Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Battle Chasers: Nightwar Recenzja gry

Recenzja gry 5 października 2017, 18:00

Recenzja gry Battle Chasers: Nightwar – RPG jak z obrazka

Battle Chasers: Nightwar to piękne RPG od ojca serii Darksiders. Joe Madureira wraz ze studiem Airship Syndicate stworzył udanego erpega, który trafi zarówno do fanów gatunku, jak i osób przyciągniętych jego komiksową oprawą graficzną.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

PLUSY:
  1. fajni, archetypiczni bohaterowie, zwłaszcza Red Monica;
  2. prześliczna komiksowa grafika;
  3. świetny i satysfakcjonujący oldskulowy system walki z paroma usprawnieniami;
  4. bardzo ładna muzyka;
  5. grind ograniczony do minimum;
  6. przyjemna zręcznościowa eksploracja podziemi;
  7. potencjał na kilkakrotne przejście.
MINUSY:
  1. polski dubbing;
  2. tylko jedno miasto-hub;
  3. ekspozycja i wprowadzenie w klimat mogłyby być lepsze.

Może i biali nie potrafią skakać – ale wzorce z japońskich RPG przeszczepiają skutecznie. Przynajmniej ci, którzy grają w drużynie Airship Syndicate z Joem Madureirą. Ojciec Darksiders wprowadza do rodziny nowe dziecko – Battle Chasers: Nightwar.

JRPG się zmieniły. Mistrzowie gatunku rzadko sięgają po klasyczne motywy magii i miecza, raczej eksperymentują i odpływają w mniej oklepane rejony. Persona poszła w stronę horroru, obyczaju i miejskich legend, sztandarowe Final Fantasy obrało kierunek nastawiony na przeróbkę współczesności – doprawioną slahserową walką półsandboksową wycieczkę kabrioletem (i podróż ta przyniosła serii odkupienie, co tu dużo mówić.). Oczywiście tradycjonaliści się zdarzają, jak chociażby twórcy kolejnych odsłon Fire Emblem, ale i tutaj autorzy dodają nowe elementy.

Tymczasem Airship Syndicate poleciało pod prąd, dostarczając prostą, zawadiacką przygodę w klimatach arcanepunku. Taką, którą jeszcze parę lat temu uznano by za passe. Ale nie dziś, nie w czasach nostalgii. Zresztą to tylko pozory – choć gra Joe’go Madureiry, podobnie jak komiks, na bazie którego powstała, stanowi list miłosny adresowany do sympatyków klasyki gatunku spod znaku Final Fantasy VI i Chrono Triggera, wnosi też sporo od siebie. A niezwykła uroda tej produkcji stanowi tylko jeden z jej atutów.

Zew przygody

Fabuła w Battle Chasers: Nightwar jest prosta jak budowa cepa, ale to wbrew pozorom jej plus. Od początku do końca towarzyszy nam duch bezpretensjonalnej opowieści awanturniczej, w której twardzi bohaterowie taranują drzwi do kolejnych szemranych podziemi, bandyckich kryjówek oraz lochów i pokonują złoczyńców z uśmiechem na ustach. To lekka historia, która niczego nie udaje, choć czasem potrafi zaskoczyć ciekawym zwrotem akcji czy mroczniejszym akcentem.

Recenzja gry Battle Chasers: Nightwar – RPG jak z obrazka - ilustracja #1

Arcanepunk to dość popularna odmiana fantasy, często mylona ze steampunkiem. Polega ona na tym, że w krainie magii i miecza zagościła również zaawansowana i powszechna technologia – golemy, broń palna czy latające statki. Dotychczas popularnymi reprezentantami tej konwencji i estetyki były League of Legends oraz World of Warcraft.

Bagaż ze Świata Dysku znalazł sobie nowy dom.

Opowieść rozpoczyna się z przytupem. Fabuła rzuca piątkę bohaterów (szósty dołącza w trakcie przygody) w sam środek zaciętej walki z piratami w powietrznych statkach. Wehikuł, którym podróżowali, rozbija się na mało znanej wyspie, a towarzysze lądują w odległych jej rejonach. Szybko się jednak okazuje, że zebranie drużyny to najmniejsze z naszych zmartwień – oto na tym zapomnianym przez bogów lądzie budzi się pradawne zło.

