Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 21 marca 2018, 15:20

Recenzja gry Yakuza 6 – obnażamy mroczne kulisy brutalnego świata japońskiej mafii - Strona 5

Kazuma Kiryu po raz ostatni zaprasza na interaktywną wycieczkę po współczesnej Japonii. W programie: intrygi, zdrady, wzruszenia, długie cut-scenki, fenomenalnie wyglądające walki, najróżniejszej maści minigry i szczypta archaizmu.

Interaktywny przewodnik po Japonii

Jak wspomniałem na samym początku tekstu, Yakuza 6 hula na zupełnie nowym silniku graficznym. W efekcie mamy do czynienia ze zdecydowanie najładniejszą odsłoną cyklu. Nie obyło się jednak bez pewnych wtop technicznych. Silnik miewa dość częste problemy z utrzymaniem stałej liczby klatek na sekundę – co ciekawe, związane z tym rwanie ekranu podczas obracania kamery znacznie częściej odczuwałem wewnątrz budynków niż na dużo bogatszych w szczegóły otwartych przestrzeniach.

W grze znajdziemy pełną automatową wersję Virtua Fightera 5.

Nieciekawie przedstawiają się też niektóre modele postaci – o ile bohaterowie istotni dla fabuły powalają liczbą detali, tak już regularni gangsterzy czy przechodnie wypadają o wiele gorzej. Tym ostatnim często zdarza się też bezpardonowo znikać na naszych oczach, gdy odpala się jakaś cut-scenka czy walka, a do tego mają tendencję do sztucznie wyglądającego zawracania, gdy zanadto się do nas zbliżą.

Zalety na szczęście dominują nad wadami. Przede wszystkim nie sposób nie rozpływać się w zachwytach nad prezentacją lokacji. Seria od zawsze charakteryzowała się bezkonkurencyjnym odzwierciedleniem japońskich miast, ale tutaj Sega przeszła samą siebie. Z każdej strony świecące neonami, wykorzystujące każdą możliwą przestrzeń na reklamy (w dużej mierze rzeczywistych firm oraz marek!) i pełne tłumów ludzi Kamurocho wygląda jak żywcem przeniesione z rzeczywistego świata i aż trudno uwierzyć, że miejsce to nie jest bezpośrednim odwzorowaniem prawdziwego fragmentu Tokio, a jedynie zostało mocno zainspirowane dzielnicą Kabukicho.

Główny wątek jest dość poważny, za to w zadaniach pobocznych dzieją się rzeczy... dziwne.

Nie mniej imponująco wypada Onomichi, znacznie spokojniejsze miasto w prefekturze Hiroszimy, umiejscowione pomiędzy morzem wewnętrznym a górami. Bliżej wody przeciskamy się przez wąskie uliczki pomiędzy niewielkimi budynkami, by kawałek dalej wspinać się na wzgórza obok malowniczej świątyni czy niewielkiego cmentarza. Gra perfekcyjnie zdołała uchwycić obie strony specyficznego japońskiego klimatu – tę nowoczesną oraz tradycyjną.

Złego słowa nie mogę także powiedzieć o tym, jak wyglądają starcia, zwłaszcza animacje odpalane przy najpotężniejszych atakach oraz w trakcie potyczek z bossami. Brutalne i szczegółowo pokazane uderzenia w twarz wielokrotnie wzbudzały we mnie współczucie dla przeciwników, a choreografia pojedynków z elitarnymi oponentami nie ustępuje niczym najlepszym filmom o sztukach walki.

Wiemy, że robi się bardzo poważnie i nasz przeciwnik ma spory problem, gdy Kiryu pokazuje tatuaż.

Pieśń, która nie porwie każdego

Jak na pierwszą odsłonę cyklu tworzoną na kolejną generację sprzętu Yakuza 6 jest tytułem dość konserwatywnym. Nie wprowadza żadnych rewolucyjnych zmian do sagi, opierając się na sprawdzonych założeniach i decydując jedynie na pomniejsze modyfikacje. Jedna z nich, związana z uproszczeniem systemu walki, okazała się mocno chybiona, ale na szczęście pozostałe elementy gry są tak solidne, że skutecznie rekompensują tę wadę.

Większość bohaterów poprzednich odsłon w Yakuzie 6 została zepchnięta na dalszy plan, ustępując miejsca nowym postaciom.

Osobiście bawiłem się przy tym tytule znakomicie, od początku do końca chłonąc z zainteresowaniem świetną historię i unikatowy japoński klimat. Spędziłem także wiele przyjemnych godzin z poszczególnymi minigrami. Nawet wspomniane walki przez jakiś czas sprawiały mi radość, dopiero potem ujawniając swoją nużącą naturę.

Nie mam jednak wątpliwości, że tytuł ten nie porwie każdego. By w pełni docenić finalny rozdział historii Kazumy Kiryu, należy zaakceptować pewne archaiczne rozwiązania i to, że produkcja ta wiele rzeczy robi inaczej niż konkurencja. Nie obędzie się także bez otwartości w stosunku do odmiennej kultury i specyficznego japońskiego humoru, który o ile w głównych wątkach jest zbalansowany, tak już w zadaniach pobocznych potrafi dominować – w przypadku wielu osób właśnie to może okazać się przeszkodą nie do pokonania. Jeśli jednak pozwolimy się produkcji Segi porwać, czekają nas dziesiątki godzin dobrej zabawy i mocnej opowieści.

O AUTORZE

Yakuza 6 była moim trzecim spotkaniem z tym cyklem. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim przy okazji części czwartej, która z miejsca mnie w sobie rozkochała i przyciągnęła na wiele godzin. Mam na koncie także kilka godzin z „piątką”, której jeszcze nie skończyłem. Szóstej odsłonie serii poświeciłem czterdzieści jeden godzin, zaliczając główny wątek oraz jakieś 4/5 aktywności i zadań pobocznych. Planuję zresztą jeszcze do niej wrócić i poprawić ten rezultat.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Yakuza 6: The Song of Life otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego wydawcy, firmy Cenega.

Michał Grygorcewicz | GRYOnline.pl

Michał Grygorcewicz

Michał Grygorcewicz

W GRYOnline.pl najpierw był współpracownikiem, zaś w 2023 roku został szefem działu Produktów Płatnych. Tworzy artykuły o grach od ponad dwudziestu lat. Zaczynał od amatorskich serwisów internetowych, które sam sobie kodował w HTML-u, potem trafiał do coraz większych portali. Z wykształcenia inżynier informatyk, ale zawsze bardziej go ciągnęło do pisania niż programowania i to z tym pierwszym postanowił związać swoją przyszłość. W grach przede wszystkim szuka opowieści, emocji i immersji, jakich nie jest w stanie dać inne medium – stąd wśród jego ulubionych tytułów dominują produkcje stawiające na narrację. Uważa, że NieR: Automata to najlepsza gra, jaka kiedykolwiek powstała.

więcej