Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

The Surge Recenzja gry

Recenzja gry 16 maja 2017, 09:00

Recenzja gry The Surge – Dark Souls w przyszłości

The Surge to solidnie zrealizowana i wyróżniająca się produkcja w stylu Dark Souls. Niestety, ciągną ją w dół pojedyncze niezbalansowane fragmenty rozgrywki.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE

PLUSY:
  1. dobrze wykreowany świat;
  2. solidnie wykonane elementy typowe dla gier „soulsopodobnych”;
  3. sporo nowości w sprawdzonej formule;
  4. ciekawy system walki, oparty na atakowaniu różnych części ciała;
  5. przez większość czasu satysfakcjonująco wysoki poziom trudności.
MINUSY:
  1. niekiedy źle zaprojektowane poziomy, skutkujące frustrującymi fragmentami rozgrywki;
  2. kompletnie nieangażująca fabuła;
  3. garść drobnych błędów technicznych.

Dwa razy w trakcie przeszło czterdziestogodzinnego starcia z The Surge miałem nowej produkcji niemieckiego studia Deck13 Interactive serdecznie dość. Były to momenty, w których projektanci poziomów zmuszali mnie do przebijania się przez znacznie dłuższe niż zazwyczaj sekwencje korytarzy i pomieszczeń jednym ciągiem, w razie porażki każąc powtarzać całość od nowa. Kilkadziesiąt serii trwających po dziesięć, piętnaście minut starć z tymi samymi wrogami, w takich samych warunkach i pozycjach – to było za dużo nawet jak na grę „soulsopodobną”.

Gdyby nie obowiązek recenzencki, najpewniej przy pierwszej z tych ścian odpuściłbym sobie dalszą zabawę. Wielu graczy prawdopodobnie tak zresztą zrobi, z irytacją klnąc na nieprzemyślany projekt poziomów i rezygnując z kończenia nowej produkcji twórców Lords of the Fallen. A szkoda, gdyż przez większość czasu The Surge jest całkiem udanym przedstawicielem swojego gatunku.

Choć zabawę zaczynamy pod gołym niebem, to zdecydowaną większość czasu spędzamy wewnątrz budynków.

Witamy w nowej pracy

Niemiecką produkcję można by scharakteryzować krótkim określeniem „Dark Souls w przyszłości” i nawet nie byłoby to szczególnie krzywdzące uproszczenie. Inspiracje dziełem From Software (i oczywiście LotF-em) są tu wyraźnie wyczuwalne, chociaż tytuł wprowadza też wystarczająco dużo własnych pomysłów, by nie było mowy o nienatchnionej powtórce z rozrywki, tyle że w innym opakowaniu.

Opakowanie to zaś, trzeba przyznać, przygotowano w sposób przemyślany, sprawiając chociażby, że mechanizmy rozwoju postaci czy rodzaje oponentów doskonale współgrają z przedstawionym uniwersum. Akcja gry dzieje się w odległej przyszłości, w świecie, w którym ludzkość doprowadziła do wyniszczenia Ziemi i w efekcie niemalże skazała się na zagładę. Kryzys próbuje zażegnać firma Creo poprzez wysyłanie na orbitę rakiet i stopniowe odbudowywanie atmosfery.

My natomiast wcielamy się w Warrena, nowego pracownika fizycznego korporacji, który dopiero co dotarł do gigantycznego kompleksu będącego centralnym punktem całej operacji ratowania planety. Główny bohater zostaje poddany zabiegowi połączenia z dającym nadludzkie siły egzoszkieletem... i budzi się w zdewastowanym ośrodku, w którym zarówno maszyny, jak i pozbawieni rozumu inni pracownicy starają się go za wszelką cenę zabić. Po tak pechowym pierwszym dniu w pracy Warrenowi pozostaje już tylko walczyć o przetrwanie i odkryć, co właściwie się wydarzyło.

Opowieść nie jest mocnym punktem tej produkcji – Warren ma mniej charyzmy i charakteru od mojego krzesła, przez większość gry pozostaje niemową, a jak już coś powie, to są to najczęściej bezpłciowe pytania lub stwierdzenia. Ujawnianie tego, co faktycznie się stało i dlaczego wszyscy chcą nas zabić, ma natomiast źle rozłożone akcenty. Zdecydowanie zbyt długo nie poznajemy żadnych odpowiedzi, by następnie zostać poddanym bombardowaniu całą serią istotnych i – zwłaszcza w takim natężeniu – mocno przekombinowanych wyjaśnień. Zdecydowanie lepiej wypada kilka opcjonalnych zadań pobocznych zlecanych przez garstkę innych ocalałych, ale wciąż nie jest to fabularna ekstraklasa.