Pomysł wyjściowy brzmi jak sztampa sztamp, ale po drodze pojawia się przynajmniej kilka ciekawych idei, a i odkrywanie motywów kierujących antagonistami sprawia pewną przyjemność. Widać, że taką, a nie inną ścieżkę twórcy obrali świadomie i doskonale wiedzieli, że nie chodzi w niej o wymyślenie prochu. Dlatego postawili na dostarczanie innych atrakcji.

Sporo niezłych historii, legend i opowiastek wzbogacających tło i poszerzających kontekst poznajemy dzięki znalezionym w lochach listom, fragmentom pamiętników i innym dokumentom. Pokazują, ile pracy włożono w pozornie sztampowy świat fantasy i ile potencjału w nim drzemie, by snuć kolejne opowieści.

Kiedy gra na podstawie kolorowego komiksu ma mroczniejsze katedry, to chyba czas przemyśleć swoje życie, drogie Diablo.

Jedyne, do czego bym się przyczepił, to robiąca średnie wrażenie forma ekspozycji. Przed walką z piratami możemy przeczytać streszczenie wydarzeń, które doprowadziły do zebrania naszej grupy. To w zasadzie powtórzenie tego, co znamy z komiksu, skondensowane tak, by pojął to gracz niemający dotąd kontaktu z owym uniwersum. Przy ograniczonym budżecie taki wybór należy uznać za zrozumiały, choć mogłoby to zostać lepiej zrealizowane. Krótkie wprowadzenie uzupełnione kadrami z pierwowzoru albo samouczek przedstawiający bohaterów załatwiłby sprawę i pomógłby zżyć się z głównymi postaciami.

Jak Nightwar ma się do komiksu?

Recenzja gry Battle Chasers: Nightwar – RPG jak z obrazka - ilustracja #4

Historia z Nightwar dzieje się już po fabule przedstawionej w komiksach i stanowi raczej poboczną przygodę pomagającą scementować drużynę (choć kilka tropów wskazuje na to, że niektóre motywy przenikną do głównej intrygi). Co ciekawe, Joe Madureira nigdy nie ukończył pierwszego etapu opowieści – czytelnicy do dziś czekają na dziesiąty zeszyt. Ale może wreszcie się doczekają – rysownik zobowiązał się do tego podczas zbiórki na Kickstarterze. Znając dotychczasowe przeboje z publikacją Battle Chasers, sugerowałbym jednak uzbroić się w cierpliwość.

Sześciu pancernych (bez psa)

Z drugiej strony dzięki prostemu wprowadzeniu pojawia się sympatyczne wrażenie, że to nie pierwsza przygoda tych zawadiaków. A to oni są jedną z największych zalet tej produkcji. Przedstawia się ich bardzo zręcznie, efektownie i w odpowiednim świetle. Studio Airship sprawnie wykorzystało pomysły z komiksu, które były niezwykle udanym przeszczepieniem idei wprost z klasycznych jRPG.

Głównych bohaterów wykreowano na bazie standardowych archetypów fantasy i wzbogacono o kilka ciekawych cech, czyniących te postacie bardziej ludzkimi. W skład naszej drużyny wchodzi ponury wojownik Garrison, łotrzyca Red Monica, golem bojowy Calibretto, uzbrojona w potężne rękawice dziewczynka Gully, mag Knolan oraz łowca demonów Alumon. Za stereotypowymi sylwetkami kryją się intrygujące osobowości.

Nightwar to jedyna gra, w której chcemy pokonywać wrogów mocą miłości.

Dla przykładu Garrison z zasępioną kwadratową gębą mięśniaka przeznaczonego do machania mieczem skrywa kilka tajemnic – o niektórych z nich tylko subtelnie napomknięto, jak np. o alkoholizmie tej postaci. To zazwyczaj proste motywy, ale wymieszane w dobrych proporcjach, co przekłada się na chemię między bohaterami. Nie będę ukrywać, że moją faworytką została Red Monica. Choć wygląda jak mokry sen szesnastoletniego fana fantastyki, to naprawdę świetna postać – niezależna, chadzająca własnymi drogami i rozkosznie bezczelna, a przy okazji dysponująca naprawdę mocnymi atakami i kombinacjami ciosów.

