Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Mutant Year Zero: Road to Eden Recenzja gry

Recenzja gry 10 grudnia 2018, 14:17

Recenzja gry Mutant Year Zero – XCOM, Original War i Fallout wchodzą do baru...

Roku 2018, co robisz? Przestań! My chcemy żyć, a Ty zasypujesz nas świetnymi tytułami na wiele godzin (oraz Falloutem 76). Jeszcze nie skończyliśmy Red Dead Redemption 2, a tu przyszła paczka z Mutant Year Zero od The Bearded Ladies...

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

Natura się obroni, mawiał kiedyś Andrzej Poniedzielski. Jeszcze parę lat temu wieszczono koniec takich gatunków jak RTS-y, izometryczne RPG czy gry taktyczne, ale – jak widać – one też się obroniły. Nie rządzą duszami jak niegdyś, niemniej potrafiły odnaleźć się we współczesności.

Graczy wydających na takie tytuły ciężko zarobione pieniądze nie brakuje, podobnie jak chętnych, którzy chcą to wykorzystać, zapełniając ową niszę. Jeśli na przykład tęskniliście za porządną grą w postapokaliptycznych klimatach z taktyczną walką, to Mutant Year Zero: Road to Eden jest właśnie dla Was. Premiera tej produkcji mogła umknąć Waszej uwadze, ale my jesteśmy tu po to, żeby pomóc Wam naprawić ten błąd.

Nawet oni wiedzą, jak skończy PKP

Kacze opowieści

PLUSY:
  1. klimat przygodowego science fiction z lat 80.;
  2. nastrojowa elektroniczna muzyka i udane udźwiękowienie;
  3. bardzo dobry model walki, inspirowany XCOM-em;
  4. niezła fabuła z przesłaniem;
  5. sympatyczni, zróżnicowani bohaterowie;
  6. ładne dwuwymiarowe przerywniki filmowe;
  7. świetne mapy i projekty lokacji;
  8. proste, ale przyjemne – i kluczowe! – elementy skradanki;
  9. wciąga, i to mocno.
MINUSY:
  1. drobne błędy techniczne;
  2. ubogie animacje w filmikach na silniku gry;
  3. nie zawsze czytelne wizualnie walki;
  4. czasem miesza w save’ach.

Mutant Year Zero to specyficzny mariaż gatunkowy. W tej postapokaliptycznej zupie oprócz taktycznej walki rodem z Enemy Unknown i uproszczonej skradanki znalazło się też miejsce na sporą dawkę RPG oraz szczyptę przygodówki i survivalu. A wszystko to wzbogacone gęstym klimatem i niezłą fabułą. Właśnie! Zdziwicie się, ale historia odgrywa tu naprawdę ważną rolę i w przeciwieństwie do BattleTecha czy XCOM-a nie jest tylko pretekstem do zabawy kolejnymi świetnymi mechanikami. To pewnie kwestia rodowodu, w końcu Road to Eden zostało oparte na papierowej grze fabularnej.

Scenarzyści chcą przy tym przekazać, jak mi się wydaje, właśnie to, że natura się obroni, a życie znajdzie sobie drogę. Ludzkość tradycyjnie skrewiła. Mocno, po falloutowsku, ale zanim spadły bomby, doprowadziliśmy do wyczerpania zasobów i katastrofy ekologicznej. Pojawiła się także tajemnicza i bardzo groźna zaraza. Atomówki były więc jedynie ostatnim rozdziałem w księdze zagłady. W trakcie gry okazuje się zresztą, że ludzkość nagrzeszyła jeszcze bardziej, ale to już zostawię Wam do odkrycia.

Akcja tytułu kręci się wokół Arki – powstałego na górze złomu miasta, stanowiącego przyczółek dla zbłąkanych dusz. Tylko nieliczni śmiałkowie zwani stalkerami (a jak inaczej mogliby się nazywać?) zapuszczają się dalej, poza bezpieczne terytorium. Większość z nich to zmutowane humanoidy. Niektórzy przypominają ludzi, inni – antropomorficzne zwierzęta. Główni bohaterowie to kąśliwy kaczor Dux i kreowany na drużynowego twardziela dzik Bormin. Obaj wykonują polecenia Ojczulka, czyli przywódcy Arki. Obu dżentelmenów poznajemy tuż przed tym, jak otrzymują nowe zadanie, które zmieni ich sposób postrzegania świata.

