Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 27 stycznia 2003, 14:43

autor: Krzysztof Mielnik

Demonic Speedway - recenzja gry - Strona 2

Demonic Speedway to symulator wyścigów żużlowych stworzony przez polskiego developera, firmę Nawar. Gracz ma możliwość wzięcia udziału w żużlowym Grand Prix 2002 i ścigania się na dziesięciu autentycznych arenach, m.in. Hamar, Vojens oraz stadion Polonii.

Każdą grę wyścigową tradycyjnie rozpoczynam od spokojnego przejazdu w trybie, którego nie zabrakło jeszcze w żadnej z nich: „Jazda treningowa”. Najpierw ładowanie (warto zaznaczyć, że posiadacze komputerów zbliżonych do wymaganego „minimum” mogą liczyć się z wgrywaniem każdego z wyścigów przez dobre 2 - 3 minuty), a potem... łagodny najazd kamery z góry, krótki przelot nad machającymi do nas z trybun kibicami i już w tym momencie widzimy, że ludzie pracujący nad oprawą graficzną zaprawdę wykonali kawał solidnej roboty! Ale nie ma czasu na podziwianie otoczenia, bo oto czeka nas przygotowanie do startu. Wciskam gaz i... no tak, falstart (dotknięcie taśmy). We właściwych wyścigach trzeba będzie trzymać nerwy na wodzy, bo każdorazowy „wyskok” jednoznacznie przekreśli nasz udział w biegu. OK. Startujemy raz jeszcze. I tu mała dygresja. Kiedy zaczynałem jeździć, wszystko wydawało mi się bardzo sztywne. Przy skręcaniu otoczenie pochylało się nienaturalnymi „zrywami”. Co prawda w miarę kolejnych startów sama frajda ze ścigania zmniejszała znaczenie tego elementu, niemniej fakt pozostawał faktem. Dopiero poniewczasie, gdy nabrałem chęci do ‘podkręcenia’ poziomu realizmu (a co za tym idzie, trudności), okazało się, że sytuacja ta dotyczyła jedynie najniższego poziomu. Na najwyższym etapie wtajemniczenia nic już nie skacze, a kamera bardzo płynnie dotrzymuje kroku zawodnikowi. Sama jazda nie pozostawia wiele do życzenia. Oczywiście poprzeczka, jaka stała przed programistami w tym przypadku na pewno nie dorównywała tym z gier rajdowych – tutaj nie musimy martwić się o wyrastające na drodze górki, niespodziewane wiraże, czy jazdę po diametralnie różnych nawierzchniach, jednak jak wiadomo z doświadczenia, wszystko idzie zepsuć. Tu nie zepsuto! Każdą z dostępnych maszyn prowadzi się dobrze, w zależności od jej charakterystyki – w miarę pewnie, a co najważniejsze, z przyjemnością! Także system kolizji odpowiada charakterowi gry. W zależności od ustawionego poziomu realizmu wypaść z zabawy możemy po kontakcie z przeciwnikiem (wykluczenie za prowokowanie wypadku), jeszcze bliższym kontakcie z przeciwnikiem (kraksa), oraz zetknięciu z bandą, które w realistycznym minimum owocuje jedynie zmniejszeniem prędkości maszyny, w pełnej symulacji nieuchronnie prowadzi zaś do zakończenia zabawy.

No dobrze, jak wygląda ‘Kariera’? W naszej śwince – skarbonce znajduje się 15’000 (złotych to raczej nie. Za taką kwotę moglibyśmy sobie kupić co najwyżej solidny kask ;P). Suma ta wystarczyć nam musi na zakup jednego z czterech dostępnych motocykli, a także dodatkowych akcesoriów, które usprawnią działanie tegoż. Na początek zdecydowanie polecam Javę 884-5 za 9’500, z której od razu jesteśmy w stanie uczynić maszynę (niemal) doskonałą. W tym celu kupujemy najdroższe z trzech dostępnych rodzajów opon i najlepszy dostępny tłumik. I to by było tyle solucji w tej recenzji :) Oprócz wspomnianych opon i tłumika motor możemy wyposażyć w jeden z trzech dostępnych silników, a pieniądze, które przy odrobinie szczęścia wkrótce zaczną spływać do naszej kasy ulokować powinniśmy i w dobrym szkoleniowcu. Trenerów do wyboru jest kilku. Każdy z nich specjalizuje się w pewnym zakresie pracy trenerskiej, toteż zatrudnienie Erwiny Ryś- Klemens (zbieżność nazwiska bynajmniej nie przypadkowa) podniesie głównie umiejętności taktyczne naszego podopiecznego, oddanie go w ręce Hermana Dożylnego zaowocuje prócz tego i podszkoleniem techniki. Najdroższym coach’em okazuje się zaś Guz Hiddink, który jak widać nie tylko z maleńkich Koreańczyków jest w stanie wycisnąć siódme poty.