Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 15 listopada 2017, 15:00

autor: Filip Grabski

Recenzja gry South Park: Phone Destroyer – zniszczenia umiarkowane - Strona 2

Serial South Park niedawno bezlitośnie wyśmiewał komórkowe gry typu freemium. Teraz słynna marka posiada w swoich zbiorach świeżutki, mobilny i darmowy tytuł, który musi zmierzyć się z rynkową rzeczywistością i oczekiwaniami fanów.

Się gra, się ma!

Mechanika zabawy została mocno zainspirowana (by nie powiedzieć „skopiowana”) tym, co znamy z gry Clash Royale. Podczas starcia dysponujemy talią 10 kart – są w niej bohaterowie o różnym stylu walki, ataki obszarowe oraz siły pomocnicze w rodzaju stada szczurów, które ma mało zdrowia, ale zawiera 5 osobnych jednostek atakujących chmarą. Rzucanie kolejnych kart uzależnione jest od powoli rosnącego paska energii – maksymalnie można mieć 10 punktów tejże, a karty kosztują od 2 do 5 punktów. Trzeba więc mądrze korzystać z zasobów i nie wykładać wycenionego na 4 punkty czaru „błyskawica”, jeśli nie jest on w stanie zabić jednego bohatera wartego tylko 2 punkty.

Cała taktyka starcia opiera się na poznawaniu mocnych i słabych stron wszystkich postaci. Przykładowo – wszelkie wcielenia Cartmana to tanki, powolne, z dużą ilością HP, ale zadające stosunkowo mało obrażeń. Taki Ike zaś to asasyn – bardzo szybki, siejący zniszczenie, ale umierający po otrzymaniu dwóch ciosów. Wszyscy bohaterowie nadają się do czegoś (atakowanie tylko szefa stojącego po drugiej stronie pola, ataki obszarowe, osłabianie mocy przeciwników etc.) i wielu z nich posiada moc specjalną, którą da się aktywować kilka razy podczas starcia. Przebijanie się przez kolejne epizody (po 5 walk każdy, ale można je powtarzać celem zdobycia lepszych nagród) sprawia frajdę – byłem zainteresowany, jaka kolejna kreatura (czyli przebrany chłopiec) pojawi się w roli końcowego bossa. Fani serialu na pewno będą zadowoleni.

Nikt natomiast nie będzie zadowolony z kilku rzeczy, które Phone Destroyer traktuje jako niezbędne elementy zabawy. Żeby w ogóle zacząć, trzeba połączyć się z internetem – nie ma grania offline (przy okazji: niecałe 50 MB pobierane ze sklepu Google Play szybko przeradza się w ponad 450 MB pamięci urządzenia). Sama gra z kolei teoretycznie posiada dwa tryby – kampanię i PvP, ale w złośliwy sposób wymusza korzystanie z PvP także podczas poznawania historii dla jednego gracza.

Co kilka pojedynków pojawia się wymóg rozegrania jednego, trzech, siedmiu meczów PvP pod rząd, by móc rozwinąć akcję. Bardzo słaba zagrywka, szczególnie w kontekście mikrotransakcji (ale o tym za chwilkę). Największym grzechem trybu online jest jednak zupełny brak możliwości zabawy ze znajomymi. Gra zawsze losuje przeciwnika i nawet fajna opcja założenia drużyny, w której mamy okazję komunikować się i wymieniać kartami, nie pozwala oddać się rozrywce z przyjaciółmi. Krecha jak stąd do Kolorado.

Płać i płacz?

No i dochodzimy do najważniejszego elementu dla wielu graczy – okrutnego pay-to-win. W odcinku serialu zatytułowanym Freemium Isn’t Free wyśmiana została koncepcja tworzenia „darmowych” gier na komórki, bo każda z nich opiera się na tym samym schemacie: każe graczowi wykonywać proste czynności, chwali go, wprowadza fikcyjną walutę i zmusza do kupowania jej za prawdziwe pieniądze. Spłucz i powtórz. Phone Destroyer na szczęście posiada mnóstwo zawartości darmowej (odnawialne pakiety kart, nagrody za pojedynki, kasa za uzyskane osiągnięcia), dzięki którym można sobie radzić, ale ma to mniejsze znaczenie podczas pojedynków online.

