autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Batman: Return to Arkham - jak zepsuć dwie świetne produkcje
Ósma generacja zasypywana jest prezentami z podtytułami „remaster” i „kolekcja”. Niestety, słowa te nie oznaczają wcale podwyższonej jakości produktu. Gra Batman: Return to Arkham dostała się w ręce „przerabiaczy”, a nie fachowców.
- dwa świetne tytuły w kolekcji;
- poprawiony wygląd lokacji.
- płynność animacji pozostawia wiele do życzenia;
- oświetlenie często psuje mroczny klimat oryginałów;
- nie zawsze trafne wybory w przypadku podmiany tekstur postaci;
- brak Origins w pakiecie.
Pewnie mało kto z Was to pamięta, ale były takie czasy, kiedy gry wydawane przez Warner Bros. sięgnęły dna. Raz po raz firma chłostana była bezlitosnym batem opinii recenzentów, nie zostawiających na tytułach z portfolio Amerykanów suchej nitki. Mając dość fatalnych ocen, kręgi decyzyjne doszły do genialnego w swej prostocie wniosku: „Nie będziemy wydawać słabych gier!” Eureka! – chciałoby się zawtórować w nagłym olśnieniu, które spłynęło na decydentów niczym morska piana z piersi Afrodyty. Mało kto był gotów uwierzyć w taką przemianę, ale po jakimś czasie okazało się, że nowa polityka zaczyna przynosić profity. Stało się to mniej więcej wtedy, kiedy nikomu nieznane studio Rocksteady wypuściło tytuł, na który nikt nie czekał. Fan, pomny wcześniejszych mniej lub bardziej żenujących adaptacji komiksowych, poczuł się, jakby dostał obuchem w łeb, kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze recenzje przygód Batmana ciąganego przez Jokera po najciemniejszych zakamarkach Azylu Arkham. Jednym produktem wirtualni komiksowi herosi odzyskali dawną chwałę, Warner Bros. zdobyło w growym światku renomę, a wspomniane Rocksteady rozpoznawalność i szacunek ugruntowane jeszcze znakomitym sequelem.
Niepełna kolekcja
Przez kilka ładnych lat Warnerowi nie powinęła się noga. Mniej więcej do momentu usankcjonowania decyzji dewelopera o obecności czołgu w Batmanie: Arkham Knight, ale zapewne większość graczy granicę obciachu przesunie bardziej w stronę wydania pecetowej wersji tego tytułu. Z początku niegrywalnej i ze wstydem (bądź nie, kto wie...) wycofanej ze sprzedaży. To dopiero początek festiwalu wpadek, do których należą również, niestety, remasterowane wersje Batmana: Arkham Asylum i Batmana: Arkham City, wydane pod szyldem kolekcji, która kolekcją wcale nie jest, bo brakuje w niej dość istotnego ogniwa, jakim była gra Batman: Origins. To prawda, odpowiadał za nią inny producent, ale co z tego... W przypadku kolekcji BioShocka umieszczenie przez 2K w pakiecie części drugiej było jednak możliwe.
Return to Arkham – tak niepełny pakiet przygód Batmana nazwał wydawca, uciekając w ten sposób od zarzutu braku Origins. Sprytna, choć niezupełnie uczciwa zagrywka, mająca za zadanie wytrącić krytykującym to posunięcie argumenty z ręki. Choć od niego zaczynam, tak naprawdę jest to najmniejszy problem nowej edycji, która w takiej formie nigdy nie powinna się ukazać!
Zarówno Arkham Asylum, jak i Arkham City plasują się bardzo wysoko w moim rankingu najlepszych gier. Klasyczne metroidvanie, ze wspaniałym klimatem, masą świeżych pomysłów i genialnym wykonaniem – nawet mocno krytykowane Origins trafiło w mój gust. Lubię tego typu rozrywkę, a kolejne Zeldy lub tytuły utrzymane w podobnej konwencji sprawiają mi chyba najwięcej frajdy.
Po co mi remaster?
Tego typu remastery powstają głównie dla osób, które albo wcześniej nie miały okazji zagrać w rzeczone tytuły, albo zapoznały się z nimi na poprzedniej generacji konsol i teraz chciałyby raz jeszcze wrócić pamięcią do tych przyjemnych chwil, ale już z oprawą graficzną przystosowaną do nowych standardów. Użytkownicy komputerów będący posiadaczami pierwotnych wydań działających w wysokiej rozdzielczości słusznie kręcą w podobnych przypadkach nosem, a wcześniejsza krytyka, która pojawiła się wraz z ujawnieniem przez Warnera filmików przedstawiających remastery, była w pełni uzasadniona. Piszę to z żalem, bo sam lubię nowe wydania starych gier. Oczywiście pod warunkiem, że są one porządnie przygotowane. Return to Arkham nie jest.