Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 23 maja 2003, 12:11

autor: Bolesław Wójtowicz

Vietcong - recenzja gry - Strona 2

Vietcong to taktyczna gra akcji stworzona przez firmę Illusion Softworks (autorów niezapomnianego Hidden & Dangerous i Mafii) oraz studio Pterodon. Jak sugeruje sam tytuł, akcja osadzona została podczas wojny w Wietnamie.

Na czym to ja...? A, tak, już wiem... Kiedy pojawiła się propozycja, bym dołączył do jednostki A-216 w Nui Pek, czyli w bezpośredniej bliskości nieprzyjaciela, zaledwie kilka mil od kambodżańskiej granicy, nie zastanawiałem się ani minuty. I tak oto latem 1967, prosto z helikoptera, przy dźwiękach gitary Jimmy’ego Hendrixa, trafiłem na wojnę... Po to, by tam, w tej przeklętej wietnamskiej dżungli, zostawić swoją młodość... I głupotę...

Na początku nie zapowiadało się najgorzej. Obóz wyglądał na dobrze ufortyfikowany i w pełni przygotowany do odparcia każdego nieprzyjacielskiego ataku. Głębokie transzeje dawały poczucie względnego bezpieczeństwa, a solidne stanowiska ogniowe umożliwiały prowadzenie ostrzału bez potrzeby wystawiania się. Zresztą, w późniejszym czasie, kilkakrotnie przekonałem się o ich wartości...

Na czele A-216 stał weteran z plaży Omaha i Korei, kapitan Samuel Rosenfield. Kiedy tylko stanąłem przed jego obliczem, wiedziałem, że to jeden z tych dowódców, których nigdy się nie zapomina. Kilka słów pośpiesznej rozmowy, rzut oka na niewielki bunkier stanowiący od teraz moją kwaterę, parę próbnych strzałów na strzelnicy i w drogę... Miałem towarzyszyć kapitanowi, wraz z sanitariuszem, w wycieczce do wioski wietnamskich górali z plemienia Diga... Jadąc jeepem mogłem zapoznać się z otoczeniem i oswoić z wrażeniem, że w każdych zaroślach może czaić się snajper z oddziału VC. Paskudne uczucie... Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że moje złe przeczucia były w pełni uzasadnione. W trakcie rozmowy z naczelnikiem, dostaliśmy się pod ostrzał snajpera. Na szczęście udało nam się tego strzelca, wraz z dwoma towarzyszami, szybko zlokalizować i wyeliminować z dalszej gry... Zresztą, pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła, to fakt, iż VC tak kiepsko strzelają i tak głupio zachowują... Nieco później, po części, musiałem zweryfikować ten niezbyt prawdziwy osąd... Boleśnie zresztą....

Wiecie co? Chyba będziemy musieli zmienić knajpę... Ten gość za ladą nas zupełnie olewa... To za każdym razem muszę ci bracie przypominać o obowiązkach?! Widzisz puste, to uzupełniasz... Proste...

Kiedy z kapitanem wróciliśmy do bazy, gdzie, nieskromnie muszę przyznać, doceniono mój udział w potyczce z wrogiem, znalazłem chwilę na odpoczynek... Byłem dumny ze swojej postawy... i wpisu do raportu podsumowującego wyprawę do wioski. Nieco później dowiedziałem się, że nawet gdybym dał ciała, to w raporcie także bym się znalazł. Po prostu, po zakończeniu każdej misji takie podsumowanie wydarzeń było dokonywane przez dowódcę... Ale chyba lepiej być wpisanym jako zasłużony w walce, niż tchórz, prawda?! Wypocząłem chwilkę, opisałem wrażenia z dnia w moim podręcznym dzienniczku i nadszedł czas, by wyruszyć w kolejną misję...

Chcielibyście, bym opowiedział wam o każdej z nich?! Nie przesadzajmy, ta knajpa jest co prawda czynna całą dobę, ale ja was nie będę aż tak zanudzał... Podczas pobytu w Nui Pek odbyłem około 20 misji, więc opowiedzenie o każdej z nich, choćby w dużym skrócie, zajęłoby nam masę czasu. A biorąc pod uwagę stosowane przez nas środki odżywcze, do końca mojego gadania nikt z nas zapewne nie stałby już przy barze o własnych siłach...

Dobra, panie barman, lej, a ja wam opowiem, jak wyruszyłem na patrol w poszukiwaniu ukrywających się w górskich kanionach żołnierzy VC. Było to tak...