Większość broni to po prostu futurystyczne wersje narzędzi takich jak młoty pneumatyczne.

Przetrwać w korpo

Oglądane przez nas fragmenty kwatery głównej Creo nie są szczególnie oryginalne – zwiedzamy m.in. złomowisko, laboratoria czy pomieszczenia biurowe, a wszystko to połączone jest labiryntem korytarzy i tuneli. Wykreowane otoczenie okazuje się za to bardzo spójne, jego elementy pasują do siebie, co rusz trafiamy też na uzupełniające ten mikroświat szczegóły.

Świetny przykład owej wewnętrznej spójności stanowi sytuacja, gdy na jednym z wielu filmów reklamowych korporacji, jakie od czasu do czasu można opcjonalnie obejrzeć na licznych ekranach, zachwalane jest pewne narzędzie elektryczne, którego moglibyśmy użyć w walce. Jak łatwo się domyślić, jakiś czas później rzeczywiście uzyskujemy do niego dostęp – ale jak na sprzęt wykorzystany w filmiku propagandowym przystało, znajdujemy je nie przy którymś ze stanowisk roboczych, a... za gablotą na piętrze wystawowym. Nie dla zwykłego robola takie cacko.

Stanowisko medyczne pełni funkcję punktu kontrolnego.

W świat gry świetnie wplecione zostały też typowo „soulsowe” elementy rozgrywki. Rolę klasycznych ognisk, czyli punktów zapisu gry, regeneracji zapasów oraz restartowania rozmieszczenia oponentów, pełnią tu specjalistyczne punkty medyczne. Rozwój postaci opiera się przede wszystkim na ulepszaniu rdzenia egzoszkieletu – im wyższy poziom, tym bardziej zaawansowane energetycznie pancerze i implanty możemy zamontować.

Michał Grygorcewicz

Michał Grygorcewicz

W GRYOnline.pl najpierw był współpracownikiem, zaś w 2023 roku został szefem działu Produktów Płatnych. Tworzy artykuły o grach od ponad dwudziestu lat. Zaczynał od amatorskich serwisów internetowych, które sam sobie kodował w HTML-u, potem trafiał do coraz większych portali. Z wykształcenia inżynier informatyk, ale zawsze bardziej go ciągnęło do pisania niż programowania i to z tym pierwszym postanowił związać swoją przyszłość. W grach przede wszystkim szuka opowieści, emocji i immersji, jakich nie jest w stanie dać inne medium – stąd wśród jego ulubionych tytułów dominują produkcje stawiające na narrację. Uważa, że NieR: Automata to najlepsza gra, jaka kiedykolwiek powstała.

więcej

Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem
Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem

Recenzja gry

The Thaumaturge ma niespecjalnie zajmujący gameplay, a wyglądem momentami przypomina pierwszego Wiedźmina, jednak pod tą warstwą kryje się naprawdę przyjemna gra, oferująca wiele smaczków i wyróżniająca się ciekawą fabułą.

Recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth. Wielka, piękna, bezkompromisowa
Recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth. Wielka, piękna, bezkompromisowa

Recenzja gry

Reguły zawsze były oczywiste – gry są albo krótkie i intensywne, albo długie i powtarzalne. Prosta zasada. Jednak Final Fantasy VII Rebirth przy całym swoim ogromie potrafi jakimś cudem zaskakiwać, angażować i ani myśli zwalniać przez dziesiątki godzin.

Recenzja gry Banishers: Ghosts of New Eden. Ni śmierć, ni budżet nie powstrzyma zakochanych
Recenzja gry Banishers: Ghosts of New Eden. Ni śmierć, ni budżet nie powstrzyma zakochanych

Recenzja gry

Sześć lat po wydaniu średniego Vampyra twórcy Life Is Strange znów celują w gatunek RPG. Tym razem poszło im znacznie lepiej. Banishers: Ghosts of New Eden udanie łączy rozgrywkę a la God of War z klimatem, jakiego nie powstydziłby się Wiedźmin.