Dzięki tej pozornej prostocie bohaterowie są rozpoznawalni i bardzo łatwo się z nimi zżyć – a potem odkrywają swoje ciekawsze oblicza, choć nie w całości. Widać, że Battle Chasers tworzono z myślą o serii gier. Nightwar prezentuje zamkniętą fabułę dotyczącą konfliktu z konkretnymi złoczyńcami, ale przecież opowieść o naszych bohaterach trwa dalej! Tutaj co mocniejsze wątki osobiste, odziedziczone w spadku po komiksie, zostały ledwie zasygnalizowane.

Recenzja gry Battle Chasers: Nightwar – RPG jak z obrazka - ilustracja #2

Kiedy widzicie Garrisona, Monicę, Gully czy Calibretto, myślicie sobie pewnie, że to zrzynki z Garena, Miss Fortune, Vi, Blitzcranka czy innych postaci z League of Legends. Otóż nie. Jeśli ktoś się kimś inspirował – to Riot Games pomysłami Madureiry. Battle Chasers było pierwszym komiksem przeszczepiającym arcanepunk na grunt amerykańskich wydawnictw (wystartowało w 1998 roku). Wcześniej zdarzały się podobne próby, np. pierwsze Warcrafty, ale równie intensywny mariaż masywnej, pełnej szczegółów estetyki – z której korzystało zarówno MMO Blizzarda, jak i MOBA Riotu – z arcanepunkowymi patentami pojawił się dopiero u Madureiry, który jako nastolatek zagrywał się w jRPG. Teraz więc współtwórca Darksiders odbiera tylko dług, który zaciągnęła u niego amerykańska branża gier.

Już tylko wrzesień, październik, listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj, czerwiec i... waakaaaaacje!

Stare i nowe

Battle Chasers: Nightwar zbudowano według typowych jRPG-owych zasad. Biegamy naszymi postaciami po uproszczonej mapie świata, przemierzamy lokacje w pogoni za fabułą i przeciwnikami oraz doprowadzamy bohaterów do poziomów, pozwalających przejechać się po Sauronie w ramach rozgrzewki. Brzmi typowo, ale diabeł tkwi w szczegółach. Grę wyposażono w wiele ciekawych i przemyślanych mechanik, które sprawiają, że poszczególne partie rozgrywki dostarczają mnóstwa przyjemności.

Kompletnie zrezygnowano z losowych potyczek. Przeciwnicy są zawsze widoczni i jeśli dobrze to rozegramy, możemy uniknąć niechcianej walki. Potencjalny niedostatek potworów na mapie świata wyeliminowano poprzez respawn – na drogi wychodzą nowe pokraki, gdy nasza drużyna odpoczywa.

Za układ pomieszczeń w podziemiach odpowiada losowy generator – choć za każdym razem natrafimy na pewne punkty węzłowe, to przy ponownym przechodzeniu każdej lokacji możemy spodziewać się kilku niespodzianek.

Więc tak wygląda siedziba Pirate Bay.

Eksplorowanie podziemi zyskało wyjątkowo przygodowo-zręcznościowy charakter, co mocniej angażuje w te fragmenty zabawy. Podczas plądrowania musimy unikać pułapek, rozwiązujemy też zagadki przestrzenne, szukamy kluczy oraz rozmaitych znajdziek i skarbów. Bohaterów wyposażono w specjalne zdolności wzbogacające tę warstwę rozgrywki i ułatwiające nam grę – nałożono jednak na nie limit ilościowy lub czasowy, dlatego trzeba z nich korzystać rozsądnie.

Ten typ umiejętności ma bardzo różne zastosowania, jedne pomagają przekradać się obok pułapek i przeciwników, by zająć lepszą pozycję, inne wzmacniają lub leczą, a niektórzy herosi dysponują też czysto ofensywnym arsenałem pozwalającym zmiękczyć oponenta. To bardzo dobre rozwiązanie zacierające granicę pomiędzy etapem eksploracyjnym i bitewnym. Dzięki temu nie tylko możemy wpłynąć na przebieg walki poprzez wypicie dodatkowej mikstury, ale też zranić i osłabić wroga. To zwyczajnie bardziej angażuje w rozgrywkę.

