Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 sierpnia 2017, 09:01

Recenzja gry Uncharted: Zaginione Dziedzictwo – mocny kandydat na grę roku - Strona 2

Jeśli mieliście jeszcze wątpliwości przy premierze Hellblade, Uncharted: Zaginione Dziedzictwo rozwieje je ostatecznie – sezon hitów rozpoczął się na dobre. I to od razu z przytupem – Naughty Dog zaserwowało Uncharted w mistrzowskim stylu.

Krok do przodu

W wakacje odświeżyłem sobie pierwszą odsłonę Uncharted – aż się zdziwiłem, jak bardzo podobna jest do „czwórki”. Brakuje oczywiście skradania się czy lepszej oprawy graficznej, a ściganie się motorówką zrealizowano fatalnie, ale trzon rozgrywki pozostaje ten sam. Pod tym względem Zaginione dziedzictwo również niewiele wnosi – ale to akurat plus, bo po co zmieniać to, co świetnie działa? Najważniejsze jednak, że dodatek wykorzystuje mechanikę Uncharted 4, czyli jednej z najlepszych gier ekskluzywnych na PlayStation 4. Już to powinno wystarczyć za rekomendację.

Brak poważniejszych zmian nie oznacza, że zabrakło usprawnień i małych eksperymentów. Przede wszystkim pojawiła się nowa bohaterka. Poza tym wprowadzono mechanikę otwierania zamków – Chloe zawsze ma przy sobie wsuwkę-wytrych i za pomocą prostej minigierki możemy otwierać różne skrzynie z fantami czy bronią. Mała rzecz, a cieszy, bo dzięki temu świat prezentowany w grze wydaje się jeszcze bardziej realistyczny. Nasza heroina posiada także smartfona – za jego pomocą możemy robić zdjęcia co ładniejszych pejzaży we wskazanych przez twórców miejscach.

„Nie spinaj się tak Frazer, pożyjesz dłużej”.

Nie zabrakło też nowych pukawek, choć te – poza wyglądem czy nazwą – niewiele różnią się od broni z poprzednich odsłon. Szkoda, że w puli przeciwników nie doszło do rotacji – dalej najsilniejszym wrogiem pozostaje niemilec w pancerzu i z minigunem (bydlak jest naprawdę twardy, potrafi bez trudu przetrwać kilka ładunków C4 wybuchających mu pod nogami). Za to pojawia się kilku – nazwijmy to – bossów, w postaci pojazdów opancerzonych – coś na wzór starcia ze śmigłowcem w drugiej odsłonie serii. Walka z nimi jest całkiem przyjemna, a dodatkowo jednego da się pokonać z ukrycia.

Odniosłem wrażenie, że nieco poprawiono także inteligencję naszych towarzyszy – dalej potrafią mało rozsądnie zachowywać się w trakcie skradania, ale chyba w mniejszym stopniu niż w „czwórce”. Sam lubię załatwiać wrogów z ukrycia, więc akurat na ten aspekt rozgrywki zwróciłem szczególną uwagę. Również wrogowie z odsłony na odsłonę są coraz bardziej kumaci. W Zaginionym dziedzictwie potrafią dostrzec, że zniknął ich kolega, a gdy znajdą jego zwłoki, wszczynają alarm. Podobnie zachowują się, kiedy zobaczą naszego jeepa – nawet jeśli nas w nim nie ma, wiedzą, że jesteśmy w pobliżu. Z kolei, gdy strzelamy do przeciwników, zwisając ze skarpy, ci depczą po palcach bohaterce, by w ten sposób zrzucić ją w przepaść. Cwane!

Niezła kolekcja!

Magia!

Największa jednak zmiana i – kto wie – może zapowiedź małej rewolucji, to ogromny rozdział z otwartym światem. Trafiamy bowiem na rozległy obszar, który przemierzamy w tę i we w tę terenowym jeepem. Naszym zadaniem jest zbadanie trzech oznaczonych na mapie ruin – w jakiej kolejności to zrobimy, zależy tylko od nas. Co więcej, w trakcie godziny czy dwóch (!), jakie spędzamy na tym obszarze, możemy także zaliczyć pierwszą misję poboczną w serii – znalezienie 11 antycznych monet nagrodzone zostaje kilkoma cennymi fantami i bransoletką z Rubinem Królowej. Ten ostatni ma ciekawą właściwość – gdy jesteśmy blisko skarbu, wydaje dźwięk (tak naprawdę to wydobywa się on z pada, ale nie psujmy immersji). Przydatne cacko.

