Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 kwietnia 2003, 11:15

autor: Marcin Cisowski

Metal Gear Solid 2: Substance - recenzja gry - Strona 2

Metal Gear Solid 2: Substance to specjalna, rozszerzona edycja gry Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty stworzona z myślą o komputerach PC oraz konsolach PS2 i Xbox.

KONSTRUKCJA GRY, REŻYSERIA

Mówiąc o budowie, o pomyśle i realizacji tej gry musimy od razu przywołać nazwisko pana Hideo Kojimy. Pan Kojima – pomysłodawca i twórca serii - urósł w moich oczach do miana pierwszoligowego reżysera filmów akcji. Ten człowiek powinien realizować wysoko budżetowe filmy dla największych wytwórni filmowych. Ma niesamowite wręcz wyczucie dramaturgii, prowadzi akcję wartko, sprawnie, bez przestojów, wie kiedy trzeba uderzyć mocniej, kiedy powiedzieć stop, kiedy należy się nam chwila odpoczynku, kiedy trzeba wprowadzić pierwiastek humorystyczny. Jednym słowem – właściwy człowiek na właściwym miejscu. Do tej chwili nie mogę wyjść z podziwu dla tego co zrobił z tą opowieścią. Jaką ten facet musi mieć głowę, że wprowadził tak dużą ilość wątków, postaci, odniesień do poprzednich części cyklu i się w tym wszystkim nie pogubił. Więcej – żaden z wątków nie wydaje się wrzucony na siłę, każdy jest przemyślany i logiczny. Wiem, że powinienem podać przykłady, ale nie zrobię tego dla dobra czytających, a nie posiadających jeszcze własnego egzemplarza MGS2:S. Ciekawie przedstawia się budowa gry. Jak już wspomniałem wcześniej wydarzenia na statku są tylko wstępem do tego, co będzie się działo na Big Shell. Wstępem efektownym i mającym swoje głębokie uzasadnienie. Pan Hideo Kojima (moim skromnym zdaniem) od samego początku chciał wprowadzić nową postać, miał na nią pomysł, dzięki niej możliwe było jeszcze większe skomplikowanie opowiadanej historii. Nie mógł tego jednak zrobić od razu, gdyż byłby to zbyt duży szok dla fanów – uznaliby, że to już nie ten sam MGS, że to tylko jego namiastka. I trudno się z tym nie zgodzić, gdyż klimat w głównej opowieści kompletnie różni się od tego z rozdziału na statku. Wstęp rozgrywa się w nocy, pada deszcz, barwy są chłodne, pomieszczenia niezbyt oświetlone – zupełnie, jak w poprzedniej części cyklu. Właściwa historia, którą chciał przekazać nam pan Kojima to już piękny dzień – na platformę docieramy o wschodzie słońca, natomiast im bliżej finału, tym bardziej chowa się ono za horyzont. Trochę to poetyckie sformułowanie, ale i takie widoki oglądamy. Słowem barwy ciepłe, żywe, nawet w wydawać by się mogło hermetycznych pomieszczeniach. To ogromna różnica w stosunku do tego, do czego przyzwyczaiła nas poprzednia odsłona. Z czasem jednak przyzwyczajamy się do takiego środowiska i zupełnie nam to nie przeszkadza. Na początku nie byłem jednak takim optymistą. Już na starcie ogarnęła mnie wątpliwość, kiedy przyjrzałem się mapie Big Shell. Pomyślałem, że na tak małym obszarze zabawa będzie albo krótka, albo nużąca ze względu na przypuszczalną monotonię. Jednak tak się na szczęście dla nas wszystkich nie stało. I to też świadczy o klasie głównego pomysłodawcy i reżysera w jednej osobie. Może to niezbyt trafne skojarzenie, ale MGS2 ma w sobie także coś z teatru: duże nagromadzenie wyrazistych postaci oraz mała ilość i różnorodność lokacji w których rozgrywa się akcja. Tym niemniej wydarzenia toczą się w zastraszającym tempie – co chwilę poznajemy nowe szczegóły, co chwilę na arenę wkracza kolejna persona mająca coś do powiedzenia, co chwilę w końcu dowiadujemy się zaskakujących informacji z przeszłości naszej i innych.