Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 25 czerwca 2019, 18:00

Recenzja gry The Sinking City – Sherlock Holmes kontra mitologia Cthulhu - Strona 2

The Sinking City miało zabrać nasz umysł do granic szaleństwa wokół kultu Cthulhu, ale Wielkich Przedwiecznych pokonał tu chyba sam Sherlock Holmes. To przygodówka z syndromem „jeszcze jednej tury”.

Detektyw Cthulhu

Dominującą rolę prozaicznych spraw w The Sinking City chyba najbardziej zawdzięczamy wciągającej mechanice prowadzenia śledztw. Nie znajdziemy tu zagadek środowiskowych czy jakichś sekwencji QTE. Oprócz okazjonalnej walki i nurkowania trzon rozgrywki stanowi zbieranie dowodów i wskazówek w różnych lokacjach, czytanie notatek, przesłuchiwanie świadków i podejrzanych. Gra nie jest jakoś szczególnie trudna, ale praktycznie nigdy nie prowadzi nas za rękę. Mapa miasta Oakmont to nasze centrum dowodzenia – bez ułatwień w stylu pulsującej ikonki mówiącej, dokąd mamy się udać. Każdy następny krok musimy sobie wydedukować z zebranych informacji, a często najpierw domyślić się, gdzie w ogóle szukać pomocy: w policyjnej kronice, archiwach lokalnej gazety, a może w ratuszowym rejestrze?

Mechanika walki cierpi trochę przez irytujących przeciwników i powtarzalny schemat.

Podczas śledztw dokonujemy również wielu nieoczywistych wyborów. Czasem trzeba zadecydować, która z dwóch osób ma lepsze intencje, czasem, czy winnego rzeczywiście warto ukarać, a pod koniec gra serwuje nawet niezłego moralniaka, choć nadal tylko w małym wątku pobocznym. Autorom udało się sprawić, że konsekwencje niektórych wyborów rzeczywiście można później odczuć, i to gdy zdążymy już o jakiejś sprawie zapomnieć. Wszystko to powoduje, że śledztwa naprawdę wciągają, bez względu na fakt, że z czasem zauważamy ich bardzo podobny schemat.

Toporność bez topora

Przy tak zajmujących dochodzeniach trochę rozczarowuje walka. Charles Reed niby jest tylko prywatnym detektywem, ale nosi przy sobie arsenał, którym zawstydziłby niejednego bohatera serii Far Cry. Strzelba, automat, pistolety, łopata, granaty, koktajle Mołotowa czy pułapki to dość sporo jak na kilka stworów, z których trzeba oczyścić teren śledztwa. Dzięki temu jednak autorom udało się wpakować do gry potrójne drzewko rozwoju oraz crafting. Same starcia niestety nie sprawiają za wiele frajdy i walczy się głównie z konieczności. Animacje są drewniane, a przeciwnicy bardziej irytują, niż straszą – zwłaszcza jeden typ, który teleportuje się na boki zwykle wtedy, kiedy tylko do niego strzelimy?

Sporo wysiłku grafików poszło w opcjonalne kostiumy - w tonącym mieście trzeba wygląda szykownie!

Walka ogólnie wpisuje się w dość toporne wykonanie całości. Pod tym względem The Sinking City przypomina zeszłoroczne Call of Cthulhu i gry z poprzedniej generacji. Miasto składa się w sumie z niebrzydkich kamienic, a dzielnice różnią się trochę od siebie, jednak zasięg rysowania nie jest dalszy od rzutu kamieniem, a na każdym kroku razi niewielka liczba detali i bardzo słabe tekstury. Czasem to pomaga w kreowaniu ponurej atmosfery, czasem kłuje w oczy. Tonące miasto to także istny festiwal graficznego „kopiuj-wklej”. Każde mieszkanie, do którego można wejść, wygląda tak samo, a najbardziej rażą identyczne twarze i tak nielicznych NPC, z którymi przychodzi nam rozmawiać. Słuchamy przepowiedni lokalnej wróżki, a za chwilę ta sama kobieta jest recepcjonistką w szpitalu czy w redakcji gazety.