Muszą bowiem podążyć śladem kolegi po fachu, który zebrał sobie podobnych i wyruszył na poszukiwanie mitycznego Edenu – miejsca obiecanego. Więcej nie zdradzę, bo warto, byście odkryli to sami. Historia jest liniowa i nie ma tu żadnych wyborów moralnych (możemy za to dość swobodnie eksplorować lokacje dodatkowe – co najwyżej zbierzemy baty), ale to jedyna wada skryptu.

Ale astronomię to Wy szanujcie!

Recenzja gry Mutant Year Zero – XCOM, Original War i Fallout wchodzą do baru... - ilustracja #3

SZWEDZKIE KORZENIE

Gra powstała na bazie zasłużonego papierowego systemu RPG o nazwie Mutant, wydanego w latach 80. XX wieku w Szwecji. Jego twórcy przedstawili świat setki lat po katastrofie. Zamieszkiwały go roboty, mutanty i ludzie toczący walkę o przetrwanie. Na przestrzeni lat ukazywały się kolejne edycje i wersje, w tym jedna z nowszych: Mutant – Year Zero.

Brygada RR

Scenarzyści generalnie odrobili lekcje na piątkę. Fabuła nie jest wprawdzie odkrywcza, ale została bardzo sprawnie napisana, ma dobre zwroty akcji i od początku do końca wzbudza zainteresowanie. Mamy antagonistów, których kochamy nienawidzić, sympatycznych – na swój sposób – protagonistów i dobrze wykorzystane elementy postapokaliptycznej scenerii. Atmosfera może wprawdzie przyprawić o stan depresyjny, ale ponury klimat równoważą spore pokłady czarnego humoru.

Parostatkiem w piękny rejs

Popłynęliśmy...

Fajnie patrzeć, jak bohaterowie reagują na kolejne znajdowane artefakty – relikty naszej cywilizacji w stylu akumulatora, boomboxa czy Commodore’a 64. Przyjemnie się to wszystko śledzi, zwłaszcza że szybko odczuwamy więź z kierowanymi postaciami. To zresztą całkiem wdzięczna kompania przywodząca na myśl wykoślawioną wersję Brygady RR – w trakcie rozgrywki dołącza do nas jeszcze kilku mutantów, niektórzy bardziej człekokształtni, inni antropomorficzni. Zaczynają tworzyć zgraną paczkę, choć się do tego przed sobą nie przyznają. I jeśli gra odniesie jakikolwiek sukces, to raczej nie będzie to ich ostatnie spotkanie.

Całość – w połączeniu z brudnym, rdzawym stylem artystycznym skąpanych we mgle i ciemności lasów – daje wrażenie, jakbyśmy obcowali z jednym z tych mrocznych przygodowych filmów SF z lat 80. XX wieku. Niby na ekranie pojawiają się zabawne zwierzątka, ale nie pokazalibyście tego dzieciom. I nawet śliczne przerywniki filmowe w komiksowym stylu tego nie zmienią.

Szkoda, że scenki na silniku gry nie wypadają już tak dobrze ze względu na oszczędnie animowanych bohaterów. Ci po prostu stoją i rozmawiają. Na szczęście to mały zgrzyt, bo podczas walk i przemierzania lokacji wszystko wygląda znacznie lepiej. Zwłaszcza krajobrazy oraz projekty miejscówek, pełne złomu i reliktów zniszczonego świata. To naprawdę robi wrażenie. Dodajcie teraz do tego dobre udźwiękowienie. Aktorzy o chropowatych głosach w połączeniu z muzyką na syntezatorach sprawiają, że poczucie obcowania z filmem z lat 80. ubiegłego wieku nie opuszcza nas aż do końca rozgrywki.

- Ty dostaniesz kulkę, ty i ty. - A ja? - Ty też...

Recenzja gry Mutant Year Zero – XCOM, Original War i Fallout wchodzą do baru... - ilustracja #4

STALKER

Słowo stalker w znaczeniu używanym w twórczości o tematyce postapokaliptycznej pojawiło się najpierw w noweli Piknik na skraju drogi braci Strugackich. Tam określano w ten sposób ludzi, którzy nielegalnie eksplorowali tajemniczą strefę, szukając w niej artefaktów, prawdopodobnie pozostawionych na ziemi przez obcych. Później popularność temu terminowi zapewniła seria ukraińskich gier, luźno inspirowanych wspomnianą książką.

Darkwing Duck

Kaczki! U uu!

