Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 23 grudnia 2003, 13:18

autor: Jacek Hałas

Halo: Combat Evolved - recenzja gry

Futurystyczna gra akcji, której fabuła opowiada o konflikcie między ludźmi i obcymi. Gracz staje się członkiem elitarnej formacji bojowej, która cały czas zbrojnie zmaga się z groźną i śmiertelnie niebezpieczną rasą.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Halo? Nic nie słychać! Co!? Proszę powtórzyć! Mamy jakieś zakłócenia na linii. Chwila... no, już lepiej. Proszę się streszczać! „Halo” okazał się jednym z najlepszych shooterów ostatnich lat. Posłużył też do napędzenia sprzedaży pierwszej w historii konsoli wyprodukowanej przez Microsoft. Wielu graczy kupowało X-Boxa tylko po to, aby go zakosztować. Konsolowe „Halo” znalazło w sumie trzy miliony nabywców. Teraz, po ponad dwóch latach od X-Boxowej premiery, trafia na PC. Czy aby to nie jest trochę za późno? Czy gra w pełni wykorzystuje możliwości współczesnych PeCetów? I wreszcie, czym Ci konsolowcy się tak zachwycali? Na te i inne pytanie postaram się odpowiedzieć w poniższej recenzji.

Z kim rozmawiam?

Głównym bohaterem „Halo” jest dość tajemniczy Master Chief, pierwszy genetycznie udoskonalony żołnierz. Akcja gry toczy się w odległej przyszłości. Ludzkość od wielu dziesięcioleci toczy boje z zaciekłą rasą Covenantów. Właściwa gra rozpoczyna się w momencie gdy zaatakowany zostaje jeden z ziemskich krążowników - Pillar Of Autumn. To właśnie na jego pokładzie znajduje się nasz zahibernowany bohater. Ano właśnie, sytuacja wymusza na dowódcach, aby wypuścili wreszcie swoje dziecko na pole bitwy. To czy zawiodą się na stworzonym dziele czy nie, zależy tylko i wyłącznie od poczynań gracza. Pierwsze chwile spędzone na krążowniku gra wykorzystuje do przeprowadzenia tutoriala. Gracz uczy się podstaw operowania postacią, stopniowo poznaje pojawiające się na ekranie wskaźniki a wreszcie dowiaduje się o swoich wewnętrznych systemach (o nich trochę później). Trening zostaje jednak przerwany. Covenantom udaje się przebić do wnętrza statku. Piękno gry ujawnia się już wtedy, gdy próbujemy dostać się do dowódcy, aby wysłuchać jego rozkazów. Widzimy żołnierzy panicznie próbujących odeprzeć ataki Obcych. Jedni stawiają im czoła, inni w popłochu uciekają albo próbują zabarykadować określone partie statku. Na naszych oczach rozgrywają się niemałe batalie. Aż trudno uwierzyć, iż wiele z tych sytuacji zostało wyreżyserowanych. Nie skłamię chyba mówiąc, iż większość graczy takie właśnie drobne smaczki ucieszą. Pod tym względem gra nie ustępuje takim gigantom, jak „Medal Of Honor” czy nawet „Half-Life”. Po dotarciu do dowódcy Master Chief otrzymuje polecenie ochrony Cortany. Ciekawostką jest to, iż jest ona sztuczną inteligencją. Nasz bohater wszczepia ją sobie do systemu i ucieka ze statku. A to tylko preludium do prawdziwych wydarzeń. Wszyscy Ci, którzy zdołali uciec z Pillar Of Autumn (w tym także Master Chief) lądują na tajemniczej planetoidzie Halo. Jej wyjątkowość polega na tym, iż wygląda ona jak ogromny pierścień. Muszę przyznać, iż początkowo pomysł wydawał mi się niedorzeczny, ale gdy tylko się na niej znalazłem uznałem go za genialny. Nie chcąc ujawniać zbyt wielu szczegółów odnośnie fabuły dodam tylko, iż akcja bardzo szybko zacznie kręcić się wokół czegoś w rodzaju futurystycznej odmiany Wunderwaffe (przynajmniej tak początkowo wielu może sądzić) oraz tajemniczej zarazy (Flood), która może zagrozić obu walczącym rasom. Bez cienia wątpliwości mogę natomiast stwierdzić, iż fabuła jest jednym z mocniejszych punktów gry. Bez problemu bije na głowę wątki z „Chrome’a” czy „Unreala 2”. Jedynym minusem (a i tak nie dla każdego) jest ogromna liniowość rozgrywki. Do tego przyzwyczaił nas już jednak prawie każdy nowo wydawany FPS.

