowiadano jako swoistą rewolucję, co zresztą nie dziwi – dobry menedżer + dobra symulacja = rewolta na całego! Czy jednak udało się zrealizować te zamierzenia? Niestety, nie do końca...