A skoro już jesteśmy przy rozgrywce, wypada podkreślić, że Mutant Year Zero bierze z XCOM-a to, co najlepsze, czyli walkę. Toczymy ją w turach, dysponując dwoma punktami akcji do wydania na postać. Możemy wykonać rozmaite działania – strzał, ruch, wykorzystać zdolności specjalne czy rzucić granatem. Ataki mają procentową szansę powodzenia, zależną od postaci, zasięgu broni i odblokowanych perków.

RADA

Program pozwala robić zapisy stanu gry nawet podczas walki, dzięki czemu możemy zabezpieczyć się przed jakimś bolesnym niepowodzeniem. Czasem tylko rozgrywka wczytuje się w turze już po dokonanym strzale, co bywa dość irytujące.

W trakcie walki – a najlepiej przed – szukamy dobrych stanowisk strzeleckich i odpowiednich osłon. Większość z nich może ulec zniszczeniu, co musimy brać pod uwagę, planując starcie. Umiejętne korzystanie z giwer, łączenie ich ze zdolnościami towarzyszy, warunkami otoczenia i dodatkowym ekwipunkiem przynosi mnóstwo radości. Oraz – oczywiście – stanowi jeden z warunków zwycięstwa.

Poza potyczkami wszystko odbywa się w czasie rzeczywistym. Wtedy gra zmienia się w przyjemną eksploracyjną skradankę. Przemierzamy lokacje, szukamy dodatkowych łupów, artefaktów, za które w specjalnym sklepie w Arce odblokowujemy bonusy, i oczywiście spotykamy przeciwników.

Kaczy snajper-hipster przygotowuje zasadzkę. Czytała Krystyna Czubówna.

Gra szybko uczy, że skradanie się stanowi najlepszą strategię przetrwania. Warto ukryć dwie z trzech postaci i puścić jedną na zwiad. Często trzeba zdejmować po cichu żołnierzy samotnie patrolujących teren i w ogóle brać przeciwników z zaskoczenia, w dobrze przygotowanej zasadzce. Przydają się w tym celu różne ogłuszające zdolności i cicha broń. Przyznam się, że taka deusexowa metoda osłabiania wroga sprawiała mi największą satysfakcję. Nie w każdej lokacji jest to łatwe, ale okazuje się niezbędne.

Nieprzyjaciel ma przewagę liczebną i w sile ognia. Wiele miejsc to praktycznie łamigłówki do rozwiązania – wymagają pomyślunku i odrobiny zręczności. Mechanizmy skradankowe są raczej proste i sprowadzają się do niezbędnego minimum. Chwilami pozwalają na rzeczy urągające realizmowi, ale zapewniają sporo radochy z poprawnego wykonania.

War Pigs

Istotną rolę odgrywa też prosty, ale intuicyjny element RPG, bez którego większość gier taktycznych nie może się obejść. Rozwijamy więc naszych bohaterów i wyposażamy ich w coraz lepszy ekwipunek. Nowa broń trafia się raczej rzadko, za to każde znalezisko cieszy i zazwyczaj poprawia zdolności bojowe drużyny. Oręż miewa specjalne właściwości, rozmaity zasięg – generalnie dwie, trzy dobre spluwy z odpowiednimi wzmocnieniami (zamontowanymi podczas pobytu w Arce) potrafią zmienić przebieg potyczki.

Wraz z rozwojem postaci dostajemy punkty, które wydajemy na umiejętności z drzewka – wydłużamy pasek życia i inne zdolności pasywne albo inwestujemy w moce poszerzające nasze możliwości taktyczne. To kolejny aspekt, który – choć prosty – stanowi element całkiem złożonej układanki, zmuszającej do nieustannego kombinowania, stwarzając mnóstwo opcji do przetestowania. Sprzyjają temu też wspomniane lokacje, w których zawsze jest przynajmniej kilka sposobów na udane wyeliminowanie wszystkich wrogów.

I Ty możesz mieć swoje Icewind Dale!

Recenzja gry Mutant Year Zero – XCOM, Original War i Fallout wchodzą do baru... - ilustracja #2

BRODATE DZIEWCZĘTA?

Dla studia The Bearded Ladies z Malmo Mutant Year Zero to debiut, jednak nie znaczy to, że grę przygotowali nowicjusze. Szwedzka firma jest typowym przykładem zespołu stworzonego przez weteranów, którzy z różnych powodów mieli dość pracy w dużych firmach. W ekipie znajdziemy między innymi Davida Skarina, Rasmusa Hansena i Marka Parkera, którzy przez kilka lat pracowali w IO Interactive, czy Ulfa Anderssona, współzałożyciela Overkill Software i byłego CCO w Starbreeze.

Przy okazji rozwoju postaci i ich osobowości warto się na chwilę zatrzymać i zastanowić nad naturą gry. Bo owszem, z mechanicznego punktu widzenia jest to bardziej zręcznościowy, mniejszy, ale dobrze wykonany kuzyn XCOM-a, w którym warstwę globalną zredukowano do minimum i zastąpiono płynną eksploracją świata.

Duchem jednak bliżej tej grze do Jagged Alliance (może nawet przebija ona pod tym względem nadchodzące Jagged Alliance: Rage, ale zobaczymy), gdzie każdy członek oddziału miał jakąś namiastkę osobowości i można go było polubić. Tyle że tym razem trafiliśmy do lekko komiksowej odmiany świata z Fallouta. Takiej z supermocami i gadającą kaczką. Swoją drogą animacje towarzyszące wydawaniu punktów zdolności są odrobinę... niepokojące.

Droga do Edenu

Nie ma takiego uciekania!

Mutant Year Zero okazało się bardzo udaną i wdzięczną grą. To świetna alternatywa dla tych, którzy uwielbiają wymagające sporo od gracza, taktyczne zmagania (umówmy się, Road to Eden do najłatwiejszych pozycji nie należy), a jednocześnie nie mają na zbyciu miliona godzin, by przejść XCOM-a albo załadować współczesny mod do Jagged Alliance 2.

Owszem, jest tu trochę błędów, ale to raczej drobnica. Najpoważniejsze, co mi się przydarzyło, to to, że raz po rozpoczęciu walki postać sama z siebie przeniosła się piętro niżej. Nic, czego nie naprawi wczytanie zapisu tuż sprzed potyczki. Poza tym i paroma innymi potknięciami gra nie sprawiała większych problemów technicznych. A to oznacza, że można cieszyć się naprawdę porządną produkcją.

Dzieło The Bearded Ladies należy do lżejszej kategorii wagowej niż wspomniani giganci wśród strategii, ale w niczym mu to nie ujmuje. Tytuł ten oferuje unikatowy klimat, ciekawą fabułę i mnóstwo opcji. To gra z charakterem, która piekielnie wciąga. A my brniemy coraz dalej i dalej, gonimy za widmem mitycznego Edenu. I nie przestajemy – aż do zakończenia.

O AUTORZE

Brakowało mi podobnej gry strategicznej. Takiej, która byłaby czymś więcej niż szeregiem bitew połączonych pretekstową fabułką. Mutant Year Zero wyróżnia się nawet na tle produkcji z dużo większym budżetem. I choć spędziłem z tym tytułem tylko piętnaście godzin (muszę pozaliczać lokacje poboczne), ląduje on na tej specjalnej półeczce przeznaczonej dla Original War, Jagged Alliance 2 i innych dzieł z charakterem, w których można się zżyć z dowodzonym oddziałem.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od agencji Evolve PR.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Obecnie jest szefem działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Grałeś/łaś już w Mutant Year Zero: Road to Eden?

Tak
33,7%
Nie
66,3%
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry Mutant Year Zero – XCOM, Original War i Fallout wchodzą do baru...
Recenzja gry Mutant Year Zero – XCOM, Original War i Fallout wchodzą do baru...

Recenzja gry

Roku 2018, co robisz? Przestań! My chcemy żyć, a Ty zasypujesz nas świetnymi tytułami na wiele godzin (oraz Falloutem 76). Jeszcze nie skończyliśmy Red Dead Redemption 2, a tu przyszła paczka z Mutant Year Zero od The Bearded Ladies...

Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne
Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne

Recenzja gry

Laysara: Summit Kingdom jest doskonałą pozycją dla graczy, którzy uwielbiają logistyczne przeszkody stające na drodze do budowy miasta idealnego. Polskie studio Quite OK Games zdecydowanie wie, co robi, oby tylko Early Access okazał się dla niego łaskawy.

Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Bardziej swojskiej strategii jeszcze długo nie będzie
Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Bardziej swojskiej strategii jeszcze długo nie będzie

Recenzja gry

Polski średniowieczny city builder Manor Lords ma potencjał, by okazać się jedną z najciekawszych gier tego roku. Jak jednak wygląda na początku swojej przygody z Early Accessem? I czy spełnia pokładane w nim nadzieje? Sprawdziłem.