Jaka tam u was pogoda?

Oj, trzeba przyznać, iż świat gry po prostu musi się podobać. Autorzy gry przygotowali wiele świetnych plansz. Poziomy generalnie można podzielić na te rozgrywające się na powierzchni planetoidy oraz wewnątrz baz czy innych instalacji. Na szczególną uwagę zasługują te pierwsze. Krajobraz planetoidy jest odpowiednikiem ziemskich tropików. Momentami można się poczuć jak na niezłej wycieczce, szczególnie jeśli gracz zatrzyma się nad krystalicznie czystą wodą i zacznie obserwować fale. Trzeba jednak przyznać, iż akcja toczy się dość szybko i rzadko kiedy będzie okazja, aby solidnie się porozglądać. W miarę postępów w grze stopniowo zaczynają przeważać nieco mroczniejsze klimaty. Mamy na przykład ogromną, przykrytą gęstą mgłą dżunglę. Przez cały czas biegnie się jednak do przodu i z wypiekami na twarzy oczekuje na kolejne atrakcje przygotowane przez producentów. Zupełnie inaczej jest z etapami rozgrywanymi pod powierzchnią ziemi. Te są aż do bólu schematyczne. A szkoda, bo przykład „Half-Life” czy „Elite Force” pokazały, iż gra nie musi rozgrywać się wyłącznie na otwartych przestrzeniach, aby gracz przez cały czas był nią zachwycony. Podziemne poziomy w „Halo” są stosunkowo proste. Komputerowi architekci wcale się nie popisali. Momentami nawet dochodzi do tego, iż gracz dociera do zbliżonych wyglądem pomieszczeń korytarzami „poskręcanymi” w niemal identyczny sposób. Osobiście nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie wyjdę na powierzchnię. Autorzy „Halo” przygotowali w sumie dziesięć etapów (cały czas mowa o singlu, fani multiplayera znajdą coś dla siebie pod koniec recenzji). Początkowo może się wydawać, iż nie jest to zbyt dużo. Okazuje się jednak, iż są one dość długie. Na każdy z nich składa się co najmniej kilka pomniejszych poziomów. W rezultacie czas potrzebny do ukończenia kampanii oscyluje w granicach 10-15 godzin. Zestawiając ten wynik z innymi, niedawno wydanymi FPS-ami, okazuje się, iż jest to stosunkowo dużo. Kilka słów jeszcze o interfejsie. Jak na konsolówkę przystało, jest on dość czytelny. Teoretycznie przez cały czas mamy wgląd do aktualnych celów, ale, jak już zresztą wcześniej wspomniałem, z racji liniowości gry nie ma żadnych problemów z ich wykonaniem. Szkoda tylko, że nie są one zbyt oryginalne. Przeważnie należy dotrzeć do jakiegoś punktu, wykonać tam pewną czynność (uwolnić kogoś, aktywować jakieś urządzenie, pokonać bossa) i zmiatać z powrotem na powierzchnię. Na szczęście ciekawa fabuła z nawiązką wynagradza ich nadmierną sztampowość.

Przeżyliście coś ekscytującego?

Na sam początek warto wspomnieć o ciekawostce związanej z Master Chiefem. Posiada on specjalną tarczę, która stopniowo się regeneruje. Aby jednak do tego doszło nasz bohater przez kilka sekund nie może być trafiany. Wymusza to na graczu posuwanie się do określonych strategii działania. Nie można wpakować się między przeciwników i masowo ich eliminować. Najlepiej jest zabijać ich pojedynczo, próbować zaatakować z zaskoczenia a przy tym dużo się ruszać. Jedną z największych zalet „Halo” jest przebieg misji. W tej grze non-stop coś się dzieje. Na szczególną uwagę zasługują etapy, w których oprócz nas do walki stają inni żołnierze. Dochodziło wręcz do tego, iż co jakiś czas musiałem pauzować grę, aby poprawić opadniętą szczękę. Sceny batalistyczne biją na głowę desant na plaży Omaha z „Medal Of Honor”. Początkowo jest jeszcze spokojnie. Ot, krótka wymiana ognia, chowanie się za skałami i innymi naturalnymi zasłonami. Ciekawiej robi się, gdy do akcji wchodzą granaty i cięższy sprzęt.

