Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 października 2021, 13:00

Recenzja gry Far Cry 6 - to dobra gra. Tylko dobra - Strona 2

Po fali obsuw do rangi najgorętszych premier jesieni urosły odgrzewane kotlety, a Far Cry 6 miał być pośród nich jednym z bardziej łakomych kąsków. Niestety, danie pierwszej klasy to nie jest.

Piaskownica jak pustynia – wielka i bez życia

Padło słowo „stolica” – Esperanza miała być drugą wizytówką gry. Pierwsze w serii miasto z prawdziwego zdarzenia kreowano na miejsce, które w istotny sposób zmieni charakter rozgrywki i uczyni wirtualny świat głębszym. Tere-fere. Gdy do niego dotarłem (czego nie powinienem robić na początku gry, skoro ta strefa ma najwyższy poziom niebezpieczeństwa spośród wszystkich na mapie), na myśl przyszło mi Dunwall z Dishonored. Stalowe barykady nie do pokonania co parę przecznic i ponure puste ulice, po których chodzą tylko żołnierze z bronią w pogotowiu – oto, co przedstawia sobą Esperanza. Zapomnijcie o tętniącej życiem metropolii; Ubisoft powinien był raczej reklamować tę lokację jako „największy posterunek do przejęcia w historii serii”. Inna sprawa, że miejskie potyczki jakąś tam odrobinę świeżości do rozgrywki faktycznie wnoszą.

Scenarzyści Far Crya 6 miewali przebłyski, w których wykazali się przenikliwością i inteligencją...

W ogóle trudno mi jednoznacznie ocenić „piaskownicę” Far Crya 6. Budowniczowie świata i projektanci lokacji jak zwykle spisali się na medal, czyniąc z Yary kraj o wyrazistym charakterze, w przekonujący sposób imitujący Kubę. Tropikalny klimat, dominacja języka hiszpańskiego, kolonialne pamiątki na wybrzeżach i sumienna praca artystów środowiskowych w cyzelowaniu szczegółów skutkują kolejnym interesującym, wielkim i różnorodnym uniwersum, w które wielbiciele eksploracji mogą z błogością zanurzyć się na dziesiątki godzin. Podoba mi się też znalezione nowe zastosowanie dla funkcji chowania broni – wrogowie zwykle nie zaatakują nas, dopóki nie wyciągniemy gnata lub nie wykonamy innej niecnej akcji. Niektórzy nawet podzielą się informacjami za łapówkę. Podbija to nieco immersję i wiarygodność Yary.

Dobre wrażenie niweczy jednak mierna sztuczna inteligencja mieszkańców tego kraju. Nie wystarczy skleić ładnej makiety, by stworzyć wirtualne państwo z prawdziwego zdarzenia – trzeba jeszcze tchnąć w to trochę dobrze udawanego życia. Łatwo odnieść wrażenie, że w Yarze żyją – jak pies z kotem – wyłącznie żołnierze i partyzanci, którzy strzelają do siebie gdzie popadnie (tym drugim pojęcie konspiracji jest chyba obce). Cywile wydają się zaś jakimś odrębnym, zagrożonym gatunkiem, którego pojedyncze osobniki egzystują poza całym tym układem (nie licząc oskryptowanych scen), występując raczej na drogach, jako kierowcy różnych pojazdów zmierzający nie wiadomo dokąd, niż w opustoszałych wioskach i miasteczkach.

...ale przez większość czasu serwują nam... to.

Co gorsza, przez mierną SI na oczach gracza co chwilę rozgrywają się dantejskie sceny z udziałem NPC. Ot, choćby taka sytuacja. Żołnierz w dżipie zatrzymał się, ujrzawszy martwego kolegę na drodze (wojskowi nie zawsze są tak spostrzegawczy), i wyjął pistolet, wyraźnie zaniepokojony – choć nie wysiadł z wozu. Po kilku sekundach – kiedy stałem dwa metry obok z bronią w garści – oznajmił: „Nah, nikogo tu nie ma” i zaczął odjeżdżać... by przejechawszy 10 metrów, nagle zdać sobie sprawę z mojej obecności (gdy już znalazłem się za nim) i otworzyć ogień. W tym czasie kawałek dalej zupełnie spokojni cywile próbowali wyminąć zator na drodze, przejeżdżając przez wyłom szeroki na jakieś 4 metry – bez powodzenia. I dobrze, bo mogliby kogoś rozjechać. Ciągle to robią.

Raz widziałem, jak auto zawraca na drodze i zahacza o chodnik, potrącając przechodnia, a za moment dobija go kolejny przejeżdżający samochód (oczywiście kierowcom nawet nie drgnęła przy tym powieka). Innym razem żołnierz w ciężarówce, zauważywszy partyzantów na poboczu, zamiast wysiąść, zaczął zawracać, wypadł z drogi i zablokował się na jakichś śmieciach – bo algorytm kazał mu koniecznie prowadzić ogień zza kierownicy. Byłem też świadkiem potyczki na otwartej przestrzeni, podczas której partyzanci strzelali – bezskutecznie – do zdezorientowanego żołnierza znajdującego się jakieś 30 metrów dalej. Biedak chodził w kółko, nie wiedząc, co się dzieje, a chwilę po tym, jak znudzeni (chyba) rebelianci w końcu odeszli, nagle padł trupem... Nawet Cyberpunk mógłby śmiać się do rozpuku.

