Recenzja gry Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana – karty na stół - Strona 3
Wraz z aktualizacją do wersji Homecoming oczekiwany Gwint wyszedł z bety. Czas osądzić, jak studio CD Projekt Red poradziło sobie z nowym dla siebie gatunkiem i czy ich dzieło jest w stanie podjąć równą walkę z konkurencją.
As w rękawie
Brak kampanii nie oznacza jednak, że gra jest pusta. Na razie Gwint oferuje dość typowe warianty zabawy – grę rankingową, potyczkę, trening z komputerem i arenę, na którą wchodzimy za 150 sztuk złota (growa waluta odblokowywana za wykonywanie zadań). Tam składamy talię z losowych kart i stajemy do walki z kolejnymi przeciwnikami. Za każde zwycięstwo – aż do dziewiątego – rośnie pula nagród. Wszystkie te warianty zrealizowano porządnie, cieszą tak, jak powinny, i zachęcają do kontynuowania przygody. Jest jednak coś jeszcze...
Ktoś w CD Projekcie RED musiał znać się na rzeczy i wiedział, jak przykuć graczy do ekranów. Jest w Gwincie coś, co działa jak czysta heroina. Uzależnia i wciąga, sprawiając, że poświęcamy grze długie godziny. Imię tego diabła i kusiciela brzmi: system progresji. Coś, na co narzekano w wersji przed łatką, tutaj zmienia się w narkotyk.
Zwłaszcza na początku jesteśmy nagradzani za wszystko. WSZYSTKO. Za zwycięstwa. Za odpowiednie zagrywki. Za gratulacje od gracza. Za otwarcie odpowiedniej liczby beczek z kartami. Nie tylko otrzymujemy złoto za wypełnianie codziennych misji, za odblokowywanie kolejnych osiągnięć dostajemy też punkty zwycięstw, za te zaś odblokowujemy drzewka rozwoju z rozmaitymi nagrodami.
Czeka tam na nas złoto, beczki, fragmenty kart, pył wykorzystywany jako ozdoba, awatarki, których inaczej byśmy nie dostali, oraz fragmenty historii poszczególnych frakcji. Dzięki temu dość szybko można zdobyć fajne karty i złożyć przynajmniej jedną, dwie sensowne talie. Drzewek jest ponad dwadzieścia. A kart, które dzięki temu zdobędziemy – zdecydowanie, zdecydowanie więcej. Oczywiście w którymś momencie rozpęd wyhamowuje, ale tempo odblokowywania nowości wciąż jest szybsze niż w becie.
Dodatkowy smaczek stanowi porządne udźwiękowienie, z głosami postaci i muzyką mocno inspirowaną trzecim Wiedźminem. Ci gracze, którzy nie potrafią wrócić do rzeczywistości po wycieczce z Geraltem, znów poczują się jak w domu. Reszta pewnie nacieszy się chwilę tymi ozdobnikami i wróci do playlisty z YouTube’a.
Sztos
Gwint wymaga jeszcze trochę pracy i miłości ze strony twórców. Brakuje sensownych scenariuszy do rozgrywania w pojedynkę. Kosmetyka chwilami uwiera, ale... To tak naprawdę kwestia drugorzędna i podejrzewam, że spora część tych bolączek zniknie z czasem. Już teraz blakną przy podstawowym fakcie. W Gwinta po prostu szalenie przyjemnie się gra. Łatwo można zapaść na syndrom jeszcze jednej partyjki, a radochę potęgują kolejne bonusy, istne perpetuum mobile w systemie nagradzania.
Zwycięstwa przynoszą satysfakcję, a kiedy we właściwym momencie zagramy potężną kartę – najlepiej ze znaną postacią – czujemy się jak bogowie wojny. Mamy sporo jednostek i strategii do wyboru, a przy tym musimy przejść na inny sposób myślenia niż w konkurencyjnych tytułach. Gwint wyróżnia się nawet na tle tych produkcji, które bawiły się konfiguracją i podziałem stołu, jak np. TES Legends. Gra zapewnia może nie rewolucyjne, ale dość unikatowe doświadczenie fanom znudzonym ciągle takimi samymi karciankami.
Pozostaje ostatnie pytanie. Czy Gwint będzie w stanie nawiązać rywalizację z władcą komputerowych karcianek, królem w stroju błazna, czyli Hearthstonem? Zupełnie szczerze? Raczej nie, a na pewno jeszcze nie teraz. Polacy stworzyli solidne podstawy, ale jeszcze nie wiadomo, jak je wykorzystają.
Muszą dopracować kilka elementów swego dzieła i zadbać o więcej opcjonalnej zawartości. Za Gwintem stoi też charakterna marka. Jeszcze nie tak powszechna wśród graczy jak WarCraft, ale doceniana ze względu na dojrzałość i egzotyczny dla mieszkańców Zachodu klimat. To może w przyszłości zaprocentować. Poczekamy, zobaczymy. A w międzyczasie – karty na stół! Bo jest o co grać.
O AUTORZE
Z Gwintem spędziłem kilkadziesiąt godzin. Około ośmiu czy dziesięciu w becie, a resztę z Homecoming. I jestem pod wrażeniem pracy, jaką w przeobrażenie tej gry włożono. Tak, ma ona swoje bolączki. Tak, brakuje kampanii. Ale nawet bez niej wciąga. W karcianki papierowe i wirtualne w życiu grałem naprawdę dużo i nie tak łatwo mnie czymś zainteresować czy zaskoczyć. Gwintowi natomiast się to udało. Trzymam kciuki za dalszy rozwój tej produkcji. Żeby podbić serca graczy, będzie ona wymagać częstych aktualizacji i nowej treści, ale skoro „Redzi” zdecydowali się na wejście w ten segment rynku, to chyba wiedzieli, co robią.
ZASTRZEŻENIE
Gra Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana jest dostępna za darmo na platformie GOG.com.
Hubert Sosnowski | GRYOnline.pl