Recenzja gry Pokemon Sword – nie będzie żadnej rewolucji - Strona 4
Pokemon Sword i Shield to niezwykle bezpieczne inwestycje – dostajemy to samo, co dostaliśmy 23 lata temu, ale w nowej oprawie graficznej. I choć seria wciąż bawi i uwodzi, tak nie można pozbyć się wrażenia, że zmurszałe drewno wyziera spod pięknej farby.
Jestem mistrzem pokemonów
Zaprojektować grę przystępną i prostą tak, aby nie stała się banalna – to dopiero wyzwanie. Skończenie Pokemon Sword zajęło mi 24 godziny. W tym czasie nie zginąłem ani razu. Ani razu nie znokautowano całej mojej drużyny, a zaledwie dwa lub trzy razy otarłem się o przegraną. W czasie rozgrywki nie brakuje nam niczego – ani pieniędzy, ani przedmiotów leczniczych, ani pokeballi. Nie czujemy zagrożenia i w konsekwencji do wielu walk podchodzimy na żywioł.
Wyobraźcie to sobie – jesteście młodym, początkującym trenerem pokemonów i przybywacie do miasta z wielkim stadionem, na którym czeka na was jego wieloletni mistrz. Wystawia on przeciwko wam swoje wytrenowane, niesamowite kreatury, a wy… a wy ściągacie je jednym uderzeniem przy pomocy pokemona, którego otrzymaliście w trzeciej minucie gry.
Niemal wszystkich bossów tej gry pokonywałem jednym atakiem – i mówię tu nawet o pojedynkach z tymi pokemonami, które teoretycznie mają nade mną przewagę typu. Za swojego „startera” wybrałem Scorbunny’ego (pokemona ognistego). Dlaczego więc przeszedłem po mistrzach kamiennych i wodnych pokemonów tak, jakby ich w ogóle nie było? W całej grze trud sprawiły mi tylko pojedynki z mistrzem fairy pokemonów oraz ostatnie bitwy. Po napisach końcowych czeka na was jeszcze sporo aktywności – w tym naprawdę trudniejsze walki – ale to przecież dopiero po końcu gry, ile osób do nich dotrze?
Tak niski poziom trudności jest nie tyle przystępny, co zwyczajnie niesatysfakcjonujący. Gdy mój Scorbunny ewoluował w Raboota, a później w Cinderace, przestałem zajmować się jakąkolwiek taktyką. Ot, po prostu wybierałem atak Pyro Ball, a przeciwnicy szli do wszystkich diabłów.
W kupie siła
Przy produkcji najnowsza części Pokemonów podjęto dobre i złe decyzje. Te dobre to między innymi stworzenie ładnej grafiki i animacji, wycofanie irytujących HM-ów, umożliwienie zdobywania doświadczenia nawet tym pokemonom, które nie brały udziału w walce, czy zaprojektowanie efektownych stadionów i walk na arenach. Dzikie pokemony hasają sobie teraz w trawie na mapie i sami możemy wybierać, kto nas zaatakuje, a gigantyczne stworzenia robią wrażenie. W końcu!
Ale jednocześnie jesteśmy demotywowani błahością fabuły, poziomem trudności czy zadziwiającą pustką przemierzanych lokacji. Szkoda, bo potencjał tego świata – co pokazuje sumiennie rozwijany od paru części moduł multiplayer – jest ogromny. Pal licho, że te szumnie zapowiadane raidy to tak naprawdę króciutkie walki 4 vs. 1 i nic więcej. Gorzej, że to jeden z niewielu elementów, które znajdziecie w świecie gry poza czterema setkami dzikich stworzeń do złapania. Kierunek niby jest poprawny, ale czy to oznacza, że rewolucji w mechanice gry doczekamy się za, powiedzmy, cztery kolejne części?
Pokemon Sword jest dobrą grą, ale jednocześnie w wielu momentach wręcz prosi o zmiany. Być może te banalne walki to nie tylko sprawa poziomu trudności? Być może pora na generalny remont i przebudowę, które wprowadzą do serii odrobinę więcej taktyki niż „woda gasi ogień”? A być może – tak zupełnie zwyczajnie – pora na wprowadzenie do serii wyboru poziomów trudności?
Pokemony mają więcej lat niż niektórzy z naszych czytelników. I jestem pewny, że gdy przyjdzie mi rozstać się z tym niewdzięcznym padołem łez, to w kolejne Pokemony będą zagrywały się następne pokolenia (następne pokemolenia?). I choćbym miał się w grobie przewracać, twórcy nie zdecydują się na radykalne zmiany. Bo Pokemony to niezwykle bezpieczna inwestycja, która stale przynosi miliony.
A szkoda, bo nostalgia i melancholia to jedno, ale archaizm to już coś zupełnie innego i znacznie poważniejszego. Nawet jeśli ten archaizm jest podany tak pięknie i ładnie, jak zrobiono to w Pokemon Sword. Jeśli graliście w poprzednie Pokemony, to będziecie się bawić świetnie, będziecie łapać i trenować przez długie godziny. Ale w czasie gry będziecie też czuli, że wciąż nabieramy się na te same sztuczki. Być może pora na eksperymenty i odważne decyzje, bo te pokemony zdecydowanie za wolno ewoluują.
O AUTORZE
Pokemon Sword ukończyłem w 24 godziny. Ten wyjęty z mojego życia dzień wspominam miło, ale bez rewelacji. W swoim życiu grałem w rozmaite odsłony, m.in. Red/Blue, Yellow, Black, Platinum itd. Nie należę jednak do największych miłośników uroczych stworków – byłem zwyczajnie zbyt stary, aby załapać się na anime w telewizji. Nie zmienia to faktu, że co jakiś czas do tej serii wracam – trochę z ciekawości, a trochę z tęsknoty.
ZASTRZEŻENIE
Grę otrzymaliśmy nieodpłatnie od firmy ConQuest Entertainment, dystrybutora Nintendo na rynek polski.
Maciej Pawlikowski | GRYOnline.pl