Recenzja gry Mass Effect: Andromeda – znajoma podróż w nieznane - Strona 2
5 lat przyszło nam czekać na kolejną odsłonę sagi Mass Effect. Tym razem bez Sheparda, bez znajomych towarzyszy i w zupełnie nowej galaktyce. Czy najnowsza gra BioWare spełnia oczekiwania fanów i zachęca nowe pokolenie do podróży kosmicznych?
Trzeba przyznać, że ograniczenie ekipy zajmującej się statkiem wyszło grze na dobre. Na pokładzie Tempesta wraz z protagonistą przebywa w sumie 11 osób (w tym szóstka towarzyszy), z których każda ma własne zadania. Bardzo często natykamy się na członków naszego zespołu w różnych częściach statku, konwersujących z innymi lub zajmujących się swoimi sprawami.
Możliwych interakcji jest dużo więcej niż w poprzednich odsłonach cyklu, wraca również terminal z wiadomościami, a całość uzupełnia tablica informacyjna, na której załoga zostawia wiadomości – coś na wzór uproszczonego Reddita lub forum dyskusyjnego. Do tego dodajcie jeszcze wielkie przedsięwzięcie, jakim jest seans filmowy przygotowywany dla naszej wesołej kompanii. Zapewniam Was, że będzie to jedno z tych zadań, których finał zapamiętuje się na długo.
Jest w tym wszystkim jednak mała łyżka dziegciu – umiejscowienie akcji w innej galaktyce oferowało masę możliwości względem nowych ras, które niestety nie zostały wykorzystane. W Andromedzie poznajemy jedynie kettów, angarów oraz Porzuconych... a pamiętacie, jak to było w pierwszym Mass Effekcie? Asari, batarianie, elkorowie, gethy, hanarzy, kroganie, quarianie, salarianie, turianie i volusi – to wszystko w trakcie jednej gry, którą przechodziło się szybciej niż Andromedę.
Inicjatywa Andromeda to przedsięwzięcie, które skłoniło do współpracy wiele ras Drogi Mlecznej. Jego celem było wysłanie naukowców, odkrywców oraz kolonistów w podróż do galaktyki Andromedy – z biletem w jedną stronę. Jako główne zadanie wyznaczono ustanowienie permanentnej obecności w nowym miejscu oraz, w miarę możliwości, stworzenie łatwiejszego i pewniejszego szlaku podróży między galaktykami.
Kosmos – ostateczna granica
Ostatnią produkcją BioWare z otwartym światem był Dragon Age: Inkwizycja, który spotkał się z mieszanym odbiorem w środowisku graczy. Wiele razy dało się również słyszeć twierdzenie, że Andromeda to „Inkwizycja w kosmosie”. Po ukończeniu Mass Effecta, co zajęło mi około 51 godzin, stwierdzam, że widać tutaj naleciałości z Dragon Age’a, szczególnie w konstrukcji świata, ale sporo też zmieniono i poprawiono.
Największym zarzutem względem przygód Inkwizytora było sztuczne wypełnienie świata powtarzalną treścią, która nic nie wnosiła do historii, a wręcz odwracała uwagę od ciekawego wątku głównego. Deweloperzy z BioWare zarzekali się, że mocno przyglądali się Wiedźminowi 3 w kontekście wyzwań i da się to zauważyć – zdecydowana większość zadań pobocznych ma unikatowe tło fabularne. Choć trafiają się również zadania stworzone według schematu „zeskanuj w kosmosie anomalię, a następnie udaj się na planetę, by znaleźć swój cel”, nie przysłaniają one wielu interesujących misji.
Nowy Mass Effect nie cierpi również na „syndrom Zaziemia”. Jeśli graliście w Inkwizycję, to na pewno pamiętacie pierwszą otwartą lokację, która wymagała od nas zbieractwa i pełna była mało intrygujących zadań (czasem nieodpowiednich w stosunku do aktualnego poziomu), jednocześnie nie oferując jasnej wskazówki, że kiedyś tu wrócimy, przez co naturalnym odruchem było skupienie się na wyczyszczeniu całego obszaru. To właśnie przez ten zabieg gra szybko traciła na impecie, czego Andromeda na szczęście się ustrzegła.
Nie dostajemy od razu dostępu do całej planety. Co więcej – jesteśmy wręcz namawiani do dość szybkiego opuszczenia miejsca, do którego dotarliśmy, i kontynuowania przygody gdzie indziej, ponieważ będzie nam jeszcze dane tę lokację odwiedzić. Choć obszarów do zbadania (wraz z Nexusem) mamy jedynie osiem, otwierają się one przed nami stopniowo i na porządku dziennym są sytuację, w których otrzymujemy na planecie A zadanie, które zabierze nas na planetę B. Taka eksploracja pozwala na dużo większą swobodę, jednocześnie starając się za każdym razem zaserwować coś nowego (łącznie z tym, że na jednym z globów nie można używać pojazdu Nomad).
Nie sposób jednakże powiedzieć, że brak tu misji, które do najciekawszych nie należą – musimy chociażby zeskanować 16 minerałów lub przeanalizować 50 planet, ale takie zadania wykonujemy w ramach całej gry, a nie w każdej nowej lokacji. Choć nie miałbym nic przeciwko, gdyby ich po prostu nie było.