Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 30 stycznia 2003, 15:47

autor: Borys Zajączkowski

Legion - recenzja gry - Strona 3

Legion to strategia pozwalająca graczom stać się wielkim Imperatorem Starożytnego Rzymu i rozwijać swoje państwo. Gra ideowo bazuje na znanym przeboju z początku lat 90-tych Centurion.

Wcześniej czy później dochodzi do bitwy, czyli najciekawszej części każdej gry strategicznej, a w przypadku „Legionu” również tego elementu, który decyduje o względnej jego oryginalności (względnej z powodu podstarzałego już, lecz poniekąd pionierskiego „Centuriona”). Na każdą z bitew składają się dwa etapy: planowania, ustawiania oddziałów i wydawania im rozkazów oraz biernego oglądania efektów naszej strategicznej myśli lub bezmyślności. Pole walki, które – inaczej, niż miało to miejsce w „Centurionie” – jest duże i zróżnicowane, podzielone zostaje na trzy strefy: środkową pustą, lewą pozostającą do dyspozycji gracza i prawą w gestii jego przeciwnika. W zależności od możliwości wywiadowczych gracza informacje o istnieniu i usytuowaniu wroga mogą być mniej lub bardziej dokładne, a co za tym idzie niespodzianka po wyprowadzeniu armii w pole bywa większa lub mniejsza. Zanim jednak do tego dojdzie należy podległe sobie oddziały rozstawić w swojej strefie, nadać im wybrane formacje spośród dostępnych dla danego rodzaju wojska oraz przydzielić rozkazy z puli ośmiu dostępnych: krótki, średni lub długi postój a następnie atak, normalny atak, szybki atak, krótki, średni lub długi marsz zakończony postojem. Nie ma tego zbyt wiele, lecz wobec wspominanego przeze mnie co chwilę „Centuriona” i tak jest to znaczący postęp. Sama walka prezentuje się w miarę atrakcyjnie, chociaż bez przesady. Oddziały posłusznie wykonują wydane im uprzednio rozkazy, starają się atakować najbliższego im przeciwnika, ruszają w pogoń za uciekającymi albo wręcz odwrotnie: pod naporem przeważającej siły giną, wpadają w panikę i rozpierzchają się. A wszystko działa szybko i bez zauważalnych spowolnień, mimo że na ekranie toczą bój setki ludzi.

Bitwę wygrywa ten, kto nie ucieknie. Pokonana armia przestaje istnieć, natomiast w zwycięskiej pozostają te oddziały, które nie zostały całkowicie rozbite. W miarę upływu czasu ich siły (liczebność) się regenerują, a proces ten ulega znacznemu przyspieszeniu w obrębie miast. Zdobyte w starciu doświadczenie pozwala uzyskać wojakom wyższy poziom, co ma niebagatelne znaczenie w późniejszych walkach. Każde zdobyte miasto poszerza granice podległego graczowi terenu, dodaje mu kolejne miejsce w magazynach oraz w zależności od sytuacji dodaje do nich dodatkową ilość surowców lub ujmuje je.

Jak widać – mam nadzieję – z powyższych akapitów, rozgrywka w „Legionie” rządzi się jasno sprecyzowanymi zasadami, których nie ma zbyt wiele, a tym samym są łatwo przyswajalne i już po niedługim czasie zabawy gracz czuje się pewnie i w pełni świadomie. Niestety, ach, niestety, pojawia się w grze mnóstwo banalnych braków, które uprzykrzają zabawę. Przede wszystkim jest to brak czytelnych zestawień, które w sytuacji, gdy nie w każdym mieście można wszystko wybudować stają się kluczowe. Owszem istnieje zestawienie wiernych graczowi miast wraz z ich skrótowym opisem, lecz brak w nim informacji o rozmieszczeniu wojsk, dokładnego opisu wzniesionych w mieście zakładów produkcyjnych, czy armii pozostających na treningu. Sama konstrukcja kolejnych budowli miejskich również pozostawia nieco do życzenia, gdyż gracz widzi naraz jedynie trzy dostępne mu konstrukcje, a ciągłe przewijanie tak krótkiej listy, by się przekonać, czy któryś z budynków stał się już dostepny, jest zwyczajnie nużące. Podobnie rzecz się ma z treningiem nowych armii.