Celne strzały kończą się widowiskowymi wybuchami a ciała przeciwników odlatują na kilkadziesiąt metrów. Nawet lepiej, iż nie są rozrywane na strzępy (wtedy gra musiałaby mieć znaczek 18+), bo przynajmniej możemy nacieszyć oczy ich lotem. Pomimo tego, iż gra nie posiada systemu ragdoll końcowy efekt jest imponujący. To jednak nic w zestawieniu z batalią, w której udział biorą pojazdy. Wtedy można się faktycznie poczuć jak na prawdziwej wojnie. Celne strzały we wrogie myśliwce powodują, iż te wykonują efektowne korkociągi i rozbijają się z hukiem na ziemi. Jeszcze lepiej jest gdy to my kierujemy jednym z dostępnych wozów. Trafiony pojazd natychmiast wywraca się a siedzący w nim żołnierze (w tym także i Master Chief) dosłownie katapultowani są w powietrze. Osobiście doczepiłbym się tylko do nieco marniutkich bossów, którzy nie przystają do tak dynamicznej, nieco szpanerskiej gry, ale to mało istotny drobiazg.

Wypożyczyliście limuzynę? Zazdroszczę!

Ogromnym atutem „Halo” jest brak konieczności ciągłego poruszania się na własnych nogach. Autorzy gry przygotowali cztery środki transportu. Każdy z nich jest na swój sposób oryginalny. Zdecydowanie najczęściej korzysta się ze stworzonego przez ludzi Warthoga. To taki futurystyczny Hummer - wysoko zawieszony, przystosowany do pracy w ciężkich warunkach, z dodatkowym działem maszynowym zamontowanym tuż za kierowcą. Już samo obserwowanie go w akcji sprawia niemałą frajdę. Pojazd świetnie zachowuje się na nierównościach. Wyraźnie widać przeżywające katusze zawieszenie. Warthog oprócz kierowcy może zabrać ze sobą dwie inne osoby. Jedna siada wtedy na miejscu pasażera i prowadzi ostrzał przy użyciu własnej broni a druga zajmuje stanowisko ckm. Co ciekawe, nie ma ono żadnego limitu amunicji. Można więc bez żadnych obaw kosić kolejne zastępy Obcych. Rhino to OGROMNY czołg. Oprócz kierowcy może on zabrać na pokład czterech żołnierzy. Siadają oni wtedy po bokach. Niestety, muszą korzystać z własnych giwer. Niejako „na pocieszenie” otrzymujemy systemy obronne czołgu. Można korzystać z ogromnego działa, które bez problemu niszczy wrogie stanowiska oraz tradycyjnego działka maszynowego. Z racji tego, iż przeładowanie głównego działa trochę trwa warto często korzystać z opcjonalnego ckm-u. Obcy najczęściej korzystają zaś z czegoś w rodzaju poduszkowca (Ghost). Jest to niezwykle zwrotna maszyna, którą dodatkowo wyposażono w dwa działka plazmowe. O wiele ciekawiej prezentuje się natomiast lekki myśliwiec Banshee. Oprócz słabszych działek posiada on także jedno wyjątkowo mocne, które wyśmienicie nadaje się do eliminowania instalacji i większych grup przeciwników. Pojazdami steruje się dość dziwnie. Przypuszczam, iż wiele osób może mieć z tym spore problemy. Okazuje się bowiem, iż wehikułów nie można skręcać przy pomocy klawiszy. Do tego celu służy myszka. O ile jeszcze w Warthogu jest to do przyjęcia to już w takim Rhino, któremu oddzielnie obraca się lufa można się pogubić. Tyle chociaż dobrze, iż pojazdy na polecenia reagują wyjątkowo szybko. Ciekawym uzupełnieniem, o którym warto wspomnieć są działka stacjonarne. Od czasu do czasu przyjdzie z takowych skorzystać. Nie mam im nic konkretnego do zarzucenia, no, mogłyby być trochę celniejsze chociaż i tak nieźle radzą sobie w eliminowaniu wrogich jednostek.

