Recenzja gry Destiny 2 – diablo dobra strzelanka - Strona 2
Destiny 2 to w pewnym sensie restart gry, by przyciągnąć nowych graczy i zarazem eksperymentalna ewolucja rozwijanej od trzech lat produkcji. W tej chwili nacisk położono na to pierwsze. Co jest halo, a co jest nie halo w nowej grze twórców Halo?
Szybkie podróżowanie
Zaletą krótkich pobytów w Europie, na Tytanie, Nessusie czy IO jest brak czasu na znużenie się jedną lokacją w trakcie kampanii. Najmocniejszym punktem wszystkich misji są właśnie miejsca akcji, a ich częsta zmiana i ogromna różnorodność maskują zwykle jedno podobne zadanie. Ciężko by mi było w tym momencie wskazać, która miejscówka zrobiła na mnie największe wrażenie. Strefa europejska to zarówno górskie scenerie gdzieś w Alpach, jaki postapokaliptyczne stacje metra czy tajemniczy las skąpany we mgle, niczym w opowieści fantasy. Nessus zachwyca ogromem kanciastych budowli kosmicznej rasy Vex, w zakamarkach księżyca Tytan znajdziemy zbudowane pod wodą futurystyczne miasto, a IO to prawdziwy świat „nie z tej ziemi” w zielonkawych kolorach.
Wszystkie krajobrazy mogą się podobać, nawet mimo tego, że silnik graficzny Destiny słabo radzi sobie z detalami dalszego planu. Oprawa zaczyna za to błyszczeć, gdy zagłębiamy się w sieć korytarzy różnych baz czy statków obcych, pełnych detali i świetnej gry świateł. Niekiedy też, zwłaszcza podczas misji typu szturm, wychodzimy na rozległe, otwarte przestrzenie, gdzie dwie rasy kosmitów toczą ze sobą regularną bitwę. Widok mnóstwa walczących wokół jednostek, odpalających rakiety, błyski eksplozji i wszechobecny chaos robią naprawdę niesamowite wrażenie!
Klany
W Destiny 2 istotną rolę zaczęły w końcu odgrywać klany tworzone przez graczy, a przynależność do któregoś z nich daje teraz istotną przewagę nad samotnikami. Granie pod sztandarem klanu oznacza zbieranie specjalnych punktów, a za nie co tydzień każdy członek dostaje nagrodę w postaci nowego sprzętu. Co więcej, wypełnienie cotygodniowej puli awansuje nasz klan na wyższe poziomy, które sprzyjają uzyskiwaniu częstszych i lepszych nagród za inne aktywności.
Koniec gry to dopiero początek
Przy tak dobrze pomyślanych lokacjach, grzechem byłoby zostawić je równie puste jak poprzednio. Na szczęście twórcy odrobili lekcje i dodatkowych aktywności jest teraz dużo więcej. Już od początku gry możemy wziąć udział w dostępnych na mapie przygodach – krótkich misjach pobocznych z narracją głosową, które poszerzają naszą wiedzę o świecie gry. Później odblokowujemy questy – bardzo podobne zadania, tylko dłuższe i ciekawsze, choć trochę rozczarowuje tu fakt, że często są to po prostu zmodyfikowane wersje misji typu szturm. Zarówno questy, jak i przygody występują w ograniczonej liczbie na każdym z księżyców i później zostają nam jedynie powtarzalne czynności, choć tu też znalazło się parę nowości.
Ponownie możemy liczy na nudne patrole z Destiny, czyli rozsiane po mapie bardzo krótkie i proste zadania na dwie, trzy minuty. Znacznie zmieniono za to publiczne wydarzenia polegające na odpieraniu fal wrogów – aż do końcowego minibossa. Nie musimy już czekać na nie w nieskończoność, są nieco inne niż poprzednio, a najlepsze jest to, że każde z nich ma teraz dodatkowe, sekretne zadanie, wykonanie którego odblokowuje włączenie wyższego poziomu trudności i szansę na lepsze nagrody. Nowością na mapie są tzw. zaginione sektory – miały to być ukryte miejsca z bossem do pokonania, ale tak naprawdę formułą do złudzenia przypominają patrole. Wszystkie wejścia do tuneli są wyraźnie zaznaczone na mapie, a końcowa bitwa jest bardzo prosta. Zabrakło tu wyzwania w szukaniu i w walce.
Poza tymi wszystkimi aktywnościami, które znajdziemy, eksplorując swobodnie każdą z map, są jeszcze misje typu szturm (strike) – jedyne, kiedy to gra sama wyszukuje nam dodatkowych kompanów ze względu na sporą liczbę przeciwników i zwykle dłuższą walkę z końcowym bossem. Nowe szturmy w Destiny 2 imponują dużo większymi lokacjami i wspomnianymi już widowiskowymi bitwami kosmitów, w których łatwo można stracić kontakt wzrokowy ze swoją drużyną. Nie ukrywam jednak, że ich mechaniki okazały się dla mnie sporym rozczarowaniem. Nie pojawiło się tu nic nowego ani nic wyjątkowego, poza znanym z poprzedniej części przenoszeniem świetlistej kuli lub koniecznością postania chwilę w wyznaczonym okręgu. Jedyną szansą na ciekawszą rozgrywkę są zmieniające się co tydzień modyfikatory w znacznie trudniejszej wersji – nocnym szturmie (Nightfall). No i jest jeszcze wisienka na torcie, czyli najazd (raid)...
Najazdy, czyli długie, wieloetapowe misje w kooperacji aż sześciu graczy stanowią pewien fenomen w społeczności Destiny. Premiera nowego najazdu wydaje się być zawsze bardziej wyczekiwana niż sama gra lub kolejne rozszerzenie. Jedne zespoły transmitują rozgrywkę na żywo, ścigając się, który pierwszy dotrze do samego końca, podczas gdy inne zupełnie odcinają się od internetu, by samodzielnie zgłębić wszelkie sekrety i mechaniki. Wszystko dlatego, że rajdy są największym i najciekawszym wyzwaniem PvE – z mechanizmami, których próżno szukać podczas przechodzenia fabuły czy misji pobocznych, a pokrętny sposób na pokonanie każdego etapu nie jest ani podany, ani nawet zasugerowany przez interfejs gry.