Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 31 lipca 2017, 15:00

Recenzja gry Redeemer – Rosjanie mają swoje Hatred - Strona 2

Mało jest gier, które łączą walkę wręcz ze strzelaniem z taką gracją jak Redeemer rosyjskiego Sobaka Studio – a już zupełnie rzadkie są tytuły robiące to w rzucie izometrycznym. Czujecie się zachęceni? Powinniście. Ale uwaga: to tytuł tylko dla orłów.

Przyczajona nuda, ukryte bugi

Gorzej robi się po upływie tych pierwszych, radosnych godzin. A konkretnie wówczas, gdy malownicze lokacje w klasztorze, gdzie rozpoczyna się nasza przygoda, zmieniają się w ponure wnętrza jakichś tajnych kompleksów. Niby przechodzimy przez różne pomieszczenia, ale czy to więzienne cele, czy laboratoria, czy ogrody – im dalej w las, tym bardziej monotonne są kolejne poziomy, podobnie jak występujący na nich nieprzyjaciele. A najgorsze, że coraz częściej etapy składają się głównie z ciasnych korytarzy, pozbawionych nie tylko przestrzeni do efektywnego korzystania z szerokiej palety umiejętności Vasily’ego, ale też przedmiotów, którymi można byłoby przyjemniej siać zniszczenie.

Skoro są brutalne animacje ciosów kończących, nie mogło zabraknąć też efektownych zbliżeń i spowolnienia czasu.

Na dłuższą metę problemem staje się również fakt, że w gruncie rzeczy w Redeemerze nie robimy nic poza tłuczeniem kolejnych grup wrogów. Nie ma tu żadnych zagadek środowiskowych ani sekcji eksploracyjnych, nawet korytarze z pułapkami zdarzają się tylko od święta. Gra zyskałaby także na dodaniu jakiegoś systemu rozwoju postaci, choćby w najprostszej formie. Od biedy pozostaje szukanie po zakamarkach zwojów z grafikami koncepcyjnymi, ale to marna atrakcja. Są to niedogodności tym bardziej dotkliwe, że zabawa może potrwać dobre 10 godzin – o ile ktoś nie jest wymiataczem, który w błyskawicznym tempie roznosi w pył wszystkich przeciwników. W takim wariancie da się uwinąć się w 6–8 godzin.

Te rozbieżności między mniej i bardziej doświadczonymi graczami wynikają przede wszystkim z rozmieszczenia punktów kontrolnych. Początkowo wydaje się ono optymalne, ale z czasem odstępy między checkpointami rosną, podobnie jak zastępy wrogów czających się za każdym rogiem. Nie brakuje tu długich sekwencji, które musiałem powtarzać po kilkanaście razy, ucząc się na pamięć, gdzie czekają przeciwnicy i w jakiej liczbie. Ba, w paru przypadkach przed wpadnięciem w furię ratowało mnie wyłącznie wykorzystywanie błędów sztucznej inteligencji i sprintowanie przez poziomy bez oglądania się na nieprzyjaciół (jakkolwiek deweloper zabezpieczył większość etapów przed taką praktyką). Słowem, mamy do czynienia z grą „tylko dla orłów” – co samo w sobie nie jest oczywiście wadą, ale twórcy mogliby bardziej otwarcie chwalić się tym faktem w swoich materiałach promocyjnych.

Nisko zawieszona kamera sprawia, że gracz ma niewielkie pole widzenia, ale dzięki przemyślanemu interfejsowi nie jest to minus. Ikony przy krawędzi ekranu informują, gdzie stoją i w którą stronę zwróceni są wrogowie oraz jakiego typu broń mają pod ręką.

Wadą natomiast są, rzecz jasna, wspomniane błędy SI. Nie powinno się zdarzać, że wrogowie nie zauważają bohatera, mimo iż stoją do niego przodem – i na odwrót. Jednak bardziej dotkliwe są problemy z wykrywaniem trafień. Sporadycznie Vasily kieruje cios w stronę nie tego przeciwnika, którego wskazujemy kursorem, z kolei niektóre wraże ataki mają zbyt szerokie pole rażenia – dotyczy to zwłaszcza potężnej szarży jednego z mutantów, która może trafić bohatera, choćby ten przed ułamkiem sekundy usunął się bestii z drogi. Na szczęście nie jest to rzecz, która zwiększałaby śmiertelność protagonisty ponad miarę. Jeszcze jeden mankament wymagający wspomnienia to optymalizacja. Bywało, że płynność animacji spadała ze stabilnych 60 klatek na sekundę do 30–45, a testowałem Redeemera na mocnej maszynie, wyposażonej w Core i5-4570, 16 GB RAM-u i kartę GeForce GTX 1060.

No i na sam koniec jeszcze jedna istotna wada – po ukończeniu kampanii dzieło ekipy Sobaka Studio nie ma już praktycznie nic do zaoferowania. Niby jest jeszcze dodatkowy wariant zabawy w postaci areny, ale wyzwanie polegające na odpieraniu dziesięciu fal przeciwników w kilku lokacjach wyjętych wprost z trybu fabularnego nie oznacza wielkiej frajdy. Żeby chociaż twórcy dołożyli do tego sieciowy ranking graczy – nic z tych rzeczy. Deweloperzy natomiast zapowiadają, że jakiś czas po premierze spróbują dodać do swojej gry tryb współpracy – i to może okazać się strzałem w dziesiątkę, który zapewni Redeemerowi znacznie dłuższe życie. Ale dopóki co-op pozostaje w sferze obietnic, oczywiście nie wlicza się do oceny produktu, który mamy tu i teraz.

Wśród przeciwników występuje spora różnorodność, ale przez trochę zbyt rozwlekłe, nieciekawe poziomy koniec końców i oni zaczynają się nudzić.

Powinno być lepiej

Udzielmy więc ostatecznej odpowiedzi na pytanie, czy Redeemer jest grą wartą polecenia. Na pewno z dala od niego powinny trzymać się osoby, którym brakuje umiejętności i/lub cierpliwości. A reszta? Jeżeli cierpicie akurat na niedobór naprawdę fajnych gier, a szukacie dużego wyzwania albo chociaż soczystej młócki, Redeemer raczej Was nie rozczaruje – zwłaszcza że nie jest to zbyt kosztowny produkt. Jeśli jednak macie wątpliwości – nie zaszkodzi poczekać. Po paru aktualizacjach deweloper być może wyeliminuje ze swojej gry część problemów, a przy tym z biegiem czasu jeszcze bardziej obniży jej cenę. Tak czy inaczej, zachowajcie Redeemera w pamięci, ten tytuł zasługuje na chociaż odrobinę Waszej uwagi.

O AUTORZE

Z Redeemerem spędziłem ok. 10 godzin i zapoznałem się w tym czasie z prawie wszystkimi oferowanymi przez tę pozycję atrakcjami. Dużo gram w strzelanki, choć częściej sięgam po FPS-y i TPS-y niż tytuły z widokiem z lotu ptaka. Wśród tych ostatnich znalazł się m.in. wspomniany parokrotnie Hatred, którego recenzowałem dwa lata temu, wystawiając mu notę 6,5/10.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Redeemer w wersji na PC otrzymaliśmy od firmy Kool Things.

Krzysztof Mysiak | GRYOnline.pl

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej