Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 grudnia 2018, 15:00

autor: Szymon Liebert

Recenzja gry Just Cause 4 - zapraszamy do piaskownicy - Strona 2

Rico Rodriguez powraca, by wyzwolić kolejne państwo i obalić kolejny zbrodniczy reżim. Czas rozliczyć Avalanche Studios z przedpremierowych obietnic i sprawdzić, czy nowa gra uniknęła błędów poprzedniczki.

Grabki i szpadelki

Próba przytrzymania gracza na ziemi brzmi jak strzał w stopę, ale stoi za tym logika. Avalanche Studios poświęciło sporo wysiłku poprawieniu systemu walki oraz przeciwników. Te aspekty w Just Cause 3 stanowiły właściwie tło i w każdym możliwym momencie ignorowało się oponentów. Teraz częściej musimy walczyć, a wrogowie dysponują bardziej wyszukanym repertuarem zagrań.

Zarządzanie armią jest tylko formalnością.

Także arsenał gracza został poszerzony – każdy rodzaj broni ma teraz alternatywny, bardzo fajny tryb działania. I tak otrzymujemy broń snajperską, która potrafi wyrzucać rakiety, albo strzelbę z opcją strzelania rykoszetami odbijającymi się od ścian i podłogi. Dorzućcie do tego wyszukane zabawki pogodowe, jak działo wiatrowe, które radośnie podrywa obiekty do lotu, czy broń wypluwającą z siebie błyskawice.

Nawet najprostsze karabiny zostały lepiej wyważone, dzięki czemu strzelanie z nich nie jest frustrujące, a wręcz sprawia pewną satysfakcję. Zabrakło mi jedynie możliwości ulepszania technologii militarnej – chciałbym móc zbudować sobie strzelbę, która ma nielimitowany magazynek. I wystrzeliwuje rakiety. Z których wylatują mniejsze rakiety. Rakiety, którymi można sterować. Takie zabawy w „customizację” broni mogłyby kiedyś stać się ważnym elementem serii.

GDZIE SĄ MOJE BOMBY?

W grze nie ma znanych z „trójki” ładunków wybuchowych, które można było podczepiać i detonować zdalnie. Na szczęście namiastkę tej lubianej przez wielu broni da się uzyskać dzięki „wyrzutni min”, która działa na tej samej zasadzie. Broń tego typu możemy oczywiście znaleźć w losowych skrzyniach z uzbrojeniem albo odblokować w konkretnej misji i zrzucić ją sobie przy pomocy naszych pilotów.

Mimo że arsenał został rozbudowany, w centrum uwagi pozostaje linka z hakiem. Narzędzie to wciąż łączy prostotę użycia z ogromną funkcjonalnością. Just Cause 4 próbuje jednak pójść o krok dalej i wynieść linkę na poziom akademicki. Nie trzeba co prawda spędzać godzin przy tablicy, by obliczyć przeciążenia fizyczne, należy jednak regularnie zaglądać do menu ustawień. Chodzi o to, że możemy korzystać z kilku wariantów działania linki: silników, wciągarki oraz nowych balonów. Każdy z tych elementów da się dostosować na kilka sposobów, co daje mnóstwo kombinacji.

Na ekranie ustawiania „zaczepu” kreatywni gracze spędzą godziny.

Możemy podczepić baloniki do czołgu, ustawić je tak, by unosiły się na wysokości kilku metrów, dodać do tego silniki odrzutowe i stworzyć fruwającą machinę dużego kalibru. Wszystkie te nowości są świetne, ale mają pewną wadę: komplikują podstawową grę, bo generują nie zawsze właściwe efekty. Kiedy podczepimy silniki do wrogiego helikoptera, by „wytrącić go z równowagi”, ten potrafi zrobić kilkaset obrotów i po prostu ustabilizować lot. Takie przykre niespodzianki sprawiają, że w sytuacjach podbramkowych lepiej skorzystać z najprostszej formy linki, czyli przyciągnąć helikopter do pobliskiego budynku. Avalanche mogło przeznaczyć trochę więcej czasu na podłubanie w tym systemie.

Sam się pobaw

Oczywiście niedociągnięcia w technologii, jaką dysponuje Rico, od zawsze były wpisane w rozgrywkę – to w końcu szalony sandbox akcji, w którym porażki są często najzabawniejsze. W tym też upatruję siły Just Cause 4, bo nowa formuła gry pozwala na więcej radosnego „przetaczania” przez mapę sprzętu militarnego. Zamiast jednego samolotu do zrzucania posiłków, otrzymujemy kilku pilotów, więc w każdym momencie mamy dostęp do dziesiątków pojazdów bojowych czy broni. Bo musicie wiedzieć, że w tej grze da się prowadzić praktycznie każdy wehikuł – od rykszy, przez samoloty linii pasażerskich, aż po dźwigi budowlane (w moim odczuciu poprawiono też model kierowania pojazdami).

Zrzuty zaopatrzenia są teraz jeszcze ważniejszym elementem gry.

Na linii frontu armie prowadzą ze sobą nieustanną bitwę, ale to tylko element wizualny.

Ba, możemy sobie zrzucać nawet działa, miny, drony, kontenery czy obiekty, z których da się skonstruować skocznie. Łącząc to z nowymi możliwościami linki z hakiem, otrzymujemy zabójcze równanie: grę, w której da się spędzić więcej czasu na próbie zrobienia czegoś karkołomnego i skrajnie głupiego niż na samym zaliczaniu przygotowanych przez twórców misji. Eksperymentowanie z nowymi zabawkami prawie zawsze przynosi efekty komiczne, nawet jeśli autorom zdarza się troszkę przedobrzyć z siłą ich działania. Prosty silniczek zamontowany na pojeździe, w którym siedzimy, potrafi wprowadzić kamerę w tryb symulatora lotu do testowania wytrzymałości kosmonautów na przeciążenia.

Szkoda tylko, że ta swoboda nie do końca jest obecna we wspomnianych misjach – czy to głównych, czy pobocznych. Owszem, czasem da się zrealizować jakiś własny pomysł, np. przetransportować pojazd nie drogą lądową, jak sugeruje gra, a powietrzną, przy pomocy helikoptera. Wprawdzie takie próby często kończą się failem, związanym ze wspomnianym „rozklekotaniem” linki z hakiem, niemniej w innych przypadkach pozwalają pominąć część walki i czerpać satysfakcję ze zrobienia czegoś po swojemu. Niestety, przeważnie to gra narzuca nam konkretny pogląd na sprawę, który nierzadko nie ma żadnego sensu, nawet w kontekście innych misji. Na przykład: zamiast zapakować ratowanych więźniów na transporter, musimy wlec się z nimi przez bazę najeżoną obiektami, na których ci mogą się zablokować. Nie oczekuję, że gra pozwoli mi przejść każdą misję według własnego widzimisię. Chciałbym jednak, żeby nie zmuszała mnie do nielogicznych sytuacji i nie karała za próby zrobienia czegoś w bardziej sensowny sposób. Pod tym względem jest jeszcze w Just Cause sporo do poprawienia i na taki sandbox przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Mapa jest duża, ale przede wszystkim bardziej różnorodna.

GDZIE JEST ULEPSZANIE?

W poprzedniej odsłonie cyklu sporo czasu poświęcaliśmy ulepszaniu pojazdów, spadochronu czy wingsuita. Element ten został usunięty z gry, ale pojazdy mają nitro czy możliwość wykonania skoku wbudowane fabrycznie – konkretne modele posiadają konkretne umiejętności specjalne. Jeśli chodzi o poruszanie się w przestworzach, otrzymujemy kilka ulepszeń: np. możliwość szybszego przyciągania się linką czy hamowania w powietrzu.

Największym rozczarowaniem okazują się natomiast szeroko reklamowane efekty pogodowe. Przez kilka pierwszych godzin praktycznie w ogóle ich nie zaobserwowałem i miałem wrażenie, że deszcz czy burza częściej zdarzały się w Just Cause 3.

Czyszczenie mapy z wyzwań i pobocznych aktywności to robota na wiele godzin.

Ekipa filmowa chce zrobić z Rico nową gwiazdę kina akcji.

Gra miała zawierać symulację wiatru, który napędza ruchy Rico i pojazdów, ale otrzymaliśmy ledwie namiastkę tej mechaniki – zdarzają się po prostu miejsca, gdzie „trochę wieje” albo gdzie zainstalowano turbiny, dzięki którym możemy szybko wzbić się w powietrze. Tornado, burza z piorunami, zamieć śnieżna czy burza piaskowa są widoczne na mapie w tle, trochę w stylu The Legend of Zelda: Breath of the Wild, i rzeczywiście można się na nie natknąć. Przytrafia się to jednak niezwykle rzadko, bo ten element został mocno powiązany z operacjami głównymi i to dopiero w nich możemy przekonać się o sile złej pogody. Po zaliczeniu każdej z tychże operacji otrzymujemy możliwość wykorzystania danego żywiołu – będzie to zapewne niezły dodatek do sandbokosowego repertuaru gracza (moje grabki są tornadem!). Szkoda tylko, że motyw efektów pogodowych nie został wpleciony jakoś zgrabniej w trzon rozgrywki.

TWOIM ZDANIEM

Jaką grę Avalanche powinno zapowiedzieć w następnej kolejności?

Just Cause 5
11,7%
Mad Max 2
61,3%
Coś zupełnie nowego
27,1%
Zobacz inne ankiety