Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 10 marca 2020, 23:00

autor: Szymon Liebert

Recenzja Nioh 2 – gry, w której chcesz zginąć tysiąc razy - Strona 2

Kiedy zabierałem się za pisanie tej recenzji kusiło mnie, żeby podążyć za przykładem Team Ninja i po prostu przekopiować całe akapity z tekstu o pierwszej grze, zmienić nagłówki oraz dodać parę małych zmian.

Te drzwi otwierają się z drugiej strony

Kiedy mówiłem, że Nioh 2 jest jak odbity przez kalkę, nie żartowałem. Fani pierwowzoru od razu poczują się tu jak w domu i rozpoznają znajome widoki. Tytuł ten został oparty na mapach, z których odpalamy kolejne zadania główne i poboczne lub odwiedzamy naszą siedzibę w celu potrenowania czy podrasowania sprzętu u kowala. Z tego poziomu można też uruchamiać specjalne trudniejsze wersje misji, angażować się w rozgrywkę sieciową i korzystać z innych pobocznych atrakcji.

W odróżnieniu od Dark Souls jest to więc znacznie bardziej bezpośrednia gra, w której mamy konkretny zestaw rzeczy do odhaczenia i zaliczenia. Ten zestaw okazuje się zresztą dość obszerny, bo przejście całej kampanii, w ramach której wykonałem tylko część zadań pobocznych i pograłem dosłownie parę godzin w trybie online, zajęło mi porażającą ilość czasu: licznik z gry wskazuje ponad 80 godzin (zakładam więc, że samej kampanii głównej poświęciłem ich jakieś 60). Oczywiście takie wyliczenia zależą od umiejętności i domyślam się, że są osoby, które rozwalą grę w 35 godzin, ale typowemu zjadaczowi chleba Nioh 2 dostarczy sporo treści na dzień dobry.

Nioh różni się od takiego Dark Souls 3 przesunięciem wskaźnika z jakości w stronę ilości i widać to także w „dwójce”. Poszczególne zadania zostały zaprojektowane z pomysłem, ale jednak według podobnego schematu. Za każdym niemal razem zaczynamy przy kapliczce, obok której znajdują się zamknięte drzwi opatrzone typową dla soulslike’ów adnotacją: „Drzwi otwierają się od drugiej strony”. W pewnym momencie kampanii okazuje się to wręcz zabawne, ale w samej grze nie przeszkadza, bo mimo wszystko muszę przyznać, że Team Ninja dwoi się i troi, żeby jakoś zainteresować graczy.

Czasem więc błąkamy się po wielopoziomowych komnatach zamkowych, innym razem jesteśmy wypuszczani na bardziej otwarte przestrzenie, by staczać większe bitwy. Żeby urozmaicić proces eksploracji, twórcy stosują mechaniki pokroju szukania kluczy czy przełączników zmieniających układ mapy, ale najważniejsze wydaje się tak zwane „królestwo ciemności”. To specjalne obszary misji pozostające w mocy yokai, które możemy na stałe usunąć, jeśli pozbędziemy się źródła złej siły (najczęściej w postaci potężnego przeciwnika). Na tym terenie wrogowie są mocniejsi, a nasz bohater wolniej regeneruje siły, co początkowo wydaje się dużym utrudnieniem, ale zostało to zrównoważone pewnymi mechanikami lub właściwościami postaci do zdobycia.

Podsumowując, gra nie potrafi zaserwować prawdziwie błyskotliwych układów map, zapadających w pamięć jak niektóre konstrukcje FromSoftware, ale mimo wszystko prezentuje wystarczający poziom, żeby się tym za bardzo nie przejmować. Doceniam za to pójście w nieco bardziej różnorodną kolorystykę – mniej jest w Nioh 2 nocy, a więcej kolorów i akcentów. Przy czym – powiedzmy to sobie szczerze – nie jest to szczególnie ładna gra, co widać po paskudnych wręcz obrzeżach map.

W dalszym ciągu jesteśmy tu zasypywani ogromem lootu i opcji rozwoju postaci – w jednej misji można znaleźć grubo ponad setkę różnych sztuk pancerzy czy broni. Początkowo mnogość wypadającego sprzętu może przytłoczyć, ale w tym chaosie jest metoda. Produkcja ta została tak skonstruowana, że pozbycie się niepotrzebnych śmieci zajmuje kilka sekund, a z drugiej strony wielość różnych rodzajów broni i pancerzy otwiera mnóstwo możliwości konfiguracji postaci. Dodatkowo każdy element sprzętu, teraz także akcesoria pomocnicze, można za odpowiednią sumę dostosować do naszych potrzeb, podnosząc jego poziom kosztem innej sztuki ekwipunku, dosłownie „wypalając” w przedmiocie nowe właściwości (w ramach mechaniki, którą dodano w DLC do pierwszego Nioh) albo wręcz zmieniając jego wygląd. Kompletowanie zestawów sprzętu, które dają specjalne właściwości, przekuwanie mieczy w poszukiwaniu upragnionych rzadkich modyfikatorów czy polowanie na nowe rodzaje broni wzmocnione demoniczną siłą to zabawa, na której spędziłem sporo czasu i która oferuje multum opcji konfiguracji bohatera.

Jeśli chodzi o wbijanie poziomów naszego herosa, naprawdę nie trzeba tu nic dodawać. To system przeniesiony z „jedynki”, w ramach którego podwyższamy sobie statystyki, zabijając przeciwników, oraz zdobywamy nowe umiejętności w korzystaniu z poszczególnych rodzajów broni lub technik. Same drzewka zdolności na początku jak zawsze bywają przytłaczające, bo bardzo trudno jest wysupłać z nich elementy, które mogą realnie przydać się w walce. Pierwszy Nioh pokazywał pod tym względem parę fajnych opcji taktycznych, jak np. zadawanie ogromnych obrażeń od żywiołów czy zasypywanie wrogów shurikenami różnego rodzaju, i większość z nich powinna działać tu w podobny sposób. Tak naprawdę trudno zgłębić wszelkie kombinacje w ograniczonym czasie, bo odblokowanie dużej liczby z nich wymaga wielu godzin gry. Jak zawsze Team Ninja oferuje jednak możliwość zresetowania wydanych punktów, więc tworzenie rozmaitych buildów nie powinno stanowić problemu.

POMOCNICZE DUSZKI

W grze powraca motyw pomocników, na jakich można natrafić na mapach. Przede wszystkim są to duchy drzew zwane kodama, poukrywane w różnych zakamarkach. Zbieranie ich bardzo się opłaca, bo oferują błogosławieństwa. Poza kodamami spotykamy też sudamy oraz kotodrapy. Pierwsza istota to „spaczona” wersja kodamy, która uwielbia wymieniać się przedmiotami. Kotodrapy są natomiast… bardzo dziwnymi kotami, które pogłaskane dołączają na chwilę do gracza, przyjemnie mrucząc i stanowiąc wsparcie bojowe. W lokacjach poukrywano też lecznicze źródła.