Liczba dostępnych broni jest zadowalająca. Szkoda tylko, iż Master Chief jednocześnie może mieć tylko dwie. Na pocieszenie dodam, iż nie ma żadnego ograniczenia co do tego jakie mają to być giwery. Bez problemu można więc ze sobą zabrać dwa ciężkie karabiny. Ano właśnie, bronie generalnie należy podzielić na dobrze już znane (ludzkie) oraz wykonane przez Obcych. Pierwszą grupę reprezentują dość standardowe karabiny (także snajperski), shotgun, wyrzutnia rakiet czy pistolet. Niektóre bronie mają możliwość zoomu. Warto z niego korzystać i to nie tylko dlatego, iż fajnie został zrealizowany :) Ciekawiej prezentują się giwery Covenantów. Mamy tu bronie laserowe, plazmowe a nawet z samonaprawdzającymi pociskami. Oprócz tego pojawiają się dwa typy granatów: tradycyjne (ludzie) oraz plazmowe (Obcy). Master Chief w danym momencie może mieć maksymalnie po cztery z każdego rodzaju. W grze zabrakło natomiast broni białej. Na pocieszenie dodam, iż istnieje możliwość nokautowania wrogów przy użyciu kolby karabinu. Słabsi takiego ataku nie mają prawa przeżyć. Gorzej jest z samym zaskoczeniem wroga.

Co!? Napadli na was jacyś bandyci?

Obca rasa Covenantów, z którą przyjdzie graczowi toczyć boje początkowo nie przypadła mi do gustu. Małe, tchórzliwe stworki, które na dodatek rechotały podobnie do filmowych Crittersów bardziej mnie rozśmieszały niż wywoływały odruch pociągnięcia za spust. Po pewnym czasie jakoś się do nich przyzwyczaiłem. Trzeba jednak jasno powiedzieć, nie jest to tytuł w stu procentach poważny a Ci, którzy oczekiwali zrealizowanego w konwencji science-fiction horroru srodze się na „Halo” zawiodą. Jeśli jednak ktoś stawia na niczym nieskrępowaną rozgrywkę to przypuszczam, że trzeba go będzie siłą odciągać od ekranu monitora. Rasa Covenantów, poza wspomnianymi już stworkami, jest reprezentowana przez dobrze uzbrojonych wojowników. Co ciekawe, niektórzy z nich używają nawet specjalnych tarcz. Ano właśnie, zachowania istot na polu bitwy stanowią jeden z najmocniejszych punktów „Halo”. Po części wynika to z bardzo wysokiej sztucznej inteligencji wrogów. Tak naprawdę to niewiele scen jest odgórnie przygotowanych. W większości sytuacji przeciwnicy na bieżąco reagują na poczynania gracza. Muszę przyznać, iż „arsenał” ich zachowań jest co najmniej zadowalający. Wrogowie bez problemu radzą sobie na przykład z unikaniem granatów (niektórzy wykonują nawet efektowne uniki), potrafią zachodzić gracza od kilku stron, współpracować w grupach i wycofywać się gdy czują się zagrożeni. Niewiele gorzej zachowują się nasi sojusznicy. Żołnierze, którzy w niektórych misjach stają u boku Master Chiefa bywają nawet porywczy. Zdarzają się sytuacje, w których tracą głowę i strzelają na oślep albo wyżywają się na ciałach dawno już zabitych wrogów. Rozśmieszały mnie natomiast momenty, w których traktowano Master Chiefa jako jednoosobową armię. Gdy tylko pojawiał się na polu bitwy dało się usłyszeć okrzyki: „Nadciąga kawaleria!”, „Nareszcie!”, „Jesteśmy uratowani!” albo „Patrzcie! To on!” Od razu chce się im pomagać :-)

Spotkaliście kogoś z Polski?