Czarem, mieczem i armatą

Skoro już przy walce się zatrzymaliśmy – wniebowzięci będą gracze stęsknieni za klasycznymi jRPG-owymi turami. Tu nawet menu wyboru czynności nawiązuje do sprawdzonych rozwiązań. Wybieramy spośród zdolności podstawowych, mocy specjalnych, możemy też korzystać z przedmiotów. Dodano współczynnik zrywu, który ładuje niemal każda akcja bohaterów w walce. Pozwala to zastosować szczególnie potężne uderzenia, które potrafią zmienić przebieg potyczki. A w dodatku odpalają się od razu, co też nie pozostaje bez znaczenia.

Kiedyś miałem marzenia, występowałem w kreskówce o antropomorficznych rekinach naśladującej Wojownicze żółwie ninja. Zostało z tego tyle, że pracuję w sklepie rybnym.

W Nightwar każda zdolność ma inne tempo wykonania i trzeba dobrze kombinować, zanim zgramy kolejne posunięcia tak, by jak najbardziej zaszkodziły wrogom. Wymusza to fajne, strategiczne planowanie oraz podejmowanie niełatwych decyzji, zwłaszcza w późniejszych etapach – zastosować szybszy atak czy przetrzymać kolejkę i zrzucić przeciwnikom na łby coś strasznego? Ale to przecież będzie kosztować cenne punkty życia...

Battle Chasers zachęca do wyszukiwania synergii między postaciami – efekty wywołane przez atak jednej z nich mogą sprawić, że uderzenie następnego bohatera spowoduje większe spustoszenie we wrażych szeregach. Na przykład, gdy postać krwawi, otrzyma większe obrażenia z tytułu niektórych zdolności. To w gruncie rzeczy prosty, sprawdzony model, który dzięki drobnym, kosmetycznym przeróbkom pozostał świeży i atrakcyjny.

Jednocześnie kierujemy maksymalnie trzema herosami z sześciu. Każde ustawienie to nieco inny styl gry, bo zadbano o duże zróżnicowanie postaci także pod względem mechanik, zdolności i funkcji. Warto pobawić się i poeksperymentować, aż znajdziecie swój optymalny styl – będziecie mieć sporo radości, testując możliwości protagonistów. To samo dotyczy wrogów – przeciwko nam staje cały szanujący się bestiariusz, a każdy gatunek wymaga odmiennej strategii (czytaj: doboru ataków).

Kolega pożyczył to i owo z Żelaznego Tronu. I tak nie zauważą różnicy.

Na szczęście Nightwar bardzo delikatnie wprowadza w zawiłości systemu walki i innych mechanizmów. Na początku trzyma gracza za rękę i na prostych przykładach początkowych, lekkich walk pokazuje, co i jak działa. Dzięki temu Airship Syndicate uniknęło pułapki hermetyczności, w którą wpada wielu twórców jRPG. Jednocześnie zaś, gdy gra już rozwija skrzydła, potrafi dać w kość tak, jak gatunek nakazuje.

Po pierwszych godzinach rozgrywki stopień trudności bitew szybuje w górę, na szczęście nie do frustrującego poziomu. Starcia wymagają już od nas więcej uwagi i pilniejszego przygotowania oraz dobrze rozwiniętych postaci, ale uspokajam – widmo ostrego grindu ledwie musnęło tę produkcję. Owszem, na pewnym etapie trzeba odrobinę podgonić, żeby byle nietoperz nie zdmuchnął nas pierwszym atakiem, ale mnie wystarczyła godzinka z potworami spotkanymi w szczerym polu. Niemniej dzięki niezwykle przyjemnej i wciągającej walce nawet tych kilka chwil latania za przeciwnikami nie mogę uznać za czas stracony.

Legacy of Kain: Battle Chasers.

Inne atrakcje

Nagrodą za nasz trud i krwawe boje są rozmaite wojenne łupy. Broń, zbroje, amulety i inne artefakty. Początkowo gra rozdaje sprzęt skąpo, ale z czasem łowcy skarbów podskoczą z radości, mogąc zapolować na co mocniejsze egzemplarze.

Spory wpływ na rozgrywkę ma też rzemiosło, za pomocą którego da się wzmacniać i produkować nowe narzędzia zniszczenia. Jest proste, intuicyjne i ładnie, nieinwazyjnie wplecione w przygodę. Broń wytwarzamy w specjalnych warsztatach znajdowanych w lochach, ale rzemieślnicy za opłatą też udostępnią nam swój kącik. U nich zresztą kupimy większość przepisów. Crafting tu się po prostu opłaca i może sprawić, że przez kilka etapów przebrniemy raźniejszym krokiem.