Po zakończeniu gry i zaliczeniu kilku rozdziałów po raz wtóry naprawdę doceniłem tę bransoletę. Często frustrowało mnie, że znajduję tak mało skarbów przy normalnym przechodzeniu kolejnych odsłon serii. Niby są one tylko opcjonalne, ale miałem wrażenie, że jeśli nie „liżę ścian”, to coś z zabawy tracę, bo natrafiam na tylko niewielką część znajdziek. Teraz wiem, że szukać błyskotek muszę, dopiero kiedy dostanę sygnał – i to rozwiązanie do mnie trafia. A jeśli komuś się nie spodoba, bo po prostu lubi zaglądać w każdy kąt – spokojnie, w głównym menu można Rubin Królowej po prostu dezaktywować. Prawdziwe czary, czyż nie?

Historia rzuca nas w środek krwawej rebelii.

Zaginione dziedzictwo w niezły sposób wykorzystuje nowinki z poprzedniej odsłony. Jeepem jeździmy całkiem sporo, a podróżuje się nim naprawdę przyjemnie. Bez trudu mógłbym wymienić kilka gier z otwartym światem, które mają gorszy model jazdy. W samodzielnym rozszerzeniu, podobnie jak w „czwórce”, dużą rolę może odgrywać skradanie (może, bo nikt nam nie broni po prostu do wszystkich strzelać). Tę zmianę przywitałem rok temu z wielkim zadowoleniem, gdyż zawsze miałem wrażenie, że za dużo jest w Uncharted strzelania – nie pod względem mechaniki, bo ta zawsze była bardzo w porządku. Po prostu psuło mi to trochę immersję.

Możliwość likwidowania wrogów po cichu dodała grze jeszcze więcej autentyczności, a świat przedstawiony stał się bardziej realistyczny i – choć brzmi to paradoksalnie – bliższy filmom przygodowym, na których przecież cała seria tak mocno się wzoruje. Co ciekawe, teraz towarzysze nie tylko skuteczniej walczą z wrogami (były momenty, gdy Nadine wymiatała), ale także ich za nas oznaczają.

Pierwsze rozdziały prowadzą nas za rękę.

Takim samym rozwinięciem jest dołożenie wspomnianego już etapu z otwartym światem – jak widać, twórcy ostrożnie testują nowe rozwiązania, a jeśli te zyskują uznanie graczy i nie psują tego, co jest fundamentem serii Uncharted (mowa o filmowej, a więc mocno oskryptowanej opowieści), wprowadzają ich coraz więcej. Podoba mi się to konserwatywne podejście.

Magia cyfry 3

Recenzja gry Uncharted: Zaginione Dziedzictwo – mocny kandydat do gry roku - ilustracja #5

Łatwo zauważyć, że deweloperzy z Naughty Dog cenią sobie cyfrę 3. Tyle właśnie razy musimy powtarzać różne zadania – czy to przetrząsnąć ruiny w etapie z otwartym światem, czy zaliczyć ten sam rodzaj zagadki środowiskowej. To liczba w sam raz, bo pozwala cieszyć się dłużej fajnymi formami aktywności, a zarazem nimi nie znudzić.

Adam Zechenter

Adam Zechenter

W GRYOnline.pl pojawił się w 2014 roku jako specjalista od gier mobilnych i free-to-play. Potem przez wiele lat prowadził publicystykę, a od 2018 roku pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Obecnie szefuje działowi wideo i prowadzi podcast GRYOnline.pl. Studiował filologię klasyczną i historię (gdzie został szefem Koła Naukowego); wcześniej stworzył fanowską stronę o Tolkienie. Uwielbia gry akcji, RPG-i, strzelanki i strategie. Kiedyś kochał Baldur’s Gate 1 i 2, dziś najczęściej zagrywa się na PS5 i od myszki woli pada. Najwięcej godzin (bo blisko 2000) nabił w World of Tanks. Miłośnik książek i historii, czasami grywa w squasha, stara się też nie jeść mięsa.

więcej