autor: Sebastian Purtak
Recenzja gry Kenshi – Mount and Blade dla fanów Gothica - Strona 3
Z jednej strony model rozgrywki, który powinien stanowić wzór i inspirację dla wszystkich, którzy chcą robić prawdziwe erpegowe piaskownice dla pojedynczego gracza. Z drugiej natomiast festiwal gliczy niczym z najgłębszych odmętów steamowego piekła.
Dużo nie zawsze znaczy dobrze
Założenie własnej osady to też zaledwie początek nowej przygody. Z czasem możemy posiadać tylu ludzi, że możliwe staje się przejmowanie miast, a nawet podbój całych krain. Co ważne, świat gry dynamicznie reaguje na nasze poczynania – ludzie wzięci w niewolę będą chcieli z niej uciec, a wrogie frakcje będą starały się odbić zajęte przez nas miasta. Z drugiej strony nic nie stoi na przeszkodzie, by odpuścić sobie wojaczkę i zająć się handlem czy pokojową rozbudową miasta, bo Kenshi oferuje również takie style zabawy.
Praktyczny brak optymalizacji czy komiczne, a czasem też frustrujące bugi to niestety kolejne oblicze Kenshi.
Może się więc wydawać, że produkcja Lo-Fi Games to sandbox idealny, stwarzający niemal nieskończone możliwości. Niestety, taki ogrom zawartości ma też negatywne skutki i są one w Kenshi bardzo uciążliwe. Pominę już uczucie początkowej dezorientacji czy fakt, że często musimy pokonywać niezwykle duże odległości, co zabiera odpowiednio dużo czasu. Problemem jest to, że w tej grze wszystko trwa niezwykle długo.
Bez względu na to, jaki styl rozgrywki wybierzemy, zanim posiądziemy choćby podstawowe umiejętności, miną długie godziny. Swoją pierwszą osadę założyłem mniej więcej po 15 godzinach zabawy, a myślę, że mógłbym poświęcić drugie tyle na poznawanie mapy i nie byłbym jeszcze w pełni gotowy, by gdzieś osiąść. Twórcy twierdzą, że chcieli w ten sposób zwiększyć realizm w grze, oddając poniekąd trudy prawdziwego życia.
Dla niektórych może to być zapewne zaleta, ja jednak, patrząc, jak moja postać przez 15 minut macha kilofem, żeby zarobić jakieś marne grosze, zwyczajnie się nudziłem. Rozumiem zamysł, ale Kenshi to jednak tylko gra, a takie ślamazarne tempo rozgrywki może od niej odrzucić, zwłaszcza że sporo czynności bywa mozolnych i powtarzalnych.
Jest to zresztą jeden z wielu czynników, które składają się na to, że próg wejścia jest w przypadku dzieła Lo-Fi Games naprawdę wysoki. Absolutnie nie wyobrażam sobie, że w Kenshi jest w stanie dobrze się bawić przypadkowy niedzielny gracz. To tytuł dla hardkorowców i nie chodzi mi bynajmniej o wyśrubowany poziom trudności. W tym ogromnym otwartym świecie sami musimy się odnaleźć, a gra w żadnym razie nam tego nie ułatwia.
Do tego dochodzi toporne sterowanie i nieczytelny interfejs, który jest przy tym po prostu brzydki. Wszystko to wygląda, jak wyjęte żywcem z 1995 roku, i nieraz odnosiłem wrażenie, że żeby coś zrobić, muszę z grą po prostu walczyć. Pod pewnymi względami doświadczenie to przypomina trochę jazdę ciężkim sprzętem budowlanym – jakaś wąska grupa społeczeństwa znajdzie w tym kupę frajdy, ale cała reszta, nawet jak to odpali, i tak nie będzie umiała ruszyć.
ZACZNIJMY JESZCZE RAZ
Ciekawostkę stanowi fakt, że na pewnym etapie wieloletniego powstawania Kenshi doszło do całkowitej przebudowy uniwersum gry. Zmianie uległa nie tylko mapa, ale też frakcje czy niektóre z mechanik. Co prawda część miast trafiła później na nową mapę, ale w społeczności Kenshi przyjął się termin Old World, który nostalgicznie odnosi się do świata, hmm… sprzed potopu.
Technologiczne seppuku
Prawdziwe problemy Kenshi dotyczą jednak kwestii technologicznych. Widać tu bowiem wyraźnie, że twórcom brakowało zarówno budżetu, jak i ludzi, a mimo to za wszelką cenę chcieli zrealizować swoje gigantyczne ambicje. W pewnym sensie im się udało – Kenshi jest większe i bardziej złożone niż wszystkie Skyrimy świata. Rzecz w tym, że autorzy pakowali do gry kolejne rozwiązania, nie szlifując tego, co już zdołali zrobić. W efekcie mamy te wszystkie złożone i zazębiające się mechaniki przeplatane całą masą frustrujących gliczy, które w najmniej odpowiedniej chwili potrafią wywalić nas do pulpitu.
Inną sprawą jest optymalizacja, a w zasadzie jej całkowity brak. Kenshi wygląda jak pierwszy Gothic, a miewa wymagania jak trzeci Wiedźmin. Nawet na silniejszym sprzęcie gra potrafi bez przyczyny zacząć klatkować. Jeśli macie słabsze kompy, to bardzo mi przykro, ale będziecie zmuszeni kombinować z ustawieniami i obniżać jakość grafiki. Niestety, nawet to może okazać się trudne, a czasem wręcz niemożliwe.
Pamiętam, jak postanowiłem uruchomić grę w niższej rozdzielczość i zabrało mi to dobre półtorej godziny. Ostatecznie okazało się, że muszę najpierw zmniejszyć rozdzielczość swojego pulpitu, następnie gry i na końcu uruchomić ją w specjalnym trybie, bo fullscreen się wywala… Przypominam – mamy 2018 rok.
Problem optymalizacji wiąże się, niestety, w nieprzyjemny sposób również z wysokim poziomem trudności zabawy. Jak już wspomniałem, na samym początku zabić może nas dosłownie wszystko, co oznacza bardzo częste wczytywanie gry. To natomiast trwa odpowiednio długo, przez co sporo czasu spędzamy na oglądaniu ekranu ładowania.
Podobnie sprawa wygląda z doczytywaniem nowych terenów w trakcie rozgrywki, gdy przemieszczamy się po mapie świata. Jeśli mamy jeden zespół bohaterów podróżujących razem, to da się to jeszcze przeżyć, gdyż doczytywanie nowych terenów nie jest aż tak uciążliwe. Gorzej, jeśli nasi ludzie są rozrzuceni po różnych miejscach mapy, bo gdy zaczniemy się między nimi przełączać, gra za każdym razem będzie musiała się wgrywać. Z tego powodu na słabszym sprzęcie praktycznie nie ma sensu operować oddalonymi od siebie zespołami.