Sympatyczną nowinkę stanowi minigierka w łowienie ryb. Musimy kupić wędkę i odpowiednią przynętę, by zapolować na obiad. Te fragmenciki są proste do opanowania i zapewniają niezły zysk – jeśli zaniesiemy poporcjowane sztuki ryby do odpowiedniego handlarza, dostaniemy specjalne monety, za które kupuje się magiczne artefakty. Ot, przyjemna, choć nieobowiązkowa, odskocznia od codziennych trudów życia awanturnika.

Przerwa na małą degustację drinków.

Poza głównym wątkiem czeka nas trochę zadań i aktywności pobocznych. Niektóre zapewniają dodatkowe skarby i gotówkę, inne pomagają odblokować potężne umiejętności zrywu albo sprawdzić, jak dobrze działa nasza strategia walki. W tym ostatnim przoduje arena, gdzie pokonujemy kolejne fale wrogów, aż padniemy lub zatryumfujemy. Jest zatem co robić na tej wyspie, co jakiś czas spotykamy ciekawego i zabawnego NPC, który ma dla nas jakieś zlecenie. Czasem postacie poboczne kryją się wśród ruin lub pojawiają przy głównych zadaniach.

Wyspa okazuje się więc ciekawie zaprojektowanym terenem pełnym sekretów, skarbów, lochów i innych miejsc wartych odwiedzenia. Nie sposób narzekać tu na brak zajęć. Szkoda wprawdzie, że czeka tu na nas tylko jeden hub, wioska Rozstaje, nasza baza wypadowa i zaplecze ekonomiczne. Reszta lokacji to – z drobnymi wyjątkami – raczej miejscówki przeznaczone do walki i eksploracji.

Po prostu widać, że studio Airship dysponowało ograniczonym budżetem i zredukowało projektowanie miasta do niezbędnego minimum, a cały świat gry – do niemałej, ale wciąż jednej wyspy. Szkoda, bo – jak wiemy z opisów i komiksów – to spore uniwersum z ogromnym potencjałem. Strasznie chciałbym zwiedzić jego większy wycinek, zawitać do kilku bardziej zaludnionych ośrodków i wykonać trochę bardziej przyziemnych zadań. Niemniej to, co dostaliśmy, skrojono na miarę, tak byśmy nie dostrzegli szwów i po prostu cieszyli się rozgrywką.

Masaż oczu i uszu

Możemy sobie wmawiać, że nie forma się liczy, tylko treść, ale już Gombrowicz udowodnił, że to bzdura. W gruncie rzeczy jedno splata się z drugim. I w Battle Chasers zadbano, żeby oprawa audiowizualna tylko zwiększała przyjemność czerpaną z rozgrywki. Co tu owijać w bawełnę – Nightwar jest po prostu piękne, i to w sposób, którym będzie urzekać długo po tym, jak uroda palących nam procesory hiciorów dawno przeminie.

Urok produkcji Airship Syndicate tkwi w znakomitych projektach lokacji, postaci i ekwipunku, inspirowanych estetyką komiksowego pierwowzoru. W doborze kolorów i w płynnych, efektownych animacjach. Całość pociągnięto grubą krechą Madureirowego przerysowania, które poznaliśmy w Darksiders, i wspomnianych już online’owych hitów. Walka sprawia ogromną przyjemność także dlatego, że ciosy świetnie wyglądają. Czujemy moc każdego uderzenia, czaru czy wystrzału. Wchodzą z impetem i chcemy to oglądać raz za razem, a animacje zrywu to już w ogóle poezja agresji i destrukcji.

It’s over 9000!

Piękno tej gry nie nudzi się też zbyt szybko, bo zadbano o dużą różnorodność otoczenia i ozdobników. Nawet mapa wyspy to małe dzieło sztuki, pomagające wczuć się w klimat gry. Widać, że graficy, projektanci i animatorzy pod wodzą zasłużonego rysownika przykładali wagę do każdego szczegółu. To jedna z najładniejszych pozycji niezależnych, jakie stworzono. Może spokojnie stanąć w jednym szeregu z Bastionem, Ori and the Blind Forest, Child of Light czy Pyre.

