Recenzja gry Shadow of the Colossus – odtrutka na sandboxy - Strona 2
Shadow of the Colossus to wzorowy remake. Poprawia te elementy, które zestarzały się w oryginale, jak sterowanie i oprawa wizualna, nie tykając przy tym tego, co ponadczasowe – czyli struktury rozgrywki, fabuły i stylu artystycznego.
Cień olbrzyma
Choć droga stanowi bardzo istotny element doświadczenia, jakim jest Shadow of the Colossus, równie istotny okazuje się jej cel. Dotarcie do zazwyczaj ukrytych w naturalnie uformowanych arenach kolosów inicjuje walkę, w której wprawdzie nasza zręczność również jest ważna, ale znacznie ważniejsza wydaje się obserwacja celu, znajdowanie jego słabych punktów i wymyślenie sposobu na pokonanie giganta.
Każdy olbrzym to w pełni unikatowa zagadka do rozwiązania. Najmniejsze mają raptem kilka metrów wysokości, najpotężniejsze ledwo potrafimy objąć wzrokiem. Z większością walczymy na ziemi, ale zdarzają się przeciwnicy latający bądź pływający. Naszym celem jest wdrapanie się na olbrzyma i kilkakrotne dźgnięcie go mieczem w słaby punkt, zazwyczaj ulokowany na głowie (choć i od tego bywają wyjątki). By jednak dostać się do kolosa, musimy najpierw stworzyć sobie dogodne do tego warunki – czasem wystarczy sprowokowanie giganta do ataku, zazwyczaj jednak wiąże się to z poszukiwaniami bardziej kreatywnych patentów.
Tak jak zazwyczaj tryb fotograficzny kompletnie mnie nie interesuje, tak w SotC z przyjemnością tworzyłem sobie fotografie najładniejszych krajobrazów.
PS4 vs PS4 PRO
Posiadacze „zwykłego” PlayStation 4 mogą cieszyć się grą w rozdzielczości 1080p przy płynnych trzydziestu klatkach na sekundę. Ta ostatnia wartość jest szczególnie godna podkreślenia, jeśli przypomni się, jak potrafiła zwalniać oryginalna wersja na PS2. W przypadku PS4 Pro do wyboru są dwa warianty zabawy – rozdzielczość 4K i 30 klatek na sekundę lub rozdzielczość 1080p przy 60 klatkach.
Owo kombinowanie oraz będąca jego kulminacją wspinaczka po ciele giganta stanowią najbardziej atrakcyjną część rozgrywki. Odnalezienie odpowiedniej strategii nie jest szczególnie trudne i wykazując się cierpliwością, w końcu wpadamy na właściwe rozwiązanie (bądź podpowiada nam je Dormin, jeśli zabiera nam to zbyt wiele czasu), ale za to sprawia mnóstwo satysfakcji – podobnie jak utrzymywanie się na ciele wierzgającego i desperacko próbującego zrzucić nas z siebie kolosa.
Wander potrafi skutecznie trzymać się sierści czy wystających elementów ciała giganta, ale zużywa to jego staminę – jeśli ta się wyczerpie, bohater puszcza się i spada, stąd należy wykorzystywać każdy moment, gdy kolos się uspokaja, na choćby niewielką regenerację sił. Pojedynki przypominają najlepsze walki z bossami z gier akcji – tyle że tutaj stanowią danie główne, nie zaś finał okupiony ścieraniem się z armiami mięsa armatniego.