Chwilami można odnieść wrażenie, że twórcy Far Crya 6 spędzali za dużo czasu, grając w Borderlands.

Ostatecznym gwoździem do trumny immersji i wiarygodności Yary są zaś misje fabularne. To jeden z tych statycznych otwartych światów, w których wszyscy mają problemy, ale nie potrafią nic z nimi zrobić, dopóki nie przybędzie gracz zbawiciel i nie zaoferuje pomocy. Głównego wątku ruchu oporu przeciwko Antonowi Castillo też to dotyczy. Ten człowiek wydaje się mieć na wyspie samych wrogów, ale Dani jest najwyraźniej jedyną osobą na tej planecie zdolną do jakiegokolwiek działania w kierunku zaszkodzenia mu. Na przykład, jak już zostało powiedziane, do wejścia w pojedynkę frontowymi drzwiami do gabinetu prezydenta w pilnie strzeżonej stolicy, by go zgładzić. Poza tym – co to za armia, która w żaden sposób nie reaguje na przejmowanie kolejnych posterunków przez partyzantów?

Nie dość, że fabuła jest rozciągnięta do granic możliwości, to jeszcze składa się z wielu podobnych do siebie misji bez krzty polotu (może z pojedynczymi wyjątkami). Prawie przez cały czas wałkowany jest ten sam schemat: Dani ma udać się do takiej a takiej lokacji – w której oczywiście roi się od wrogów – a następnie zabić kogoś, zniszczyć coś, nacisnąć guzik, pociągnąć za dźwignię etc. Różnorodność objawia się głównie w tym, że czasem możemy załatwić sprawę po swojemu (po cichu albo z ogniem i mieczem), a czasem działamy „na gorąco”. Owszem, to właściwie standard w serii Far Cry – ale główny wątek nigdy przedtem nie był tak rozwlekły i rozkawałkowany na tyle „questów”, które nic nie wnoszą do opowieści. Chciałem powiedzieć: „do intrygi” – tyle że w tej grze nie ma niczego takiego. Zwrotów akcji też nie.

Ubisoft przeszedł sam siebie, wymyślając tę minigrę. Tylko co na to obrońcy praw zwierząt?

DRUGA OPINIA

Recenzja gry Far Cry 6 - to dobra gra. Tylko dobra - ilustracja #5

Ilekroć przechodzę nową grę Ubisoftu, mam wrażenie, że grupa niezwykle utalentowanych ludzi z ogromnym budżetem i zapleczem technicznym chciała (bądź musiała) stworzyć dzieło na miarę teledysku disco polo. Jest ładnie, kolorowo, widać rozmach, ale trudno doszukać się w tym jakieś bardziej przemyślanej i spójnej wizji, by gra zapadła choć na chwilę w pamięć po jej ukończeniu.

Far Cry 6 znowu powiela znany z wielu innych tytułów Ubisoftu szablon fabularny. Historię śledzi się wprawdzie nieco lepiej dzięki temu, że główny bohater zyskał twarz, głos i własne zdanie. Kalka poprzednich opowieści pozwala jednak już na początku odgadnąć, jak się cała historia potoczy, a kiepsko napisane dialogi sprawiają, że nawet Giancarlo Esposito nie jest w stanie przekonać nas, byśmy choć trochę przejęli się losem wysypy Yary i jej mieszkańców.

„Szóstka” zepsuła ponadto największą zaletę Far Crya, czyli mechanikę strzelania. Poziomy wrogów niestety czynią z nich gąbki na pociski rodem z Far Crya: New Dawn, jeśli tylko nie używamy strzelby z odległości metra. Można kombinować ze zmianą broni zmodyfikowanej o różne perki, tylko że autorzy zapomnieli o funkcji zapisu setów, a ilość kliknięć w menu wymaganych do wymiany ekwipunku zawstydziłaby niejedną grę z turowym system walki.

Nowy Far Cry jest ogromną grą, w której ilość nie przekłada się na jakość. Ogromny świat wypełnia powtarzalna zawartość typu „kopiuj-wklej”. Pełno tu dziwnych „śmieci”, choćby w postaci irytującego autoprzełączania w tryb TPP czy misji w formie tekstowej, które przechodzi się w parę kliknięć, licząc na łut szczęścia. Raz zachwycamy się przepięknymi krajobrazami i świetnie wykonaną eksploracją świata gry, by za chwilę zostać sprowadzonym do parteru zadaniem polegającym na piciu i wymiotowaniu lub zmasakrowaniu zwierząt w hodowli psów. Autorzy co chwilę serwują skrajne pomysły i w efekcie ciągle jadą po bandzie, zamiast sunąć równo tym oczywistym torem.

Mimo całej mojej sympatii dla Dani Rojas nucącej Havanę podczas jazdy samochodem i niezaprzeczalnego uroku Yary, którą zwiedza się z przyjemnością, popsuta frajda ze strzelania sprawiła, że ostatecznie bawiłem się gorzej niż w Far Cryu 5. Męczyłem się, przechodząc grę, i na pewno do niej nie wrócę, by dokończyć całą masę pobocznych misji i wyzwań.

MOJA OCENA: 7 (a nawet 6,5 w szczególnie irytujących, niesmacznych momentach)

Dariusz „DM” Matusiak

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Czy seria Far Cry potrzebuje zmiany formuły rozgrywki?

Tak, ile można
87,3%
Nie, to wciąż bawi
12,7%
Zobacz inne ankiety