Recenzja gry Master of Orion: Conquer the Stars – zamiast sięgnąć gwiazd, gra tylko do nich macha - Strona 3
Firma Wargaming.net oferuje możliwość zagrania w nową wersję klasyki gier 4X. Odkopanie serii Master of Orion ma jednak wyższy cel – przedstawienie jej nowemu pokoleniu graczy.
Kosmos w ogniu
Mimo że rozbudowa potrafi znudzić, nowe Master of Orion dobrze radzi sobie z tym, co w poprzednich grach z cyklu było najlepsze – łączeniem szerokiej skali zarządzania całym imperium z niewielkimi, wręcz mikroskopijnymi czynnościami, takimi jak np. projektowanie statków. Uzbrajanie okrętów według własnych upodobań zostało żywcem przeniesione z wcześniejszych odsłon, jednak jest znacznie czytelniejsze. Arsenał oddany do dyspozycji gracza wydaje się ogromny – torpedy, bomby, lasery, działka strumieniowe. Do tego każdy rodzaj broni da się modyfikować i zadecydować w danym przypadku o polu ostrzału. W edytorze okrętów można spędzić masę czasu i świetnie się bawić. Oczywiście, jeżeli nie macie ochoty na grzebanie w podzespołach, gra zaoferuje domyślne wyposażenie.
To, w jaki sposób uzbroimy nasze okręty, wpłynie na ich efektywność w walce. Kiedy zdecydujemy się osobiście poprowadzić flotę do boju, Master of Orion zmienia się w RTS-a. Jest to największe odstępstwo od oryginału. Szczerze mówiąc, miałem co do tego spore wątpliwości. Gdy grałem w wersję z wczesnego dostępu, walka była mocno prymitywna. Na szczęście w finalnym wydaniu starcia są o wiele bardziej rozbudowane i oferują sporo taktycznej głębi, szczególnie na wysokich poziomach trudności.
Szybko okazuje się, że zasada „jestem lepszy, bo mam większy statek” jest błędna. Oprócz siły ognia ważna jest również szybkość okrętów lub kąt ostrzału. Nieraz zdarzało mi się, że moje niepokonane, jak myślałem, wielkie okręty były rozrywane na kawałki przez małe fregaty. Te świetnie radzą sobie bowiem z flankowaniem. Rozwiązywanie taktycznych zagadek w bitwach w Master of Orion jest bardzo satysfakcjonujące. Nie wspominając o oglądaniu w akcji tych wszystkich narzędzi zagłady, które załadowaliśmy na nasze statki. Szkoda tylko, że pola bitew nie zostały bardziej zróżnicowane.