Gra zawsze losuje przeciwnika na podobnym poziomie, jednak wystarczy, by ten ktoś za prawdziwe pieniądze ulepszył sobie kilka kart i jeśli tylko różnica leveli nie jest większa niż jeden, to taki oponent ma łatwiej. A że PvP stanowi integralną część zabawy, można utknąć w kampanii na długie godziny, nie będąc w stanie pokonać wymaganej liczby graczy. Co prawda nic nie jest zablokowane permanentnie i nie wymaga używania realnej waluty, niemniej tytuł zyskałby na odseparowaniu trybu kampanii i online. Wówczas każdy grałby tak, jak mu się podoba. Wspomnę jeszcze o doniesieniach z różnych zakątków internetu, jakoby Phone Destroyer pozwalał na zabawę oszustom potrafiącym spamować kartami bez uwzględnienia paska mocy.

Epilog

South Park: Phone Destroyer działa dobrze i płynnie na telefonie HTC Desire 530 z Androidem 6, ale zdarzyło mu się wyjść do pulpitu w losowych momentach, choć na szczęście nigdy podczas walki. Trafiłem też na zerwane połączenie w trakcie pojedynku PvP, które zaowocowało natychmiastową przegraną i zawieszeniem – pomogło wymuszenie zamknięcia aplikacji.

Mobilny South Park robi dobre wrażenie, jednak cierpi z powodu złych decyzji gameplayowych. Tryb online nie powinien być w żaden sposób połączony z kampanią dla jednego gracza (poza zdobywaniem kart w toku kampanii i odblokowywaniem ich do walk w sieci) i już efekt byłby dużo lepszy. Widać, że gra ma potencjał i opcji rozwoju jest mnóstwo. Chciałbym, aby twórcy to wykorzystali i dopracowali swoje dzieło na tyle, na ile jest to możliwe. Ja w Phone Destroyera na pewno jeszcze trochę pogram, ale z racji zerowego zainteresowania pojedynkami PvP pewnie w końcu zrezygnuję. Jeśli jesteście nastawieni na kopanie tyłków innym graczom, spokojnie możecie do końcowej oceny dodać przynajmniej jeden punkt.

O AUTORZE

Z mobilnym South Parkiem spędziłem kilka godzin, a z animowanym South Parkiem spędziłem kilkanaście lat. Jeśli tylko mogę, unikam grania online, rywalizacja z innymi graczami w ogóle mnie nie interesuje. Single player ponad wszystko! Jestem fanem serialu, duże gry RPG wykorzystujące tę markę (Kijek Prawdy i The Fractured But Whole) uważam za jedne z najciekawszych i najbardziej satysfakcjonujących produkcji ostatnich lat, zaś Phone Destroyer jest prawdopodobnie i najbardziej złożonym tytułem mobilnym, z jakim miałem do czynienia.

ZASTRZEŻENIE

Grając w darmową pozycję South Park: Phone Destroyer, nie wydaliśmy ani złotówki.

Filip Grabski | GRYOnline.pl

Filip Grabski

Filip Grabski

Z GRYOnline.pl współpracuje od marca 2008 roku. Zaczynał od pisania newsów, potem przeszedł do publicystyki i przy okazji tworzył treści dla serwisu Gameplay.pl. Obecnie przede wszystkim projektuje grafiki widoczne na stronie głównej (i nie tylko) oraz opiekuje się ciekawostkami filmowymi dla Filmomaniaka. Od 1994 roku z pełną świadomością zaczął użytkować pecety, czemu pozostaje wierny do dzisiaj. Prywatnie ojciec, mąż, podcaster (od 8 lat współtworzy Podcast Hammerzeit) i miłośnik konsumowania popkultury, zarówno tej wizualnej (na dobry film i serial zawsze znajdzie czas), jak i dźwiękowej (szczególnie, gdy brzmi ona jak gitara elektryczna).

więcej