Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 30 stycznia 2003, 15:47

autor: Borys Zajączkowski

Legion - recenzja gry - Strona 4

Legion to strategia pozwalająca graczom stać się wielkim Imperatorem Starożytnego Rzymu i rozwijać swoje państwo. Gra ideowo bazuje na znanym przeboju z początku lat 90-tych Centurion.

Autorzy również zrezygnowali z podawania graczowi dokładnych informacji o własnościach poszczególnych formacji: ich sile, odporności itp. Ich opis ogranicza się do enigmatycznych określeń: dużo, średnio, mało. Rozumiem zamysł wprowadzenia do gry sporej dozy niepewności, lecz w połączeniu z praktycznym brakiem informacji o sile przeciwnika, niepewność ta przybiera formę zwyczajnej losowości, a to już lekka przesada. Weźmy dla przykładu armię gracza, na którą składają się cztery 25-osobowe legiony oraz cztery 25-osobowe grupy łuczników. Armia taka określana jest mianem dużej. Za jej pomocą atakujemy miasto bronione przez armię nazwaną średnią. Przed atakiem dowiadujemy się, że zwiadowcy nie zdołali rozpoznać głównych sił przeciwnika – trudno, planujemy natarcie uwzględniając posiadane informacje i huzia. Dopiero podczas samej bitwy okazuje się, że wroga armia w samej rzeczy jest średnia – składa się jedynie z sześciu oddziałów: czterech 50-osobowych grup doskonale wyszkolonej kawalerii oraz dwóch oddziałów (50-osobowych oddziałów) łuczników. Do tego dochodzi obsada fortu miejskiego – kolejne dwa silne i liczne grupy obrońców. Reasumując przypuściliśmy atak dużą armią na armię średnią, a trafiliśmy na przeciwnika trzykrotnie silniejszego – za duży rozdźwięk. Tym bardziej, że nie ma możliwości zmniejszenia go. Owszem istnieją techniki (budowa wież obserwacyjnych) zwiększania skuteczności wywiadu, lecz są one niewystarczające, a tak duży element losowy w grze strategicznej doskonale potrafi pomniejszyć przyjemność z gry. Wielka szkoda.

Planowanie bitwy nie jest w stanie tak bardzo przechylić szali, jakbyśmy tego chcieli. Ograniczony zestaw rozkazów oraz niemożność najmniejszej ingerencji w ich wykonanie podczas bitwy uniemożliwia wszelkie bardziej efektowne tudzież efektywne taktyki. Jeszcze raz powrócę do wspomnianego już „Bravehearta”, a konkretnie do pierwszej wygranej przez Szkotów bitwy pod Stirling. Od biedy można napisać, że pierwszą linię szkockich oddziałów stanowili pikinierzy, drugą piechota. Pomijając wstępny i niepotrzebny atak angielskich łuczników, obie formacje górali czekały cierpliwie na atak ciężkiej kawalerii, którą pokotem położyła pierwsza linia obrony. Wówczas obie linie zcaliły się i rzuciły się do ataku na piechotę Brytyjczyków. Szkocka konnica, która uprzednio pozorowała ucieczkę, uderzyła z flanki na pozbawionych osłony angielskich łuczników i było po robocie. Od biedy taki scenariusz można byłoby w „Legionie” zasymulować, gdyby autorzy przewidzieli pewien rodzaj prostych skryptów dla wydawania rozkazów – prezyzyjniejsze punkty czasowe, reakcja na zdarzenia (w przypadku ataku kawalerii to, w przypadku przegrupowania łuczników tamto). Takich możliwości jednakże nie ma i zwykle okazuje się, że krótki postój okazał się za długi i legioniści padają pokornie pod strzałami, a wszesny rozkaz natarcia konnicy okazał się fatalny w skutkach, gdyż przed walką nie mieliśmy żadnych informacji o wrogiej kawalerii schowanej na skrzydłach itd.

By obraz niedopracowania (raczej: niedomyślenia) „Legionu” był pełny, muszę wspomnieć o samym przemieszczaniu się armii po mapie – jest ono sakramencko powolne. Bywa, że w przeciągu tury wojsko jest w stanie przemierzyć zaledwie jedno-dwa pola, a nigdy więcej niż cztery. Po przeliczeniu skali i czasu wychodzi z tego, że rzymskie legiony (i wszystkie inne armie) były w stanie przebyć w przeciągu kwartału średnio sto kilometrów. Gdyby tak było w rzeczywistości, to na Wojny Napoleońskie musielibyśmy czekać do XXX wieku, a wszystkie inne nastąpiłyby już po kolejnym zlodowaceniu. W grze tłumaczy się to na tę przykrość, że wszystko poza samą walką jest zwyczajnie nudne.

Całość zamyka raniące uszy udźwiękowienie gry (nie wiem, czy godzinę trwało nim darowałem sobie muzykę wraz z efektami i pacnąłem włącznik radio), grafika bardzo taka sobie, odbiegająca od współczesnych standardów o parę lat oraz instrukcja do gry napisana po łebkach i jakby na siłę. Wszystko to przyprawia mnie o spory smutek, gdyż pomimo wielu gorzkich słów, które wylałem powyżej wciąż mam niekłamaną ochotę w „Legion” jeszcze pograć. Wiem, że będę się nudził pomiędzy kolejnymi bitwami, wiem, że będę się irytował ilekroć wpakuję się w walkę z przeciwnikiem, który miał być dwa razy słabszy, a okazał się trzy razy silniejszy i wiem, że będę słuchał radio oraz cieszył się, że brzydotę gry rekompensują nieco jej maciupeńkie wymagania sprzętowe. Ale nade wszystko wiem, że będzie mi smutno z tego powodu, że dobry pomysł na grę został zaledwie muśnięty, dobry kierunek został nieśmiało wskazany i mogło być naprawdę fajnie.

Shuck