Widać tu nieco źle ustalone priorytety podczas prac nad grą, bo jak wytłumaczyć fakt, że nie starczyło czasu czy środków na stworzenie kilku różnych fizjonomii, że filmiki z mało satysfakcjonującymi zakończeniami trwają raptem kilka sekund, za to nasz bohater ma do dyspozycji całą szafę eleganckich ubrań do odblokowania podczas rozgrywki lub w ramach DLC. To trochę zmarnowany potencjał, zwłaszcza że wystrojony detektyw na ulicach zatęchłego, podtopionego miasta wygląda, jakby przybłąkał się tam z innej gry.

Reed był kiedyś nurkiem. Raz po raz będzie musiał wykorzystać tę umiejętność, by zbadać sprawę.

WIDZISZ TO, WATSONIE?

Studio Frogwares stworzyło od 2002 roku osiem produkcji z Sherlockiem Holmesem w roli głównej. Były to raczej średniaki, które w serwisie Metacritic zgarniały oceny w granicach 60–70 na 100. Zdarzały się jednak jeszcze gorsze wpadki. Gra Sherlock Holmes and the Mystery of Osborne House na DS-a została oceniona na 48/100. Z drugiej strony pecetowa wersja Sherlocka Holmesa: Crimes & Punishments z 2014 roku zasłużyła na aż 77/100. W The Sinking City znajdziemy małe nawiązanie do tego cyklu oraz kilka innych easter eggów.

Sherlock Holmes kontra Cthulhu

W The Sinking City przez cały czas czuć bardziej ducha Arthura Conana Doyle’a niż H. P. Lovecrafta. Być może autorom przeszkodził trochę brak licencji na markę Call of Cthulhu, być może tak miało być od początku. Ogólnie odniosłem wrażenie, że twórcy męczyli się z tymi wszystkimi nadnaturalnymi wątkami, z dotyczącymi ich dialogami, skrawkami informacji w dowodach, z wymyślaniem zakończeń, a dostawali skrzydeł, gdy tylko w grę wchodziła zwykła korupcja czy ludzka podłość.

Mimo że fabuła nie zapada w pamięć, nadrabiają to przeróżne pomniejsze sprawy, które potrafią zaciekawić, zaskoczyć, a nawet spowodować, że zaczynamy przejmować się losami jakiejś mało ważnej postaci. W The Sinking City mamy do czynienia z czymś pokroju syndromu „jeszcze jednej tury”, tyle że tutaj jest to „jeszcze jedna lokacja do odwiedzenia”, „jeszcze jedna rozmowa do przeprowadzenia” czy „jeszcze jedna poszlaka do sprawdzenia”. Gra wygląda topornie, ale wciąga. Potężny Cthulhu trochę się w tonącym mieście utopił. Sherlock Holmes czuje się tam za to jak ryba w wodzie.

O AUTORZE

The Sinking City ukończyłem w ciągu około 17 godzin, wykonując wszystkie misje fabularne i zaledwie kilka pobocznych z puli co najmniej kilkunastu innych. Grałem w zeszłoroczne Call of Cthulhu i uważam, że generalnie tamta pozycja była słabsza, ale lepiej oddawała klimat prozy Lovecrafta. The Sinking City ma za to fajniejszy gameplay i wciąga jako symulator prywatnego detektywa. Pomimo leciwej oprawy graficznej i dźwiękowej kilkanaście godzin z grą minęło mi całkiem przyjemnie.

ZASTRZEŻENIE

Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy bezpośrednio od firmy Wire Tap Media.

Dariusz Matusiak | GRYOnline.pl

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Którego autora horrorów cenisz bardziej?

68,1%
H.P. Lovecraft
31,9%
Stephen King
Zobacz inne ankiety