Recenzja gry Watch Dogs: Legion - bardzo bezpieczna i grzeczna rewolucja - Strona 3
Legion nie okazał się wcale taką wielką rewolucją, na jaką go kreowano – i moim zdaniem bardzo dobrze. Dostaliśmy niepozbawioną wad, ale całkiem kompetentną w swoim gatunku pozycję. Tylko i aż tyle.
To mój Londyn i ty nic z niego nie dostaniesz
Wyłączając kwestię rekrutowania agentów i hakowania, Watch Dogs: Legion jest dość standardowym przedstawicielem swojego gatunku. Mapa Londynu została zapełniona misjami głównymi i pobocznymi, dzielnicami do wyzwolenia, opcjonalnymi aktywnościami i przytłaczającą liczbą znajdziek – oprócz wspomnianych wcześniej punktów rozwoju możemy też kolekcjonować dokumenty poszerzające naszą wiedzę o świecie gry czy malować graffiti w wyznaczonych miejscach.
Pierwsza znajdźka, jaką znalazłem, sprytnie tłumaczyła, dlaczego ruch uliczny w świecie gry bywa durny. Zabawne.
O dziwo, najciekawsze z tego zestawu okazuje się wyzwalanie dzielnic. Cały proces nie jest skomplikowany – musimy wykonać kilka prostych czynności w danym regionie (zniszczyć wyznaczony cel, uratować zakładnika, zhakować coś), co odblokuje konkretną misję. I to właśnie owe finalne misje zwieńczone uratowaniem danego obszaru są jednymi z najciekawszych w całej grze. Szczególnie w pamięć zapadła mi ta, w której należało poruszać się na ciemnym obszarze po wąskich platformach, za jedyne źródło światła mając kontrolowanego przez siebie drona. Fajne i pomysłowe.
Kompletna ciemność i tylko jeden dron rozświetlający nam drogę. Jedna z najciekawszych misji w grze.
Szkoda, że tak ciekawych zadań znalazło się tu niewiele. Absolutnie przytłaczająca większość misji oparta jest na zaledwie dwóch patentach. Z reguły musimy przemieścić się do wyznaczonego rejonu zastrzeżonego, tam ominąć albo wyeliminować strażników i dotrzeć do określonego celu, by ten zhakować, podnieść lub uratować. Podczas realizacji zadania mamy zawsze wolną rękę, co pozwala na pewną odmianę. Jednakże przy pięćdziesiątej powtórce dokładnie tego samego schematu to, czy decydujemy się na eliminację wrogów pająkobotem, nasłanie na nich ich własnych dronów, czy na atak frontalny, przestaje już robić wielką różnicę. Tak wygląda zdecydowanie zbyt duża część misji głównych, wszystkie misje rekrutacyjne i niemal każde zadanie poboczne. To już Mafia III oferowała większą różnorodność.
Patent numer dwa, również stanowczo zbyt często stosowany, to wsadzenie nas do drona bądź pająkobota i zmuszenie do przeciskania się przez pełne przeszkód wąskie korytarze, by dotrzeć do celu. I tyle. Misje przeważnie opierają się na tych dwóch sztuczkach. Od parady trafi się jakiś pościg samochodowy, konieczność przetrwania fal atakujących wrogów czy stare, dobre przejmowanie węzłów – ale te sytuacje są niemal wyłącznie zarezerwowane dla głównych misji fabularnych i jest ich zbyt mało.
Nie rozumiem, czemu nie zdecydowano się na większe urozmaicenie zabawy – w końcu umożliwiające to fundamenty się w grze znalazły. W pubach na przykład da się pograć w rzutki, w parkach wziąć bezpańską piłkę i pobawić się w kapkowanie. Są też aktywności poboczne polegające na przewożeniu paczek kurierskich z punktu A do punktu B, będąc przy tym ściganym przez reżim. Są i w zasadzie niczemu konkretnemu nie służą, pozostając kompletnie obok reszty gry. Spokojnie można było spiąć je chociażby z generatorem misji rekrutacyjnych, żeby zawrzeć w nim większą różnorodność wyzwań zamiast powtarzania jednego i tego samego schematu pod różnymi pretekstami fabularnymi.
System walki wręcz jest nieskomplikowany, opiera się na dwóch typach ataków i uniku. Sprawdza się solidnie.
Casualowe skradanie
Liczne opcje hakowania obiektów oraz możliwość kontrolowania dronów zachęcają do grania w Watch Dogs: Legion jak w skradankę, ale oczywiście mowa o mocno strywializowanym wariancie tego gatunku, takim jak chociażby w Assassin’s Creed. Wrogowie są tępi i dają się łatwo zachodzić od tyłu, po znalezieniu ciała sojusznika bardzo szybko zapominają o problemie i wracają na posterunki. Niby potrafią wzywać posiłki, ale w ograniczonych ilościach, więc posyłanie jednego drona za drugim i otwarta eliminacja kolejnych oponentów to bezpieczna i pewna metoda parcia naprzód. Z drugiej strony, kiedy już ktoś nas namierzy, to nagle wszyscy doskonale wiedzą, gdzie jesteśmy. Wielbiciele Hitmana czy Metal Gear Solid raczej nie znajdą tu niczego dla siebie.