Multiplayer w wersji przeznaczonej na domowe komputery nie jest niestety rozwinięciem tego z wersji konsolowej. Nie obyło się bez kilku cięć. W wersji PC zabrakło na przykład trybu Cooperative Mode. Nie grałem co prawda w X-Boxową wersję „Halo”, ale z tego co słyszałem był on stosunkowo popularny. Szkoda, że nam go odebrano. Niejako na osłodę autorzy gry dołożyli sześć nowych mapek do prowadzenia potyczek. Pojawiły się też dwie zupełnie nowe bronie - wyrzutnia plazmowa oraz miotacz ognia. Szkoda tylko, że z racji wyjątkowej dynamiki gry zbyt często się z nich nie skorzysta. Gracze mogą wybrać jeden z kilku trybów przy czym ewidentnie brakuje takich, które nie pojawiłyby się wcześniej w żadnym innym shooterze. Na pierwszy rzut oka jest nawet nieźle, ale bardzo szybko się okazuje, iż w wielu przypadkach różnice ograniczają się tylko do zamiany nazwy trybu (np. Slayer zamiast Deathmatch). Na mapkach może zmagać się ze sobą do szesnastu graczy. Może i nie jest to specjalnie dużo, ale i tak zabawa jest przednia. Ogromna dynamika gry, możliwość korzystania z pojazdów czy wreszcie świetnie dobrane giwery (z singla, te dwie nowe są kiepskie) - wszystko to powoduje, iż niejednego gracza multi zauroczy w równym stopniu co kampania singleplayer.

Nie zapomnijcie przysłać kartki z wakacji!

Pomimo tego, iż konsolowa wersja „Halo” ukazała się ponad dwa lata temu to oprawa graficzna gry nie trąci myszką. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą licznych usprawnień. Gra została dostosowana do wyświetlania w wyższych rozdzielczościach. Szkoda tylko, iż zabrakło obsługi wielu współczesnych technologii, jak chociażby Pixel Shadera. Tyle chociaż dobrze, że taka woda jest interaktywna. Wrzucając do niej granat widzimy świetnie zrealizowany wybuch (nie jakiś tam koszmarek z „Chrome’a” :-)). Najmniej przez te dwa lata zestarzały się postaci i pojazdy. Master Chief rysuje się na wyrazistego bohatera. Nieco gorzej jest z jakością otoczenia. O ile do wszechobecnego klimatu rozgrywki nie można mieć żadnych zarzutów to już na przykład zastosowane tekstury czy architektura budzą mieszane odczucia. Z pewnością można to było wykonać znacznie lepiej. Sytuację ratuje świetnie zrealizowany soundtrack. Na wyjątkowo wysokim poziomie stoją dialogi (także okrzyki). Dziwi mnie tylko to, iż PeCetowe „Halo” charakteryzuje się mocno przesadzonymi wymaganiami sprzętowymi. Gra potrafi solidnie przyciąć się nawet na najmocniejszych konfiguracjach. Dzieje się tak przeważnie wtedy, gdy na ekranie wyświetlanych jest więcej ruchomych obiektów (pojazdów, przeciwników, kolegów z teamu...). Nie wierzcie w to, co napisano na pudełku. Jeśli chcecie nacieszyć się płynną rozgrywką w maksymalnych detalach i wysokiej rozdzielczości przemnóżcie podane tam wartości przez dwa.

Szkoda, że musicie już kończyć...

„Halo” jest jak dobre wakacje w tropikach - drogie (wiadomo, w końcu grę wydaje Microsoft :-)), krótkie (jak na tą cenę), ale niezapomniane. Jeśli nudzą Cię sztampowe PeCetowe strzelaniny spróbuj czegoś ostrzejszego. Gwarantuję, iż będziesz się świetnie bawił i nie raz podskoczysz z okrzykiem: „Wow! To dopiero była akcja!”. Nieco gorzej jest z multiplayerem. W zestawieniu z najlepszymi PeCetowymi tytułami wypada nieco blado chociaż pewnie i tak zainteresuje wielu maniaków sieciowych potyczek. A ja mam tylko nadzieję, iż na drugą część „Halo” nie będziemy musieli czekać kolejne dwa lata, tym bardziej, że zapowiada się bardzo obiecująco...

Jacek „Stranger” Hałas

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Halo: Combat Evolved - recenzja gry
Halo: Combat Evolved - recenzja gry

Recenzja gry

Futurystyczna gra akcji, której fabuła opowiada o konflikcie między ludźmi i obcymi. Gracz staje się członkiem elitarnej formacji bojowej, która cały czas zbrojnie zmaga się z groźną i śmiertelnie niebezpieczną rasą.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.