Wiele ciepłych słów należy się też udźwiękowieniu. Głosy aktorów podłożono porządnie, chyba że bierzemy pod uwagę polski dubbing, o którym im mniej powiemy, tym lepiej. Niech za cały komentarz wystarczy stwierdzenie, że więcej seksapilu ma w rodzimym wydaniu golem Calibretto niż Red Monica. Na szczęście możemy swobodnie przełączać się między wersjami językowymi.

Muzyka nie pozostawia natomiast żadnych wątpliwości. Kompozytorzy zaserwowali zestaw składający się nastrojowych, nostalgicznych melodii, sprzyjających swobodnemu podróżowaniu, oraz dziarskich, żwawych kawałków, które zachęcają, by przeżyć kolejną przygodę i cieszyć się każdym nieprawdopodobnym wydarzeniem.

Chyba za tamtym dębem skręciliśmy w stronę Icewind Dale...

Ciąg dalszy nastąpi

Battle Chasers: Nightwar to jedno z moich najprzyjemniejszych zaskoczeń growych tego roku. Zadowoli zarówno weteranów, którzy zjedli zęby na Chrono Triggerze czy kultowych odsłonach Final Fantasy, jak i początkujących, których przyciągnęła prześliczna oprawa graficzna. Produkcja Airship Syndicate jest bowiem małym dziełem sztuki wykonanym z pietyzmem i przyciągającym wyrazistą, komiksową urodą.

Choć „małym” to nie do końca sprawiedliwe określenie – dostaliśmy grę wypełnioną po brzegi atrakcjami, które spokojnie wystarczą na ponad czterdzieści godzin rozgrywki, i to mimo faktu, że budżet nie należał do imponujących.

Nieważne, czy zainteresowaliście się najnowszym dziełem Madureiry i spółki ze względu na przynależność gatunkową, powiązanie z popularnym komiksem czy po prostu dlatego, że przepięknie wygląda – będą to podwójnie dobrze wydane pieniądze. Po pierwsze dlatego, że choć nie wszystko wyszło tu w stu procentach, to jest to kawał znakomitej, wciągającej gry. Po drugie – jeśli przedsięwzięcie się twórcom zwróci, być może dostaniemy większą, bardziej rozbudowaną kontynuację z bardziej rozbudowanym światem.

Tak czy inaczej – warto po tę produkcję sięgnąć. Battle Chasers jest powiem przyrządzonym po amerykańsku jRPG-owym antydepresantem. To idealna propozycja dla tych, którym przejedli się już mesjanistyczni, udręczeni bohaterowie i którzy chcą wyruszyć w pełną przygód podróż z fajnymi towarzyszami. Będziecie się świetnie bawić.

O AUTORZE

Przy Battle Chasers zarwałem przynajmniej dwie nocki, a ogólnie na liczniku mam 35 godzin – i podejrzewam, że nie będzie to jakiś rekordowy wynik. W toku akcji odpuściłem sobie kilka zadań i aktywności pobocznych, by dociągnąć do finiszu kampanii. To całkiem długa gra, choć nie tak olbrzymia jak jRPG wypuszczane przez dużych wydawców. Niemniej nie żałuję choćby minuty spędzonej z dziełem Airship Syndicate. Jako ktoś, komu kilka dobrych dni wyjęły z życiorysu takie pozycje jak Dragon Quest, Chrono Trigger czy Final Fantasy VI, nie zdołałem mu się oprzeć. Gra zostawiła mnie z uczuciem przyjemnego niedosytu. Liczę na kontynuację i trzymam kciuki za sukces marki.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Battle Chasers: Nightwar na PC otrzymaliśmy od firmy CDP.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Obecnie jest szefem działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

Recenzja gry Battle Chasers: Nightwar – RPG jak z obrazka
Recenzja gry Battle Chasers: Nightwar – RPG jak z obrazka

Recenzja gry

Battle Chasers: Nightwar to piękne RPG od ojca serii Darksiders. Joe Madureira wraz ze studiem Airship Syndicate stworzył udanego erpega, który trafi zarówno do fanów gatunku, jak i osób przyciągniętych jego komiksową oprawą graficzną.

Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie
Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie

Recenzja gry

Stellar Blade to dzieło ewidentnie stworzone z pasji, stanowiące ucztę dla oczu i uszu, serwujące niezłą fabułę oraz wyposażone w angażujący system walki, który jednak nie stanie kością w gardle osobom szukającym po prostu dobrej rozrywki.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.